To dosyć symboliczne, że śmierć drillu ogłosił jeden z jego europejskich pionierów. Digga D na ostatnim albumie odprawia mu muzyczny pogrzeb.
Warto zaznaczyć: w tekście zajmujemy się drillem w rozumieniu muzycznym jako podgatunek rapowy.
Symbolikę potęguje fakt, że wielu drillowych słuchaczy przywoływało Diggę D podczas zeszłorocznych dyskusji na temat przyszłości tego gatunku. Jego projekt Back To Square One miał tchnąć w drill nowego ducha, wnieść go na wyższy poziom, urozmaicić krajobraz na scenie. Tymczasem 23-latek wjechał z jednoznacznym singlem Fuck Drill, w którym uroczyście ogłosił jego śmierć. Czy drill rzeczywiście umarł?
Drill umiera… kolejny raz
Jeśli tak, to mówimy już o co najmniej jego trzecim pogrzebie. Bo koniec miał nastąpić już kilka lat temu, kiedy na wojnę z drillem poszli politycy. Drillowcom zarzucano idealizowanie gangsterskiego życia, skrajnie patologiczne teksty i wychwalanie niemoralnych zachowań. Zarzuty nie były bezpodstawne, w końcu wersy o dźganiu nożem i wymachiwanie bronią na teledyskach stało się normą. Dlatego oburzone władze Stanów Zjednoczonych w końcu powiedziały dość.
Przełomowa była śmierć dwóch reprezentantów drillowej sceny w Nowym Jorku: CHII WVTTZ i TDott Woo. W odpowiedzi na ich zabójstwo burmistrz Eric Adams przeprowadził kampanię mającą przekonać słuchaczy do zaprzestania wsparcia dla drillowych artystów. Ludzie, którzy korzystają z muzyki, żeby opowiadać o tym, kogo zabili i kogo mają zamiar zabić, są problemem – przekonywał.
Na jego prośbę promotorzy cenzurowali nowe albumy; policja zaczęła odwoływać koncerty i zmusiła do usunięcia drillowców z line-upu Rolling Loud. Z czasem drill przestał być niezależny, a artystów zaczęto rozliczać z tekstów – widząc, że część z nich to nie fikcja, a realny reportaż z półświatka.
Raperzy próbowali się bronić. Między innymi Fivio Foreign przekonywał, że problem nie leży w muzyce, tylko w trudnej sytuacji ekonomicznej: To nie muzyka zabija ludzi. Muzyka pomaga się stąd wyrwać. Ale politycy odrzucili głębsze zbadanie tego zjawiska, zwalając całą winę na utwory.
Notti Bop
Ich dosyć prostą retorykę wzmacniały kolejne starcia gangów powiązanych z drillową sceną. W tym przede wszystkim morderstwo Nottiego Osamy, 14-letniego rapera, którego zasztyletowano na stacji nowojorskiego metra. Jak wynikało z doniesień mediów, atak na Nottiego był sprowokowany tym, co nawijał w piosenkach.
Na nowe argumenty władza nie musiała długo czekać. Tuż po śmierci Osamy do sieci wpadł disstrack Notti Bop, w którym Kyle Richh, wykorzystując sampel z bajek dla dzieci, wyśmiewa jego morderstwo – rzuca absolutnie obrzydliwymi linijkami, a w klipie wykonuje gesty imitujące sztyletowanie. Jego taniec szybko podbił TikToka, gdzie często nieświadomi genezy ludzie nabili hashtagowi #nottibop ponad 80 milionów wyświetleń. Po czasie kawałek znikł ze streamingów, ale w sieci łatwo znaleźć jego reupload.
Czy to jednak władza sprawiła, że drill wpadł w kryzys? Takie wytłumaczenie byłoby zbyt łatwe. Bo choć możliwe, że miało to pewien wpływ na całe środowisko, to kolejnych przyczyn trzeba szukać gdzieś indziej.
Czy drill się rozwija?
Wielu amerykańskich słuchaczy bezpośrednio wiąże aktualną sytuację ze śmiercią prekursora tego stylu w Brooklynie, czyli Pop Smoke’a. Jak mówią: Smoke is dead, drill is dead. Bo choć za życia nie zdążył wydać żadnego pełnoprawnego albumu, to wprowadził na scenę nową energię. Welcome to the party czy Dior królowały na listach przebojów, a stała współpraca z raperami z Wielkiej Brytanii rozwijała cały gatunek.
To właśnie Brytyjczycy kontynuowali – albo może przywrócili – modę na drill. Ich wyspiarska odmiana była miejscami bardziej mainstreamowa, ale pomogła mu się utrzymać na szczycie. Kiedy wydawało się, że drill przegra z jersey clubem, phonkiem czy rage’em, Central Cee nagrał częściowo drillowy album 23, SR przywitał wszystkich w Brixton, a w londyńskim undergroundzie mocną pozycję zdobyli Morrisson czy przede wszystkim Digga D. Może kontrowersyjna teza, ale to Brytyjczycy utrzymali drill przy życiu. Dlatego kiedy i oni zaczynają przebąkiwać o zmęczeniu konwencją – jest coś na rzeczy?
Nie lubię już drillu
I don’t like drill no more, it’s tired cah bare man liars – rapuje Digga D w pierwszych wersach Fuck Drill, oddajac nie tylko swoje nastawienie, ale większości branży i słuchaczy na Wyspach. Mamy przesyt. Newcomerzy nie wnoszą nic nowego, a starzy się tym nudzą, co sprawia, że drill zmierza donikąd. Jest coraz lepszy od strony producenckiej, ale pod kątem sampli czy flow od lat zmienia się niewiele. Nudzi też sam content; tematy i teledyski naśladujące niskobudżetowe filmy gangsterskie.
Digga D wprost zarzucił drillowcom, że nawijają o niczym. Jego Fuck Drill nie było atakiem, a bardziej prześmiewczym manifestem. Drill jest skończony. Robię to 6 lat i widzę, że to nie ma już sensu – przyznał szczerze.
Podobną opinię ma reprezentant Nowego Jorku Lil Tjay: Scena się zmieniła przez ostatnie lata, ale w tym momencie jest nieco martwa – mówił, przekonując, że gangsterskie elementy drillu wyglądają komicznie.
Czy to koniec?
Przy tym wszystkim warto pamiętać, że kiedy na świecie dyskutowano o końcu drillu, w Polsce on dopiero raczkował. Dlatego polskim drillowcom nuda słuchaczy na razie nie grozi. Nasz drill nie wyrasta bezpośrednio z półświatka; jest raczej muzyczno-modowym stylem, więc jakakolwiek ingerencja władzy nie wchodzi w grę. I choć nic nie wskazuje na to, żeby ten podgatunek miał się nad Wisłą rozrastać, to jednak znalazł swoich odbiorców. I pewnie jeszcze przez pewien czas się to nie zmieni. Alberto i Josef Bratan czy szczególnie undergroundowy Enzo to wciąż raperzy, których nowe tracki będą wywoływały emocje.
To samo można powiedzieć o kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu artystach z Europy i Stanów Zjednoczonych. Między innymi Lil Mabu pokazał, że da się to robić w bardziej przebojowy i mniej konwencjonalny sposób. To jednak nie zmienia tego, że po krótkim ale intensywnym okresie dominacji w rapie, drill znów wrócił do niszy. Może i dobrze, bo dzięki temu nie będzie się nudził i powoli ruszy do przodu.