Usainowi Boltowi uratował karierę. Pep Guardiola obwiniał go o porażkę w Lidze Mistrzów. Boris Becker wzywał go na drugi koniec świata, by usłyszeć, że wszystko z nim w porządku. A Uli Hoeness ściągał go do Monachium z Karaibów. Doktor Hans-Wilhelm Mueller-Wohlfahrt po ponad czterdziestu latach opuścił Bayern.
Po niespodziewanej porażce w Porto wiosną 2015 roku Pep Guardiola nie miał czasu na długie analizy. Jeszcze w szatni stadionu Dragao pełny furii zaatakował przy całej drużynie klubowego lekarza. Oskarżył go o dużą liczbę kontuzji, kiepską fizyczną formę zawodników i w efekcie za przegraną. Narzekał, że kontuzje, które w Hiszpanii leczy się w czternaście dni, w Niemczech wymagają sześciu tygodni przerwy. Na ten wybuch zanosiło się od dawna. W poprzednich tygodniach obaj wprawdzie siedzieli niedaleko siebie na ławce rezerwowych, ale unikali się wzrokiem. Hans-Wilhelm Mueller-Wohlfahrt uniósł się honorem i po blisko czterdziestu latach pracy zrezygnował z pracy w Bayernie. W autobiografii zarzucił hiszpańskiemu trenerowi, że nie chciał, by kontuzje były leczone, lecz by zawodnicy nie odczuwali bólu. A to różnica. Jego zdaniem przekraczał kompetencje. I zniszczył w bawarskim klubie kulturę wzajemnego szacunku. W Bayernie skończyła się wtedy pewna epoka.

Jednak nie na zawsze. Bardzo szybko w klubie uznali, że dystansowanie się od jednego z najsłynniejszych ortopedów na świecie nie ma żadnego sensu. Piłkarze ufali mu na tyle, że większość i tak leczyła się w jego monachijskiej klinice. Dlatego, gdy w 2017 roku Jupp Heynckes po raz czwarty był zatrudniany w Bayernie, zażądał, by do klubu wrócił także lekarz, który pracował tam podczas wszystkich trzech jego poprzednich pobytów w Monachium. Koniec epoki został więc przesunięty w czasie. Prawdziwy i chyba ostateczny nastąpił dopiero wczoraj. 30 czerwca Mueller-Wohlfahrt oficjalnie przestał być lekarzem klubowym Bayernu. Ponad 43 lata po tym, jak pierwszy raz go zatrudniono.
TROFEA W KLINICE
Heynckes miał powody, by ślepo ufać lekarzowi. Już podczas pierwszego pobytu na przełomie lat 80. i 90. przekonał się, że doktor widzi więcej niż inni. Doszło wówczas do starcia pomiędzy Muellerem-Wohlfahrtem a Lotharem Matthaeusem, który twierdził, że po kontuzji nie ma już żadnego śladu, nic mu nie dolega i jest gotowy do gry. Lekarz uznał inaczej, a Heynckes, chcąc nie chcąc, nie włączył Matthaeusa, który dwadzieścia lat później miał romans z córką Muellera-Wohlfahrta, do kadry meczowej. By zagrać trenerowi i lekarzowi na nosie, piłkarz umówił się w weekend na rekreacyjną grę w piłkę ze znajomymi. I zerwał mięsień. Od tego czasu Heynckes, gdziekolwiek pracował, zawsze wysyłał kontuzjowanych zawodników do kliniki Muellera-Wohlfahrta. Po zdobyciu potrójnej korony bardzo nalegał, by lekarz był na grupowym zdjęciu ze wszystkimi trofeami. A gdy nie było to możliwe ze względu na zawodowe aktywności Muellera-Wohlfahrta, po prostu wpakował puchary do samochodu, pojechał z nimi do kliniki i tam zrobił z zespołem medycznym pamiątkowe zdjęcie.
Przez pierwsze trzydzieści lat życia nic nie wskazywało, że Mueller-Wohlfahrt zostanie w przyszłości jednym z najbardziej utytułowanych ludzi w światowym sporcie. Ma w dorobku mistrzostwo świata i Europy, dwie Ligi Mistrzów, niezliczone mistrzostwa i Puchary Niemiec, a przy tym jeszcze sukcesy w wielu innych dyscyplinach. Brał udział w Igrzyskach Olimpijskich, Giro D'Italia, Tour de France, turniejach tenisowych i golfowych, wyścigach samochodowych i innych wydarzeniach. Biegał po murawach na Old Trafford, Santiago Bernabeu, San Siro i Maracanie. A to wszystko przez przypadek. Doktor, u którego przez trzy lata asystował w Berlinie, nie pytając go o zdanie, zgłosił go jako lekarza klubowego Herthy, bo sam nie miał na to czasu.
PUZONISTA I WIELOBOISTA
Długo nic nie zapowiadało, że w ogóle zostanie lekarzem. Urodził się we Fryzji podczas nalotów w trakcie II wojny światowej. Jako syn pastora, był wychowywany bardzo konserwatywnie. To pewnie na zasadzie odreagowania jako nastolatek zaczął mieć mentalność hipisa. Choć potulnie w niedzielne poranki grał w lokalnej parafii na organach, sobotnie wieczory i noce spędzał na wyspie Helgoland, grając na puzonie w kapeli jazzowej, a w wakacje, nie mówiąc nikomu, dokąd jedzie, ruszał na rowerze do południowej Francji. Wysportowany był zawsze. Trenował lekkoatletykę. W 1961 roku zajął trzecie miejsce w mistrzostwach Niemiec juniorów w pięcioboju. Świat medycyny pochłonął go, gdy mając 16 lat, znalazł się na sali operacyjnej, obserwując przy pracy ojca kolegi. Nie miał jednak szans na studia medyczne. Uczył się na tyle źle, że musiał powtarzać klasę. Ojciec zapowiedział, że jeśli będzie próbował zostać lekarzem, nie będzie mógł liczyć na jego finansowe wsparcie. Miał jednak szczęście, że przez Niemcy przetaczała się akurat debata na temat poszerzenia dostępu do zawodu lekarza i dopuszczenia do niego także tych, którzy słabiej napisali maturę, ale za to dobrze wypadli podczas rozmowy kwalifikacyjnej i egzaminów wstępnych. Tak Mueller – jeszcze nie Wohlfahrt, ten człon do nazwiska dodała mu żona, której wtedy nie znał – został studentem akademii medycznej w Kilonii.
WZYWANY PRZEZ SPIKERA
Zawsze ciągnęło go jednak do wielkiego świata, dlatego, gdy tylko mógł, przeniósł się do Berlina. Mieszkał w klitce, chodził na koncerty jazzowe w Kreuzbergu i asystował znanemu ortopedzie. Wtedy jeszcze medycyna sportowa raczkowała. Praktycznie nie było lekarzy, którzy specjalizowaliby się w leczeniu sportowców. Gdy z przypadku pojawił się w Hercie Berlin, częstą praktyką było po prostu pytanie zawodników, czy coś ich boli i czy ich zdaniem dadzą radę trenować. - Stanowczo zbyt często decyzje w tych sprawach zostawiano piłkarzom – twierdzi. Dwa lata pracy w Berlinie wyrobiły mu na tyle dobrą opinię, że chciał go Hamburger SV, a w 1977 roku zadzwonił do niego Robert Schwan, menedżer Bayernu, proponując mu pracę. Żonie, która była w Berlinie malarką, rzeźbiarką i modelką, zapowiedział, że do Monachium przeprowadzają się na trzy lata. O futbolu nie miała pojęcia. W berlińskich czasach zdarzyło się jej zadzwonić do klubu w trakcie meczu Bundesligi. Jako że bardzo nalegała, jej męża do telefonu wzywał na Stadionie Olimpijskim spiker. Okazało się, że zapomniała klucza do mieszkania.
PIWKO U BREITNERA
Bayern, który zastał w 1977 roku, był zupełnie inny niż obecnie. Franz Beckenbauer był starszy od 34-letniego wówczas lekarza. Uli Hoeness jeszcze grał w piłkę. Szatnia bardzo dobrze przyjęła młodego lekarza z długimi włosami (ojciec kazał zawsze nosić krótkie) i podchodzącego do zawodu z wielką pasją. Regularnie spędzali czas całymi rodzinami. W ogrodzie Paula Breitnera grali w piłkę, orzeźwiając się od czasu do czasu przy linii bocznej łykiem zimnego piwa. O ile Hoeness zaczął mniej więcej w tamtym momencie przekształcać klub w globalną markę, którą jest dziś, Mueller-Wohlfahrt wziął się za wprowadzanie jego działu medycznego w XXI wiek, który miał nadejść dopiero za kilka dekad. W medycynie zawsze szedł swoją drogą. Do dziś bardziej ufa rękom niż aparaturze, twierdząc, że tego, jaki jest w dotyku zerwany mięsień, nie da się zapomnieć nawet po czterdziestu latach. Ufa metodom naturalnym. Nie odpowiada na SMS-y, nie używa poczty elektronicznej. Stosuje na pacjentach zastrzyki z miodu, krwi cielęcej czy grzebieni kogutów. Ma jednak zmysł organizatora. Gdy trafiał do Bayernu, klub miał już na koncie trzy Puchary Mistrzów. Jego dział medyczny składał się nawet wówczas z jednej klitki do masażu, w której były dwie ławeczki i dwóch masażystów. Przy pomocy Hoenessa stworzył tam nowoczesne pomieszczenia i zatrudnił armię ludzi. Nie bał się stosować pionierskich metod, które podpatrywał podczas częstych wypadów do Stanów Zjednoczonych. Jako że Hoeness też lubił chodzić nieprzetartymi ścieżkami, w Bayernie często wykonywało się zabiegi technikami, które do reszty Niemiec przyszły dopiero kilka lat później.

„OJCIEC” BOLTA
Mueller-Wohlfahrt był lekarzem Bayernu, ale nigdy nie dał się uwiązać tylko klubowi. Równolegle cały czas prowadził własną klinikę, która rosła w siłę, aż została jedną z najsłynniejszych na świecie i doczekała się wielomilionowej inwestycji ze strony samego Dietmara Hoppa. Dlatego lekarz nigdy nie leczył tylko zawodników Bayernu. Jego pacjentami byli m.in. Bono, Eric Clapton, Herbert Groenemeier, czy Gert Froebe, aktor, który zagrał Goldfingera w serii o Jamesie Bondzie. Najbardziej upodobali go sobie jednak niezliczeni sportowcy. Usain Bolt pierwszy raz przybył do niego jako 16-latek, któremu groziło zakończenie kariery jeszcze zanim ją zaczął. Dziś nazywa Muellera-Wohlfahrta swoim drugim ojcem i przekazał mu buty, w których bił rekord świata. Boris Becker wolał nie wychodzić na kort, gdy w pobliżu nie było jego doktora. Franz Beckenbauer kazał mu potajemnie przyjeżdżać do Włoch podczas mundialu w 1990 roku, by w trakcie mistrzostw leczył zawodników. Historia pracy Muellera-Wohlfahrta w sporcie to dzieje jednego wielkiego pracoholika.
ŚCIĄGANY Z KARAIBÓW
Zanim nastał Guardiola, Mueller-Wohlfahrt tylko raz poważnie myślał o rzuceniu tej pracy. Krótko po tym, jak ją rozpoczął. Do klubu ściągał go Dettmar Cramer, który słyszał wiele dobrego o stosowanych przez niego w Berlinie metodach. Ale już Gyula Lorant, jego następca, gdy słyszał o problemach z łękotką, mówił: - Dawniej, gdy wyskakiwała nam łękotka, podbiegaliśmy do narożnika, uderzaliśmy chorągiewką w kolano i wskakiwała z powrotem. Lekarz nie miał ochoty firmować takiej polityki i poszedł z trenerem na zwarcie, z którego wyszedł zwycięsko. Hoeness ufał mu bezgranicznie i nie pozwalał, by ktokolwiek podważał jego kompetencje. Sam zresztą jest przekonany, że gdyby wtedy nie siedział w więzieniu, nie dopuściłby do takiej eskalacji konfliktu Guardioli z Muellerem-Wohlfahrtem. Prezydent Bayernu potrafił ściągać lekarza z kilkudniowego urlopu na Karaibach, tylko dlatego, że któryś z zawodników doznał kontuzji i trzeba było szybko zaradzić, co dalej.
Nie był zresztą jedynym, który kazał „Mullowi”, jak się go nazywa, latać przez pół świata. Becker wezwał go kiedyś do Melbourne, gdzie miał lada dzień rozpocząć Australian Open. Po trzydziestogodzinnej podróży okazało się, że tenisiście absolutnie nic nie dolega. - To właśnie chciałem usłyszeć – stwierdził Becker i zaczął się jak gdyby nigdy nic szykować do gry. Muellerowi-Wohlfahrtowi zdarzały się weekendy, podczas których był na meczu Bundesligi, leciał do Nicei pomóc Beckerowi, przenosił się do Włoch, gdzie leczył kierowcę Formuły 1 tuż przed wyścigiem, a później wracał do Nicei, by być na meczu Beckera. Czterdzieści lat absolutnego szaleństwa. Bayern się na to zgadzał, bo lekarz argumentował, że dzięki ciągłemu i częstemu kontaktowi z różnymi urazami, staje się jeszcze lepszym lekarzem. Z czego w efekcie korzysta Bayern.
LECZENIE RYWALI
Kontakt z urazami był tym częstszy, że przez dwadzieścia dwa lata Mueller-Wohlfahrt był także lekarzem reprezentacji Niemiec. Beckenbauer chciał go tam ściągnąć już w latach 80. Wtedy kierownictwo DFB nie zgodziło się na łączenie funkcji, więc lekarz pomagał kadrze nieoficjalnie i pod osłoną nocy. Od 1996 roku zaczął już pracować z reprezentacją na pełen etat. W dalszym ciągu nie przeszkadzało mu to jednak pomagać rywalom Niemców. Jego interwencja umożliwiła Michaelowi Owenowi wzięcie udziału w Euro 2000, na którym Anglia mierzyła się z Niemcami. To były w jego życiu częste sytuacje. W drzwiach jego kliniki minęli się kiedyś Tyson Gay i Bolt, dwaj wielcy rywale. Zresztą pięciu z ośmiu uczestników finału olimpijskiego w sprincie w 2008 roku leczyło się u Muellera-Wohlfahrta. Lekarz zawsze wychodził z założenia, że ma wygrać lepszy. A jego pacjenci wielokrotnie zachwalali, że gdy się nimi zajmuje, daje im poczucie, że w danym momencie nie ma dla niego ważniejszej rzeczy na świecie.
Ma 77 lat, ale odejście z Bayernu nie oznacza emerytury. Nadal będzie leczył, ale już tylko w klinice. Co w praktyce oznacza, że ciągle będzie miał styczność z monachijskimi piłkarzami, tyle że już nie będzie z nimi jeździł na mecze, a jego siwa czupryna nie będzie falować nad stadionami Bundesligi, jak działo się przez lata, gdy lekkim krokiem wbiegał na murawę. Jak pokazały lata, wybór pionierskiej ścieżki, jaką była medycyna sportowa, pozwolił mu połączyć trzy jego największe pasje. Sport, medycynę i... muzykę. Groenemeyer, słynny niemiecki piosenkarz, stwierdził kiedyś, że Mueller-Wohlfahrt bada pacjenta w taki sposób, jakby grał na instrumencie.
