Ekscentrycy, pracusie, królowie życia. TOP 10 najlepszych koszykarzy w historii

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
jordanglowne.jpg
Alexander Hassenstein/Bongarts/Getty Images

Jeden potrafił o czwartej rano odbywać indywidualny trening w pustej hali. Inny chwalił się, że miał dwadzieścia tysięcy kobiet. Kolejnemu karierę skróciło przenoszenie gruzu. Przedstawiamy dziesięciu najlepszych koszykarzy w dziejach NBA.

O to, kto był najlepszym koszykarzem w historii trudno się kłócić. Każda epoka w NBA miała jednak przynajmniej jedną wielką postać, która na zawsze pozostała w pamięci kibiców. Jedni potrafili poświęcić się dla drużyny, inni samodzielnie ciągnęli ją ku triumfom. Ranking dziesięciu najlepszych koszykarzy w dziejach NBA zawiera cały przekrój postaci. Od pracoholików, po królów życia, pałaszujących przed meczami kurczaki i pijących whisky hektolitrami. Całą dziesiątkę łączyło to, że na parkiecie nie mieli sobie równych. Jako suplement publikujemy na początek listę tych, którzy do czołowej dziesiątki się nie zmieścili:

Druga 10: Oscar Robertson, Dwayne Wade, Steph Curry, Kevin Durant, John Havlicek, Charles Barkley, John Stockton, Dirk Nowitzki, Julius Erving, Hakeem Olajuwon.

Trzecia 10: Karl Malone, Isiah Thomas, Jerry West, Elgin Baylor, Moses Malone, Clyde Drexler, Bob Pettit, Dolph Schayes, Kevin Garnett, Scottie Pippen.

1
10. Shaquille O’Neal

Mógł zostać jednym z trzech najlepszych koszykarzy w historii, ale i tak osiągnął bardzo wiele. Zdobył cztery tytuły mistrzowskie - trzy w roli lidera i zawodnika ofensywnego numer jeden z Lakers oraz jeden w roli gwiazdy pomocniczej i mentora dla młodziutkiego Wade’a w Miami. W szczycie formy był absolutnie nie do zatrzymania. “Jeśli nie zająłeś szybko pozycji obronnej pod koszem, nie miałeś żadnych szans. On był bestią. Nigdy w historii nie mieliśmy zawodnika o takim wzroście i takich umiejętnościach” - wspominał Hakeem Olajuwon, znakomity center Houston Rockets. Shaq miał niespotykaną kombinację siły i szybkości. Demolował rywali pod koszem. Był jednak przy tym znakomicie wyszkolony technicznie, mając bardzo bogaty repertuar zagrań w ataku, takich jak rzuty hakiem, półhakiem, po minięciu, balansie ciałem, obrocie w obie strony. W finale w 2000 roku (średnie 38 punktów, 16.7 biórek) tak zdemolował biednego Rika Smitsa z Indiana Pacers, ogólnie centra bardzo przecież przyzwoitego, że ten zaraz później skończył karierę.  Gdyby do koszykówki podchodził z takim obsesyjnym wręcz profesjonalizmem, co Kobe - być może zostałby graczem wszech czasów? Shaq miał jednak inną osobowość, którą widzieliśmy także w jego licznych reklamach, filmie “Czarodziej Kazaam”, czy teraz w telewizyjnym studio “Inside the NBA”. To człowiek-rozrywka. Latem wolał bawić się i leżeć na plaży, a na obóz przygotowawczy regularnie meldował się z nadwagą. Strasznie to denerwowało Bryanta, więc doszło do nieuchronnego konfliktu, starcia dwóch bardzo silnych osobowości. Na szczęście po latach się pogodzili.

2
9. Kobe Bryant

Nikt nie pracował ciężej od niego. Potrafił wstać o czwartej rano, pojechać w ciemności do hali treningowej i pracować indywidualnie przez dwie godziny znacznie wcześniej niż koledzy z zespołu myśleli nawet o wstaniu z łóżek. “Jeśli chcesz grać na najwyższym poziomie przez dłuższy czas, wymaga to wielu poświęceń i cierpień. Ja uważam, że było warto” - mówił Kobe, gdy kończył karierę w 2016 roku, zdobywając 60 punktów w ostatnim meczu z Utah Jazz. Chyba nigdy nie było koszykarza, który wzbudzał tak sprzeczne uczucia, gdy był na topie, a następnie był uniwersalnie kochany przez wszystkich, gdy schodził ze sceny. Sceptycy podkreślali, że starał się na siłę kopiować styl gry Michaela Jordana i wypominali mu konflikt z Shaquille O’Nealem, który doprowadził do rozpadu potencjalnie najmocniejszej drużyny tego stulecia. Entuzjaści podkreślali, do jakiego stopnia potrafił się poświęcać dla Lakers, a także fakt, że odbudował pozycję i poprowadził drużynę do dwóch tytułów będąc absolutnym liderem, alfą i omegą. “Nikt nigdy nie dorównał Jordanowi, ale Kobe był tego najbliższy” - oceniał Charles Barkley. Pięć mistrzowskich tytułów, dwa mistrzostwa olimpijskie, w tym pamiętny występ na igrzyskach w 2008, gdy w kluczowych momentach zadecydował o losach finałowego meczu z Hiszpanią, to dorobek nie podlegający dyskusji. Kibice pamiętają 81 punktów zdobytych przez niego w spotkaniu z Toronto Raptors, a także wiele zwycięskich rzutów w ostatnich sekundach, jak choćby ten akrobatyczny ponad Wade’em przeciwko Miami Heat w Staples Center. Kobe był ikoną oraz największą gwiazdą w Mieście Gwiazd. Jego tragiczna śmierć na początku roku była mrocznym zwiastunem tego, co świat do tej pory spotkało w 2020 roku.

3
8. Wilt Chamberlain

Najbardziej dominujący koszykarz w swojej erze, ale tylko dwukrotny mistrz NBA, co przy jedenastu pierścieniach wielkiego rywala Billa Russella wygląda blado. Indywidualnie jednak notował osiągnięcia bez precedensu. Jako jedyny zdobył 100 punktów w meczu tej ligi, w czterech sezonach notował średnio więcej niż 40 punktów na mecz, a w sezonie 1961/62 miał 50.4 punktów i 25.7 zbiórek! Nad innymi centrami dominował wzrostem, siłą i szybkością. Był nie do zatrzymania.  Pierwszy tytuł zdobył jednak dopiero w 1967 z Philadelphia 76-ers, gdy poświęcił się dla dobra zespołu. “To był najlepszy zespół, który kiedykolwiek zaszczycił koszykarski parkiet. Spójrzcie na Celtics - oni byli wielcy, ponieważ Bill Russell nie musiał robić nic więcej poza zbieraniem i grą w obronie, mając wokół siebie znakomitych partnerów, którzy trafiali do kosza. Gdy ja dostałem ten sam luksus, efektem końcowym był najlepszy zespół w historii NBA” - mówił w swoim stylu po latach. Chamberlain był “większy niż życie” na parkiecie oraz poza nim. Chwalił się, że spał z ponad 20 tysiącami kobiet. Legendarny komentator w Los Angeles Chick Hearn wspominał: “Gdy był z Lakers, miał zwyczaju zjeść całego kurczaka przed meczem. Jeden z trenerów miał do niego o to pretensje i poskarżył się Fredowi Schaussowi, generalnemu menedżerowi. Ten zabronił Wiltowi jeść kurczaka w szatni, więc przed następnym meczem - spałaszował dwanaście hot dogów.” Były kolega z drużyny Tom Meschery wspominał jak obaj świętowali awans do wielkiego finału. “Moja rodzina pochodzi z Rosji, więc myślałem, że dotrzymam tempa. Poszliśmy do baru, a on zamówił dziesięć szklanek szkockiej i mleko dla każdego z nas. Próbowałem iść z nim “łeb w łeb”, a ostatnia rzecz jaką pamiętam to jak wylądowałem na twarz na podłodze. Wilt skończył dziesiątego drinka, popił mlekiem, zostawił napiwek i wrócił do hotelu.” I taki to już był Chamberlain, który po zakończeniu kariery wystąpił w filmie “Conan” u boku Arnolda Schwarzeneggera.

4
7. Tim Duncan

Fachowcy często zastanawiają się, kto był (do tej pory) najlepszym koszykarzem XXI wieku i chociaż kandydatem numer jeden do tego miana pozostaje oczywiście LeBron, to mistrzowskie sukcesy wskazują na Duncana. Nawet pewny siebie Charles Barkley z pokorą nazwał go “najlepszym silnym skrzydłowym w historii”. Nie Karl Malone, nie Kevin McHale, Bob Pettit albo Kevin Garnett, ale właśnie Duncan. Dzięki niemu David Robinson - jeden z najlepszych centrów, ale nie posiadający “genu wygrywania” - zdobył w końcu mistrzowskie tytuły. Z San Antonio Spurs, czyli klubu który nie wygrał nigdy wcześniej, uczynił wielką potęgę i symbol długowieczności. Ci, którzy zastanawiali się, kto miał największy wpływ na sukcesy Spurs i czy przypadkiem nie był to trener Gregg Popovich, dostali niedawno gotową odpowiedź. Ten zespół nie liczył się w hierarchii NBA przed przyjściem do Duncana i nie liczy się teraz, gdy ten zakończył karierę. Spokojny, małomówny, ale na parkiecie - po prostu wykonujący robotę perfekcyjnie, niczym robot. Pięciokrotny mistrz NBA. Niewiele brakowało, a latem 2000 roku odszedłby do Orlando Magic, aby grać wspólnie z Tracym McGradym i Grantem Hillem, teraz można tylko gdybać, jak potoczyłaby się jego kariera. Czy zdobyłby więcej tytułów niż Jordan i Jabbar? Teraz pracuje w Spurs jako asystent i zachowuje się tak samo, jak wówczas, gdy był koszykarzem. Godzinę przed meczem wychodzi na rozgrywkę z DeMarcusem Aldridgem, metodycznie dogrywa mu piłkę pod kosz, następnie robi różne ćwiczenia i - nie zwracając uwagę na nikogo więcej - spokojnie wraca do szatni. Żyje w swoim świecie. Zawsze spokojny, opanowany, z niemal nigdy nie zmieniającym się wyrazem twarzy. Koszykarzem był jednak wielkim.

5
6. Larry Bird

Najlepszy biały koszykarz w historii? Bez wątpienia. Potrafił robić to samo, co Dirk Nowitzki, a nawet więcej. Bezwzględny na parkiecie, gdzie nie cackał się z rywalami. Jak choćby w 1986 roku, gdy postanowił upokorzyć Portland Trail Blazers - mimo, że jest zawodnikiem praworęcznym, rzucał wyłącznie przy użyciu lewego nadgarstka, zdobywając 47 punktów, 14 zbiórek i 11 asyst. Poza tym trenował rzuty z dystansu z zamkniętymi oczami i czasem próbował tego w trakcie meczu. Bezczelny, pewny siebie jak niemal nikt inny, często arogancki. W pierwszej połowie kariery dominował nad “Magikiem” niemal pod każdym względem. W dzisiejszych czasach miałby pewnie wokół siebie całe zaplecze klubowych medyków i dietetyków, którzy dbaliby, by niezmiennie pozostawał w wysokiej formie fizycznej. Wtedy jednak Bird lubił sobie pofolgować. Zwłaszcza latem, co niestety drogo go kosztowało. Latem 1985 roku przenosił gruz, aby zbudować drogę dojazdową do domu matki, co doprowadziło do urazu kręgosłupa. Od tego czasu już nieustannie (i coraz bardziej) zmagał się z bólem pleców, co ograniczało go na parkiecie. Ostatni tytuł mistrzowski (1986) zdobył jako 30-latek. Później było już coraz gorzej. Karierę kończył kilka miesięcy po występie z “Dream Teamem” na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie, już z trudem poruszając się, bazując wyłącznie na znakomitym rzucie i koszykarskiej inteligencji. Prawdopodobnie miał najwyższe koszykarskie IQ w historii, no może obok LeBrona. Szkoda, że zabrakło zdrowia, ale i tak bezdyskusyjnie megagwiazda wszech czasów.

6
5. Earvin Magic Johnson

Jeśli Kareem Abdul Jabbar był pierwszym skrzypkiem w “Showtime” z lat 80., “Magikowi” należy się tytuł dyrygenta. Pięciokrotny mistrz NBA, ale także sportowiec, który grą oraz czarującym uśmiechem, uczynił z koszykówki dyscyplinę globalną. Później MJ wzniósł ją na jeszcze większe wyżyny popularności, ale ten pierwszy, kluczowy krok został zrobiony przez Johnsona i jego wieloletniego przyjaciela/zawziętego rywala Larry’ego Birda. Obaj zdefiniowali NBA w tamtej dekadzie, ale “Magic” był odrobinę lepszy. Wygrał więcej tytułów (5 do 3), a także pamiętne, bezpośrednie starcie w finale NCAA (Michigan vs Indiana State w 1979 roku). Mierzący 206 centymetrów - zupełnie jak LeBron - rozgrywający, który potrafił zastąpić Jabbara na pozycji centra w decydującym meczu finałów w debiutanckim sezonie i być zdecydowanie najlepszym na parkiecie. Ba, nawet trafić kluczowy rzut “hakiem”, tak jak jego doświadczony partner! Johnson miał ten “magiczny” dotyk, dzięki któremu tamtych Lakers do dziś ogląda się z absolutnym zachwytem, bo to była piękna koszykówka, koszykarski odpowiednik futbolowych reprezentacji Brazylii z Pele, Rivellino i Garrinchą. Gdy okazało się, że jest nosicielem HIV - świat stanął w miejscu. Później “Magic” stał się adwokatem w publicznej walce z wirusem, cenionym komentatorem oraz biznesmenem, który niedawno kupił L.A Dodgers, jeden z najsłynniejszych klubów baseballa. Człowiek sukcesu na parkiecie i poza nim. Lider, wzór do naśladowania w biznesie, ambasador koszykówki na świecie. Niezmiennie pozytywna postać. Wystarczy porozmawiać z nim pięć minut, a człowiek od razu ma większą motywację do pracy i życia.

7
4. LeBron James

Indywidualnie najlepszy - obok Michaela Jordana - koszykarz jaki kiedykolwiek pojawił się na tej planecie. Pod wieloma względami bardziej wszechstronny, a nawet łatwiejszy do gry w tej samej drużynie, bo często dbał o dobro kolegów tak samo jak o własne, a może nawet bardziej, w przeciwieństwie do MJ’a, który po prostu rzucał się rywalowi do gardła od samego początku, nie licząc się z konsekwencjami. Tylko czterokrotnie zdobywał nagrodę MVP sezonu, choć należała mu się ona zdecydowanie częściej. Praktycznie od 2008 do 2018 roku był zdecydowanie najlepszym koszykarzem na świecie, a można przytoczyć wiele argumentów, że jest nim do dziś. Ma duże szanse wyprzedzić Kareema Abdula Jabbara na liście najlepszych strzelców wszech czasów, bo nie wygląda na to, aby miał w najbliższym czasie zwolnić. No chyba, że koronawirus zatrzyma świat zawodowego sportu na wiele miesięcy. Wszechstronny aż do bólu. Potrafi wszystko - prowadzić grę, podawać, zbierać, blokować, atakować, bronić, a nawet poprawił znacząco rzut z dystansu. Fenomen, bo nigdy wcześniej nie było mierzącego 206 centymetrów rozgrywającego, potrafiącego grać skutecznie na wszystkich pięciu pozycjach. Niewiarygodny atleta, który dzięki odpowiedniej diecie i reżimowi na siłowni, po osiemnastu latach gry na maksymalnych obrotach, nic nie stracił z fizycznej sprawności. A jednak jest jedno zasadnicze “ale”… Bilans LeBrona w finałach wynosi 3-5. Nie 6-0, jak w przypadku Jordana, ale 3-5! Oczywiście można znaleźć wymówki, że najpierw w Cleveland nie miał partnera na poziomie All Star, a potem na jego drodze stanęli historyczni wspaniali Golden State Warriors (którym zresztą “urwał” jeden z czterech finałów), ale nie zapominajmy o ewidentnie słabym występie przeciwko Dallas Mavericks w 2011 roku, czy też łomocie jaki jego Miami Heat otrzymali z rąk San Antonio Spurs trzy lata później. LeBron jest niewątpliwie koszykarzem wybitnym, z indywidualnymi osiągnięciami, które mogą w przyszłości przebić wszystkich innych, w karierze często nie miał zwyczajnie szczęścia - jak choćby teraz, gdy uczynił z L.A Lakers najmocniejszy zespół w lidze, a sezon został przerwany z powodu epidemii. Trudno jednak o sensowny argument, zestawiając jego osiągnięcia z tymi, które zgromadzili na koncie koszykarze z pierwszej trójki, wielokrotni mistrzowie, bezwzględni zwycięzcy. I to się już raczej nie zmieni.

8
3. Bill Russell

Nikt nie ma więcej mistrzowskich pierścieni (jedenaście jako zawodnik i dwa jako trener) niż Bill Russell. Człowiek-instytucja. Legenda odpowiedzialna za najdłuższą dynastię mistrzowską w historii. Boston Celtics z końca lat 50. i przez całe lata 60. zdominowali NBA jak nikt nie uczynił wcześniej i później. Russell był nie tylko podstawowym centrem, królem zbiórek i szefem defensywy, ale i mentalnym liderem zespołu, którego praktycznie nie dało się pokonać. Oczywiście dziś słyszy się głosy, że wtedy koszykówka stała na niższym poziomie, w lidze grało mniej zespołów itd. Wystarczy jednak spojrzeć na karierę Russella jako całość i jedno nie podlega dyskusji - facet wygrywał wszędzie. Dwukrotnie poprowadził nie najmocniejszy college w San Francisco do uniwersyteckiego mistrzostwa USA. Następnie jako kapitan zdobył z reprezentacją złoto na igrzyskach olimpijskich. Wreszcie - zdominował NBA na lata. Wyższość nad Wiltem Chamberlainem, innym gigantem tamtych czasów, udowodnił w bezpośrednich starciach. Najbardziej dominujący koszykarz w lidze tracił połowę atutów w pojedynkach z mocniejszych psychicznie, pewnym siebie Russellem. Nie zapominajmy także, że musiał zmagać się z wieloma problemami, które są zupełnie obce dzisiejszym gwiazdom. Jak choćby rasizm, gdy nawet jako MVP ligi nie mógł pojawiać się w niektórych restauracjach, czy mieszkać w tym samym hotelu, co jego biali koledzy z drużyny, podczas meczów wyjazdowych na południu. Do dziś bardzo aktywnie udziela się w świecie zawodowej koszykówki. Wręcza nagrodę MVP finałów, która teraz nosi jego nazwisko. W 2017 roku, gdy odbierał Lifetime Award, zwrócił się do stojących obok Shaquille’a O’Neala, Davida Robinsona i Kareema Abdul Jabbara, mówiąc: “Skopałbym wam tyłek”. Jako jedyny lider zespołu NBA w historii wygrał osiem mistrzowskich tytułów z rzędu! Tego chyba już nikt nigdy nie powtórzy.

9
2. Kareem Abdul Jabbar

Autor najsłynniejszego zagrania w historii zawodowej koszykówki - jego “sky hooks“(podniebne haki) spędzały sen z powiek rywali oraz trenerów drużyn przeciwnych. Przez dwadzieścia lat wielu się głowiło, ale nikt nie znalazł recepty. Jabbar miał najdłuższą i najbardziej produktywną karierę. Zdobył sześć mistrzowskich tytułów - jeden jeszcze jako Lew Alcindor (przed oficjalną zmianą nazwiska), a potem pięć w Los Angeles Lakers. Aż 19 razy wybierany do Meczu Gwiazd, co oczywiście stanowi rekord wszech czasów. Zachwycał długowiecznością - w 1985 roku został wybrany MVP jednej z najwspanialszych serii finałowych z Boston Celtics, mając już ponad 38 lat! Kończył karierę grubo po czterdziestce. Samotnik i niepokorna dusza, z filozoficznym podejściem do życia i sportu. Mocno zaangażowany politycznie. Z tego powodu zbojkotował występ na igrzyskach olimpijskich w Meksyku. Na parkiecie był jednak bezlitosny i miał gorący temperament. Czasem tracił nad nim kontrolę. Jak choćby w sezonie 1977/78, gdy w trakcie meczu uderzył i złamał szczękę Kenta Bensona. Wtedy skończyło się dwumiesięczną dyskwalifikacją, dziś pewnie straciłby cały rok. Nie należał do najbardziej efektownych, ale był chyba najbardziej efektywnym koszykarzem w historii. Na parkietach zawodowej ligi zdobył ponad 38 tysięcy punktów, zdecydowanie najwięcej. Prawdziwa “maszyna”, nie do zdarcia. Warto dodać również, że miał znakomitą karierę na UCLA, a ESPN uznała go niedawno “najlepszym koszykarzem uniwersyteckim w historii”.

10
1. Michael Jordan

Bezsprzecznie najlepszy koszykarz, a także poważny kandydat do miana sportowca wszech czasów. Miał niemal perfekcyjną karierę - nie licząc pierwszych sezonów, gdy jako młody, buńczuczny zawodnik nie potrafił przebić się przez brutalnie grających Detroit Pistons oraz dwóch ostatnich, gdy jako starszy pan nie poprowadził samodzielnie Washington Wizards do play-offów - w szczytowym okresie wygrywał wszystkie najważniejsze mecze. Jego bilans z wielkich finałów - sześć występów, sześć tytułów mistrzowskich - pozostaje wzorcem i ideałem nie do doścignięcia dla innych wielkich postaci w historii NBA. Jordan wygrywał jako najlepszy koszykarz na parkiecie, trafiał decydujące rzuty, pokazywał najlepsze oblicze, gdy zespół tego najbardziej potrzebował. Był bezlitosny w sprowadzaniu bezpośrednich konkurentów do parteru. Gdy tylko media pisały, że ktoś zagraża jego dominacji - rozprawiał się z nim indywidualnie, niczym żądny krwi pięściarz wagi ciężkiej. Gdy w końcu rozgromił Pistons w play-offach 1991 roku - jednocześnie zakończył ich dynastię, odciął dopływ prądu i unicestwił. Gdy zaczęto pisać, że Clyde Drexler może jest zawodnikiem na podobnym poziomie - brutalnie zdeklasował go w finałach 1992. Charles Barkley dobył nagrodę MVP rok później? W finałach Jordan nie dał żadnych szans jego Phoenix Suns. Później, gdy wrócił po przymusowej, półtorarocznej przerwie (ponoć wymuszonej przez komisarza Davida Sterna ze względu na problemy MJ z hazardem i kosmiczne długi) kontynuował dzieło zniszczenia. Shaquille O’Neal i Penny Hardaway przyszłością NBA? W play-offach 95/96 odprawił ich 4-0. Shawn Kemp i Gary Payton pukają do bram koszykarskiego nieba? Zatrzasnął im drzwi przed nosem w bezpośrednim starciu. Karl Malone MVP sezonu w 1998? W kluczowym momencie finału na terenie rywala w Salt Lake City Jordan najpierw odebrał mu piłkę, a następnie trafił rzut na miarę mistrzowskiego tytułu - czy może być coś bardziej upokarzającego? Lider Chicago Bulls łamał kariery, tak jak Mike Tyson łamał nosy. Gdyby jego koszykarską karierę zaczęto sprzedawać na giełdzie - każdy kupowałby akcje, bo zysk byłby w stu procentach zagwarantowany. Jego wielki rywal z Pistons, Bill Laimbeer powiedział w tym tygodniu na antenie ESPN - “LeBron James jest zdecydowanie najlepszym koszykarzem wszech czasów, lepszym niż Jordan”. Tym samym potwierdził, że jest dokładnie na odwrót. Minęło 30 lat, a on jeszcze mentalnie nie otrząsnął się ze wstydu, upokorzenia i bolesnych ciosów zadanych mu przez “Wielkiego Mike’a”. Nadal cierpi i nie może się pogodzić. Ale prawda jest oczywista.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W jego sercu na zawsze pozostaje Los Angeles i drużyna Jeziorowców. Marcin Harasimowicz przesyła korespondencję z USA, gdzie opisuje najważniejsze wydarzenia ze świata NBA.