„Dzień dobry, tu Wronki. Kiedy rozpiszecie Championship?”. Telegazeta wciąż istnieje i ma się dobrze

4.jpeg

Maurizio Sarri powiedział kiedyś, że nie czyta gazet, bo ma w domu Telegazetę. W Niemczech aż 16 milionów ludzi przynajmniej raz skorzystało w tym roku z „pikselowej wersji Twittera”. Nie zna piłki ten, kto ani razu nie odświeżał stron 211 i 820.

To jest opowieść, która dzieje się naprawdę. Telegazeta wciąż istnieje. Ludzie z więzień dzwonią, prosząc o aktualizacje, bo tak wygląda ich okno na świat. Niemiecka stacja ARD podaje, że w czerwcu stuknęło jej czterdzieści lat z teletekstem, a ten dalej ma się dobrze. Trzy lata temu kilka tysięcy kibiców podpisało petycje, by przywrócić wyniki mistrzostw w kręgle. To samo było z judo i ligą węgierską. Ludzie od razu chwycili za telefon.

- Do nas też dzwonią: „Dzień dobry, tu Wronki. Kiedy rozpiszecie Championship?” - opowiada Mateusz Leleń, dziennikarz TVP Sport. - Jeśli w środę do dwunastej nie jest rozpisana kolejka, to w słuchawce pojawia się znajomy głos. Oni tam mają jakaś ligę typera, a telewizor widocznie jest tylko na godziny. Tak to sobie wyobrażam - dodaje Leleń.

1.jpeg

W Polsce Telegazeta funkcjonuje od 1988 roku. Jej legendą jest Ryszard Kliś związany z redakcją sportową prawie trzy dekady. Stroni od wywiadów, a szkoda, bo miałby o czym opowiadać. O tym jak przed erą 90minut.pl wyniki III ligi podawali widzowie, albo o usuniętym numerze do redakcji, gdy w pewnym momencie telefonów było tak dużo, że trzeba było „się schować”, żeby ogarnąć zamęt. Internet już wtedy przejmował rynek, ale poczciwa Telegazeta trzymała się mocno.

PIŁKARZ Z TELEGAZETY

Warto to sobie wszystko przypomnieć: 40 znaków w linii i 24 wiersze w dół, typowa strona Telegazety to jakieś 80 słów, co w dobie wodospadu informacji brzmi jak średniowiecze. Albo jak luksus. Nie ma tu hejtu i fake newsów, jest krótko i treściwie. Można to nazwać Internetem przeszłości. Tak popularnym, że latami tworzył wokół siebie bazę milionów wyznawców - tych co latali pilotem zaraz po szkole i pracy, a do weekendowych meczów siadali z paczką chipsów, wpatrując się w puste, pikselowe wyniki.

Gdy w 1974 roku stacja BBC pierwsza na świecie odpaliła usługę Ceefax, nikt nie znał słów Facebook, Livescore i Sky Sports. Smartfon z milionem appek był narzędziem z kosmosu. W ciągu dwóch pierwszych lat istnienia Ceefaxu w Anglii było tylko sześć tysięcy telewizorów, które mogły taką usługę posiadać. John Cleese, słynny angielski komik powiedział kiedyś: „Musiałem do nich zadzwonić, bo pół dnia nie aktualizowali wyników krykieta!” Ludzie żyli tym światem prawdziwie i szaleńczo. Dzisiaj nie muszą - wszystko dostaną podane na tacy.

Anglicy lubią odświeżać tę nostalgię. Powstają nawet specjalne profile na Facebooku, albo fora, gdzie latają wspominki. Ktoś śmieje się, że Ceefax przy wynikach na żywo zawsze podawał w nawiasie wersję słowną, ponieważ kilka razy redaktorom wcisnęła się zła cyfra i od razu rozdzwoniły się telefony. Inny przypomina cytat z Micaha Richardsa, byłego piłkarza Manchesteru City, który po debiucie w Premier League pierwsze, co powiedział to, że w Ceefaxie dostał notę osiem. Ruud Gullit o zwolnieniu z Chelsea dowiedział się z telewizora, a krykiecista Matthew Hoggard odwrotnie - dostał telefon od matki, że został powołany do reprezentacji. Informację wyczytała w Telegazecie.

5.png

Anglicy mają mnóstwo podobnych historii. Najbardziej absurdalna spotkała Roya Essandoha, piłkarskiego obieżyświata, który nigdzie nie mógł zagrzać miejsca, aż w końcu trafił do trzecioligowego Wycombe Wanderers. Trener Lawrie Sanchez był przed ćwierćfinałem Pucharu Anglii, kiedy okazało się, że nie ma w kim wybierać. Dzwonił do gwiazd z przeszłości: Iana Wrighta i Gianluki Viallego. Odmówili, więc szczęścia poszukał w Telegazecie. Odpowiedział tylko Essandoh. Po jednym treningu wskoczył do kadry, a w meczu z Leicester City wszedł na ostatnie minuty z ławki. Sanchez był już w szatni, gdy Essandoh w doliczonym czasie gry wpakował gola na 2:1. Anonim z ogłoszenia stał się bohaterem tabloidów i kolejnym przykładem o sile teletekstu.

KRADZIEŻ Z TELEWIZORA

To aż dziwne, że kraj, który latami pielęgnował tę tradycję, w 2012 roku pierwszy zrezygnował z usługi. Bawią się za to dalej kraje skandynawskie, Niemcy i ich sąsiedzi, bawi się też w większości południe Europy. Na Wyspach stwierdzono, że wraz z nadejściem telewizji cyfrowej nie ma już miejsca na archaizmy. W żadnym innym kraju Telegazeta nie była tak rozwinięta: z plotkami transferowymi, całymi relacjami z meczów i protokołami spotkań. Wystarczyło, że ulubiony zespół w pierwszym kwadransie dostał dwie żółte kartki i już skakało ciśnienie, a resztę trzeba było sobie w wyobraźni dopowiedzieć.

Niektórzy kibice, pamiętając wielkie mecze z przeszłości, mają w głowie vintagowy obrazek z Telegazety. Nic dziwnego, że powstały firmy, które zrobią z tego kubek, koszulkę, albo obraz na ścianę. Powiedz im tylko, jaki mecz potrzebujesz. Może to być nawet transferowa plotka, albo żart prima aprillisowy. Jak wtedy, gdy Telegazeta podała, że Graham Taylor, trener Wolverhampton nie chce już więcej w drużynie pomarańczowych koszulek. Kibice tak się oburzyli, że powędrowali pod budynek klubu.

3.jpg

- Kiedyś straciłem piłkarza przez Telegazetę - opowiadał Harry Redknapp w „Evening Standard”. - Byłem menedżerem w Bournemouth i chciałem kupić Iana Woana z amatorskiego Runcorn. Oglądaliśmy go dwa razy w tygodniu, w mrozie i w deszczu. Zawarliśmy umowę z jego klubem, a on miał się u nas pojawić we wtorek. Zadzwonił do mnie jego ojciec, że akurat pracuje i czy możemy podpisać umowę następnego dnia? Bardzo chciał być przy podpisie. Zgodziłem się, ale tej nocy w telewizorze poszło, że Woan przechodzi do Bournemouth. Przeczytał to Brian Clough. Wiedział, że umiemy wyławiać perełki i od razu zadzwonił do Runcorn, czy wszystko już dogadane. Kiedy się dowiedział, że przechodzi za 40 tysięcy funtów, zaproponował 80 tysięcy. Straciłem piłkarza przez Telegazetę, rozumiecie? Wyobraźcie sobie, jak trudniej dzisiaj jest działać na tym rynku, kiedy masz media społecznościowe, telewizje 24h i dziennikarzy cały dzień piszących z agentami - dodawał Redknapp.

BŁĄD NA BŁĘDZIE

Dzisiaj za wzór w świecie teletekstu uchodzi ARD. Szefowa Frauke Langguth co chwilę opowiada o fenomenie narzędzia, które otwierało ludziom oczy trzy dekady zanim Twitter zaczął wyjaśniać świat w 140 znakach. Jej zdaniem kiedyś zaletą Telegazety była szybkość, a dzisiaj jest to niezawodność. Zamknięty, ograniczony świat wyglądający jak Pacman zjadający kropki w labiryncie daje ludziom spokój i praktyczność. Liczba 16 milionów z pilotami w ręku robi wrażenie. Większość to ludzie po 40-stce. Numerem jeden wśród odwiedzających jest naturalnie sport.

Telegazetę kochają też Włosi. Gdy w 1984 roku puszczano ją w obieg, powstawały nawet samouczki RaiTre jak sobie z nią radzić. Główne hasło kampanii reklamowej brzmiało: „Dziennikarstwo przyszłości”. Dzisiaj półtora miliona Włochów czyta informacje w telewizorze, a 33 procent przyznaje, że to ciągle pożyteczne narzędzie.

Maurizio Sarri śmiał się na jednej konferencji prasowej, że uwielbia Telegazetę, bo nigdzie tak dobrze nie smakują mu wyniki Serie B. W Polsce trudno wyobrazić sobie właściciela klubu, który będzie demontował newsa z telewizora, a we Włoszech się zdarza. Aurelio de Laurentiis mówił parą lat temu: „Przeczytałem w Telegazecie, że zwalniam Sarriego. Bzdura”.

2.jpg

To też kraj, gdzie każda telewizyjna gafa od razu trafia do mediów społecznościowych i zaczyna się dym. Włosi są tak szaleni na punkcie piłki, że liczą każdy punkt i o każdy będą walczyć. Czasem z pianą na ustach jak wtedy, gdy Napoli prześcignęło w tabeli Juventus, a w Telegazecie dalej tkwiło za jego plecami. Tych dyskusji i wpadek jest mnóstwo. Całe screeny latają po sieci. Benevento, gdy awansowało do Serie A, pierwsze, co zrobiło to wrzuciło do sieci „screena” z… Telegazety.

- Widziałem, że ostatnio u nas Wisła Kraków wrzuca grafiki na Twitterze w podobnym stylu - mówi Mateusz Leleń. - Ludzie lubią sentymenty. Chcą krótkich i wiarygodnych informacji. Od kiedy pamiętam powtarzano nam, by dawać to, co sprawdzone. I żeby uważać na gafy, bo brać żużlowa wszytko śledzi i od razu potraf znaleźć błąd.

- Dużo ludzi w Polsce czyta Telegazetę? - pytam.

- Nie ma oficjalnych danych. Ostatnie widziałem w 2012 roku i były to liczby, które zdziwiły mnie na plus. Telefony dalej dzwonią - uśmiecha się Leleń.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.