Dzisiaj 25. rocznica śmierci Kurta Cobaina. Dlaczego legenda Nirvany jest wiecznie żywa?

Cobain.jpg

5 kwietnia 1994 roku Kurt Cobain popełnił samobójstwo w swojej posiadłości nad jeziorem Washington. Trzy dni później jego ciało zostało odnalezione przez elektryka, który przyjechał montować system antywłamaniowy, a informacja o tragicznym zdarzeniu obiegła cały świat.

Cobain latami flirtował ze śmiercią, a perspektywa tragicznego finału stawała się dla wszystkich coraz bardziej oczywista. W przyszłości opinia publiczna była zresztą świadkiem podobnych wydarzeń - choćby z udziałem Amy Winehouse.

Na początku marca 1994 roku Nirvana została zmuszona przerwać tournée, a kilka dni później Cobain zafundował sobie w Rzymie koktajl z szampana i Rohypnolu. Wtedy jeszcze udało się go odratować, ale później, przy Lake Washington Boulevard nie było takiej szansy. W liście pożegnalnym zacytował tekst piosenki Neila Younga: It's better to burn out than to fade away.

Nie pierwszy raz w historii muzyki rockowej do zamknięcia ważnego rozdziału doszło w dramatycznych okolicznościach. Pozostała legenda i stosunkowo skromny ilościowo zbiór nagrań.

Kurt założył zespół w rodzinnym Aberdeen, sto kilometrów z okładem od Seattle; w mieście, o którym napisał w pamiętnikach: populacja Aberdeen składa się z wysoce bigoteryjnych, żujących tytoń, polujących na jelenie i zabijających pedałów drwali.

Pod koniec lat osiemdziesiątych demówki Nirvany zwróciły uwagę ludzi z legendarnej wytwórni Sub Pop, nakładem której ukazał się debiutancki album zespołu, Bleach. Był to bezkompromisowy materiał, bazujący na fascynacji punk rockiem i heavy metalem. Już wtedy jednak dało się wyczuć, że dyrektor ds. songwritingu w tym składzie ma ucho do przebojów i melodii. Bleach nie rozbiło banku, jeśli chodzi o sprzedaż, natomiast przyniosło Nirvanie środowiskowy respekt i wystarczyło, by podpisać kontrakt z majorsem - za sprawą rekomendacji Kim Gordon z Sonic Youth.

Nevermind powstawało w słynnym Sound City Studios pod okiem Butcha Viga. Co miało później stać się regułą - muzycy nie byli zadowoleni z brzmienia piosenek, więc na ostatniej prostej zaangażowano Andy Wallace'a, żeby popracował nad miksami.

Album ujrzał wreszcie światło dzienne, Nirvana ruszyła w trasę i... wróciła z niej jako największy zespół na świecie. Sami członkowie zespołu przyznawali potem, że nie do końca zdawali sobie sprawę z przewrotu, jaki nastąpił, gdy jeździli z koncertami od miasta do miasta. Aż do dziś Nevermind rozeszło się w nakładzie przekraczającym 30 milionów egzemplarzy.

Dwa lata później grupa przystąpiła do prac nad kolejnym krążkiem.

W związku z tym, że muzycy nigdy nie zaakceptowali wymuskanego brzmienia Nevermind - w 1993 roku postanowiono powierzyć produkcję fanatycznej legendzie amerykańskiej sceny niezależnej, Steve'owi Albiniemu. Albini twierdził potem, że zgodził się na tę współpracę, ponieważ zrobiło mu się szkoda tych chłopaków, którzy wpadli w szpony przemysłu muzycznego. Nagrał kawałki w analogowych warunkach na dwudziestoczterośladowym sprzęcie... i znowu z ostatecznego kształtu nikt nie był zadowolony. Trzeba było prosić o pomoc Scotta Litta, który pracował wcześniej dla R.E.M. Na In Utero punkt ciężkości został przeniesiony z melodii na hałas. To z pewnością trudniejszy zestaw numerów niż Nevermind, ale kompozytorski talent Cobaina nadal przebija się na pierwszy plan.

W tamtym okresie Nirvana już jednak trzeszczała w szwach, problemy z uzależnieniem jej lidera stawały się coraz większe i wszystko zaczęło zmierzać w bardzo złym kierunku...

Wiele lat później pytano Dave'a Grohla (obecnie frontmana Foo Fighters), czy zgodziłby się, że historia rocka dzieli się na przed Nirvaną i po Nirvanie. Odpowiedział skromnie, że równie dobrze można by dzielić ją na przed Pixies i po Pixies. Rzeczywiście niezależna scena gitarowa w Stanach Zjednoczonych miała się bardzo dobrze, jednak to właśnie Nirvana wprowadziła rock z powrotem do mainstreamu, czego symbolicznym znakiem było zepchnięcie Dangerous Michaela Jacksona ze szczytu - właśnie przez Nevermind.

Doskonałych zespołów w stylu Dinosaur Jr. albo Sonic Youth było wtedy w bród, ale Cobain najskuteczniej łączył punkrockowy etos z popem i hałas z melodią. Za sprawą charyzmy i wyglądu cherubinka (z czego zwykł żartować) idealnie nadawał się też na rzecznika Pokolenia X, dorastającego w okresie kryzysu lat osiemdziesiątych, a później - wojny w Zatoce Perskiej i konserwatywnej polityki George'a Busha seniora.

Lider Nirvany nie stronił od wypowiadania się na tematy społeczne, walcząc zaciekle z mizoginią i homofobią. Równocześnie został twarzą antymodowej rewolucji lat dziewięćdziesiątych, która była stopniowo pożerana przez mainstream. Jeśli dodamy do tego tragiczne zakończenie, co w popkulturowej hagiografii zawsze miało swoją wagę - mimowolnie stworzył kompletną postać bohatera kultury popularnej. A takie ikony nie mają zwyczajnie terminu przydatności do spożycia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.