Tegorocznego sezonu Formuły 1 z pewnością nie można zaliczyć do nudnych. Nie mamy do czynienia z jednostronną dominacją Mercedesa, co działo się w poprzednich latach. Rywalizacja Lewisa Hamiltona z Maxem Verstappenem co rusz przykuwa uwagę. Również na dole tabeli konstruktorów nie brakuje niespodzianek.
W obecnym sezonie kibice F1 widzieli już wiele. Zwycięstwa Brytyjczyka, Holendra, a także premierowy triumf Estebana Ocona. Victoria Francuza podczas szalonego Grand Prix Węgier stanowiła ogromną sensację.
Za zawodnikami już jedenaście z dwudziestu trzech weekendów wyścigowych. Nadal nie wiadomo jednak, gdzie odbędą się dwie z pozostałych rund. Włodarze F1, którzy od miesięcy ciągle dostosowują kalendarz do nowych warunków, muszą zająć luki powstałe przez odwołanie wyścigów w Japonii i Australii. Mówi się o debiucie Grand Prix Kataru na torze Losail. Obiekt od kilkunastu lat gości najlepszych motocyklistów globu. Drugi pusty weekend może przejąć jedno z innych państw Bliskiego Wschodu, organizując u siebie kolejne zawody w sezonie. Bahrajn otwierał tegoroczną kampanię, z kolei przed Arabią Saudyjską całkowity debiut w kalendarzu królowej motorsportu.
WILLIAMS NIE NA DNIE
Sezon 2021 pokazuje, że nie należy brać zwyczajów z poprzednich lat za pewnik. Przez ostatnie dwa lata Williams nie zdobył ani jednego punktu. Mimo że świetną formą w kwalifikacjach od dawna dysponował George Russell, to ani Brytyjczyk, ani Nicolas Latifi nie potrafili przywieźć jakiekolwiek zdobyczy dla ekipy. Do niedawna ostatnim punktem angielskiego teamu było dziesiąte miejsce Roberta Kubicy w Grand Prix Niemiec 2019.
– Tu chodzi o coś więcej niż tylko o wynik. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie jest to zbyt wiele, ale włożono w to mnóstwo pracy. Nawet we wszystkich trudnych chwilach nigdy nie przestawaliśmy wierzyć. Jestem dumny z zespołu. Codziennie – opowiadał rozemocjonowany Russell tuż po zakończeniu rywalizacji na Hungaroringu.
Po zaskakujących zawodach na Węgrzech, Williams ma już dziesięć punktów w dorobku. Cztery dał Russell, a sześć Latifi. Patrząc na to, jak prezentują się teamy z dołu tabeli, można pół żartem, pół serio powiedzieć, że brytyjski zespół ma ogromną przewagę nad rywalami, którzy jeszcze kilka miesięcy temu mieli spokojnie kończyć każdy wyścig przed nimi. Alfa Romeo do tej pory „uciułała” trzy punkty, Haas żadnego. Trudno też spodziewać się, aby ten wynik uległ gigantycznej zmianie. Oba zespoły również ubiegły rok zakończyły bez dwucyfrowej liczby punktów. O ile w przypadku ekipy z Hinwil w przypadku dużych poprawek i szczęścia szansa na zdobycze tli się w miarę mocno, o tyle w zespole zarządzanym przez Gunthera Steinera trudno o dobre morale. Mick Schumacher choć próbuje, to nie jest w stanie nawiązać regularnej walki z innymi zespołami. Z kolei Nikita Mazepin… powiedzmy tyle, że zawodzi.
ZIMNA WOJNA
Niezależnie od tego, jak bardzo interesuje nas F1, zdecydowanie większą uwagę przykuwa rywalizacja Lewisa Hamiltona z Maxem Verstappenem, a także towarzysząca jej walka ekip Mercedesa i Red Bulla. Obaj kierowcy od początku nie ustępowali sobie na krok, ale przez cztery weekendy wyścigowe utrzymywało się status quo, czyli to Brytyjczyk znajdował się na czele. Holender wykorzystał jednak słabszy występ siedmiokrotnego mistrza świata w Monako i w tam po raz pierwszy w karierze objął prowadzenie w klasyfikacji generalnej. Nie oddał go aż do ostatniego Grand Prix przed wakacyjną, lecz jeszcze przed nim doszło do zaognienia rywalizacji.
Wszystko za sprawą walki na Silverstone. Na pierwszym okrążeniu GP Wielkiej Brytanii Hamilton dotknął tylnego koła Verstappena. Rozpędzony bolid Holendra wyleciał z toru, uderzając z siłą 51G w barierki z opon. Kierowca Red Bulla potrzebował czasu, aby oprzytomnieć. Zawodnik Mercedesa mógł kontynuować rywalizację. Nawet kara dziesięciu sekund, uważana przez wielu za skandalicznie niską, nie zniszczyła ambicji na zwycięstwo. Na ostatnich kółkach mistrz dopadł Lando Norrisa, Valtteriego Bottasa i Charlesa Leclerca, wygrywając wyścig przed własną publicznością. Tym samym zredukował stratę z 33 do ośmiu punktów. Na letnią przerwę wyruszył już jako lider.
Red Bull grzmiał, decydując się na złożenie wniosku o ponowne zbadanie incydentu obu kierowców. FIA nie zmieniła swojej decyzji. Christian Horner narzekał na wysokie koszty naprawy bolidu sięgające półtora miliona euro. Z kolei Max Verstappen w gorzkich słowach wypowiadał się o zachowaniu Hamiltona.
– Jeden facet jest w szpitalu, a drugi wymachuje flagą, jakby nic się nie stało, podczas gdy wpychasz go w ścianę z siłą 51G. Tu chodzi też o reakcję całego zespołu. Nie celebruje się tak zwycięstwa, zwłaszcza wygranej w takim stylu – grzmiał kierowca austriackiego teamu.
Jeśli ktoś oczekiwał ze strony Mercedesa wzięcia na siebie winy, to grubo się przeliczył. – Każdy ma swoje zdanie na temat wydarzeń na Silverstone, to był bardzo polaryzujący incydent – odpowiadał po wyścigu Toto Wolff. Bardziej stanowcza wypowiedź wypłynęła z ust Hamiltona, który wprost powiedział, że gdyby w przyszłości znów miała miejsce podobna walka, to zachowałby się identycznie. Dodał, że nie uważa świętowania triumfu za nonszalanckie.
LICZBY (NIE) KŁAMIĄ?
Pomimo dwóch pokaźnych zdobyczy punktowych Hamiltona i znikomych Verstappena, sprawa mistrzostwa jest otwarta. Brytyjczyk ma na koncie 195, a Holender 187 „oczek”. Przewaga ośmiu punktów jest najmniejszą, jaką siedmiokrotny mistrz świata dysponował względem rywala w połowie sezonu (biorąc pod uwagę okres od 2014 roku). Mały dystans może dziwić, biorąc pod uwagę fakt, ile wynosił na podobnym etapie sezonu w poprzednich latach. Istnieje jednak „ale” – w erze hybrydowej widziano mniejsze.
W sezonie 2017 po dziesięciu wyścigach pierwszą pozycję zajmował Sebastian Vettel. Ówczesny kierowca Ferrari liderował, mając w dorobku 177 punktów. Hamilton legitymował się wówczas bilansem… 176 punktów. Druga połowa sezonu należała jednak zdecydowanie do niego. W następnych wyścigach tylko raz zdarzyła się sytuacja, gdy dojechał do mety z mniejszym dorobkiem niż dwanaście punktów. Z kolei Niemiec dwukrotnie nie kończył wyścigów, przez co na finiszu kampanii stracił do największego rywala 46 „oczek”.
Podobna sytuacja miała miejsce rok wcześniej, gdy na półmetku liderował Nico Rosberg. Zespołowy „kolega” (wiadomo, że między zawodnikami Mercedesa trudno mówić o prawdziwym koleżeństwie) też po dziesięciu Grand Prix dysponował przewagą punktu nad Anglikiem. W przeciwieństwie do Vettela, udało mu dowieźć ją aż do końca kampanii. Niemiec zakończył mistrzowski sezon z pięcioma punktami przewagi, po czym ogłosił odejście z F1. Wcześniej w 2014 roku pomimo większego prowadzenia (czternaście „oczek”) w analogicznym okresie, Rosbergowi nie udało się zdobyć trofeum.
Przeglądając klasyfikacje najlepszych kierowców na półmetku sezonów w erze hybrydowej (za wyjątkiem sezonów 2020 i 2021 brano pod uwagę dziesięć pierwszych Grand Prix), mocno rzucają się w oczy liczby z minionej, niecodziennej kampanii. Wówczas po ośmiu z siedemnastu rund mistrzostw świata prowadził – a może bardziej dominował – Hamilton. Po wyścigu na Monzy legitymował się wynikiem 164 punktów, wyprzedzając Bottasa o 47, a Verstappena o 54 „oczka”. Przewaga pomiędzy pierwszym a drugim kierowcą była największa, jaką F1 widziała od czasu dominacji Vettela na półmetku sezonu 2011.
Poniżej można zapoznać się z najlepszą trójką kierowców w połowie rywalizacji w latach 2014-2021. W nawiasie wskazano konkretny wyścig, po którym zliczano dane.
2021 (Po GP Węgier – 11 z 23 rund)
Hamilton – 195 punktów
Verstappen – 187
Norris – 113
2020 (Po GP Włoch – 8 z 17 rund)
Hamilton – 164
Bottas – 117
Verstappen – 110
2019 (Po GP Wielkiej Brytanii – 10 z 21 rund)
Hamilton – 223
Bottas – 184
Verstappen – 136
2018 (Po GP Wielkiej Brytanii – 10 z 21 rund)
Vettel – 171
Hamilton – 163
Raikkonen – 116
2017 (Po GP Wielkiej Brytanii – 10 z 20 rund)
Vettel – 177
Hamilton – 176
Bottas – 154
2016 (Po GP Wielkiej Brytanii – 10 z 21 rund)
Rosberg – 168
Hamilton – 167
Raikkonen – 100
2015 (Po GP Węgier – 10 z 19 rund)
Hamilton – 202
Rosberg – 181
Vettel – 160
2014 (Po GP Niemiec – 10 z 19 rund)
Rosberg – 190
Hamilton – 176
Ricciardo – 106
POJEDYNEK NA DWÓCH SZCZEBLACH
Warto zwrócić również uwagę na pojedynek w klasyfikacji konstruktorów. Do GP Wielkiej Brytanii stawce przewodził Red Bull, lecz po węgierskich zawodach na ponowne prowadzenie powrócił Mercedes. Team z siedzibą w Brackley (303 pkt) ma dwanaście punktów więcej niż ekipa z Milton Keynes (291 pkt). Co ciekawe, w dwóch ostatnich Grand Prix, team spod znaku Czerwonego Byka zgromadziła łącznie dwa razy mniej punktów niż… Williams (5 vs 10).
Przed kierowcami teraz dwa geograficznie bliskie Verstappenowi wyścigi – na belgijskim Spa i holenderskim Zandvoort. Patrząc na historię startów, pierwszy z wymienionych nie należy do ulubionych dla kierowcy Red Bulla. 23-latek jeszcze nigdy nie wygrał wyścigu na tym obiekcie w historii startów w królowej motorsportu. Dwukrotnie kończył na najniższym stopniu podium. Na drugim biegunie znajduje się Hamilton, któremu hymn ojczyzny grano w Belgii sześciokrotnie, z czego trzy razy w ostatnich czterech sezonach.
Tor w Zandvoort z kolei nie gościł rywalizacji F1 od 1985 roku. Gdyby nie pandemia, powrót nastąpiłby szybciej, bo GP Holandii uwzględniono w kalendarzu na 2020 rok. Wyścig w ojczyźnie Verstappena zapowiada się o tyle intrygująco, że piętnastokrotny zwycięzca wyścigu o Grand Prix Formuły 1 słynie z ogromnej grupy kibiców, podróżującej za nim po wielu zakątkach świata. Teraz dostaną szansę oglądania swojej chluby na terenie własnego kraju.
Po raz pierwszy od paru sezonów trudno przewidzieć, kto będzie cieszył się z mistrzostwa po ostatniej rundzie sezonu. Ósmy tytuł Lewisa czy pierwszy Maxa? Kontynuacja hegemonii Mercedesa czy powrót na szczyt Red Bulla? Na dziś nikt nie zna odpowiedzi. Niemniej w przypadku indywidualnych przewidywań, obserwujący profil newonce.sport na Twitterze zdecydowanie stawiają na Verstappena.
Czy ich przewidywania się sprawdzą? Pewien polski piłkarz powiedział kiedyś: „We will see what time will tell” – zdanie na dziś jest aktualne także w królowej motorsportu.