Odkąd Roman Abramowicz przejął rządy na Stamford Bridge, sprowadził do klubu wielu napastników i trzeba uczciwie powiedzieć, że niewielu spełniło w Chelsea oczekiwania. Szczególnie dotyczy to tych, którzy wzięli „dziewiątkę” na koszulce. W erze Rosjanina nazbierało się mnóstwo niewypałów z tym numerem, choć nie wszystkim pozycja boisku się z nim pokrywała.
Wiele sukcesów można przypisać Abramowiczowi od 2003 roku, ale z poszukiwaniem napastników do Chelsea szło mu tak sobie. Jasne, Didier Drogba to był złoty strzał i choć w 2004 roku kwota rzędu 35 mln jeszcze rzucała na kolana, to z perspektywy wieloletniej kariery i sukcesów Iworyjczyka trzeba uznać, że to był świetny ruch. Sprawdził się też Diego Costa, choć długo miejsca nie zagrzał i rozstał się w konflikcie. Pomógł jednak zdobyć dwa mistrzostwa Anglii i w tych sezonach (2014/15 oraz 2016/17) strzelał dla The Blues po 20 goli w Premier League.
Co jednak łączy tę dwójkę? Żaden z nich nie zakładał koszulki z numerem 9 na plecach. Ten przed erą Abramowicza kojarzył się dobrze. Nosili go Gianluca Vialli, Jimmy Floyd Hasselbaink, a wcześniej chociażby Kerry Dixon, do dziś trzeci najlepszy strzelec w historii klubu. Od 2003 roku ciągnie się jednak za tym numerem jakieś fatum. Nic dziwnego, że kiedy okazało się, że Romelu Lukaku wybierze go po transferze z Interu, ci bardziej przesądni kibice Chelsea nabrali obaw. Poniższy zestaw nazwisk pomoże zrozumieć, skąd takie nastroje.
