Przed kolejnymi derbami Madrytu znów najgłośniej nie było o samym boisku. O ile wcześniej trwała narodowa kłótnia o szpaler, tak teraz obiektem dyskusji stały się tańce Viniciusa. Droga od braku szacunku do rozmowy o rasizmie była krótka, a Brazylijczycy z najróżniejszych krajów łączyli się ze skrzydłowym Realu Madryt. Prawdą jest, że to postać polaryzująca, ale ostatnie każde wyjście poza schemat jak u niego czy Neymara spotyka się z potępieniem. Niby istnieje powszechna tęsknota za joga bonita, a później jej ostatni przedstawiciele najmocniej obrywają za swój styl i robienie show.
Same derby Madrytu były kolejnym pokazem siły ekipy Carlo Ancelottiego: od konkretów w pierwszej odsłonie do włączenia drugiego biegu i trybu ekonomicznego po przerwie, aż do lekkiej nerwówki w końcówce po trafieniu Mario Hermoso, a chwilę później czerwieni defensora rywali. Niemniej mimo nierównych fragmentów Real znów udowadnia jedno – jak mało kto radzi sobie świetnie z tymi złymi momentami. Najgorszy dzień w Realu Madryt to i tak szansa na sukces, po prostu bez fajerwerków. Wyglądają jakby mieli przetrwać każdy kataklizm, dlatego właśnie są aktualnymi zwycięzcami i najlepszymi graczami w historii Ligi Mistrzów.
Wydawało się, że po takim sukcesie mówi przyjść moment rozluźnienia, a madrytczycy do pierwszej przerwy na kadrę dojechali nieomylni z kompletem zwycięstw jako jedyna drużyna w Europie obok Benfiki. Tracą bramki dość regularnie, ale na końcu i tak wygrywają w każdej możliwe konfiguracji – najczęściej po znacznie lepszych drugich połowach niż pierwszych, kiedy już zaczyna się Carletto Time. I to wygląda jakby miało się nie kończyć, skoro drużynę ciągną młode twarze: skuteczny Vinicius Junior, Fede Valverde, któremu Ancelotti rzucił wyzwanie – dziesięć goli w sezonie albo rzucam licencję trenera – a także Rodrygo, który doskonale maskuje nieobecność Karima Benzemy w roli fałszywej, mobilnej dziewiątki.
Strach pomyśleć, że takie rezultaty mistrzowie Hiszpanii osiągają bez swojego najlepszego piłkarza Karima Benzemy, który wkrótce odbierze Złotą Piłkę. W poprzednim sezonie brak Francuza oznaczał tragedię, a teraz Real poszedł krok dalej i nauczył się funkcjonować bez swojego punktu odniesienia w ataku. Okazuje się, że Vinicius potrafi brać na siebie odpowiedzialność, Fede Valverde pokrywa każdy sektor boiska, a gole mogą się rozkładać na różne postaci. Dzisiaj Carlo Ancelotti prowadzi grupę ludzką o prawdopodobnie najlepszej mentalności – przynajmniej na to wskazują ostatnie miesiące, bo to właśnie charakterem i spokojem w trudnych chwilach Real osiąga kolejne satysfakcjonujące rezultaty.
Zatrzymując się jednak dłużej przy Viniciusie niż samych derbach Madrytu, w których zobaczyliśmy ograniczony atak pozycyjny Atletico, braki w defensywie i jednowymiarowość drużyny Diego Simeone. O nim było najgłośniej, gdy szef związku hiszpańskich menedżerów nazwał jego tańce po bramkach „małpowaniem”. Lepiej nie podawać jego nazwiska, aby przypadkiem nie robić mu rozgłosu. Sam Brazylijczyk pewnie niepotrzebnie podpiął cały temat pod atak rasistowski, ale w tej kwestii winny jest jeden: autor idiotycznego komentarza. Tłumaczenia El Chiringuito jakoby „robić z siebie małpę” oznaczało w Hiszpanii „wygłupiać się” niewiele w tej sytuacji zmieniają. A tym bardziej z dopiskiem: przepraszamy tych, którzy poczuli się urażeni.
Jakkolwiek to nie zabrzmi: Vinicius rasizmu mógł i doświadczył już na wielu polach. Może brzmi to abstrakcyjnie, kiedy spojrzymy choćby na sam skład reprezentacji Canarinhos, ale akurat tam, w Brazylii, czarnoskórym nie wszędzie jest łatwo w walce o pozycję społeczną. W Rio de Janeiro ludzie pokazywali mi to na przykładzie pójścia do sklepu i przejrzenia okładek popularnych magazynów. Czarnoskórzy piłkarze są tam wyjątkiem, bo stają się idolami społecznymi. Niemniej dla szarych obywateli problem istnieje. Później już w Hiszpanii rzucano w niego bananami, wyzywano właśnie od małp, jednoznacznie odnoszono się do koloru skóry, gdy schodził z boiska. W tej kwestii można zrozumieć, że dla niego to nie była głupota rzucona przez faceta szukającego rozgłosu, tylko kolejna część kampanii, z którą on jako Brazylijczyk odnoszący sukces musi sobie radzić.
Zostawmy jednak sam delikatny temat rasizmu, a samo przyczepienie się do tańców po golach, bo to uderzyło mnie znacznie bardziej jako absurdalne doszukiwanie się problemu. Zaczęła się dyskusja, czy celebracje Viniciusa nie są prowokacyjne. Oczywiście jego postać polaryzuje, bo jest ekspresyjny i cały czas jest w centrum uwagi. Od samego początku wzbudzał więcej emocji niż inni. Jest postacią emocjonalną, żywiołową, uzewnętrzniającą się, a to niektórych bardzo boli.
Trzeba jednak nie znać brazylijskiej natury, aby potraktować to jako coś złego. Taniec jest nieodłącznym elementem ich życia i samej gry. Tańczą przy każdej możliwej okazji, stąd tak wielka „epidemia tańca” wszystkich Brazylijczyków jako gest wsparcia dla skrzydłowego Realu Madryt. Tańcz, kiedy tylko chcesz. Tutaj obrywa mu się za to, że świętuje dobrze wykonaną pracę i bawi się po golach. Za to, że chce porywać kibiców, gwarantować spektakl i dobrą zabawę. Zmieniać schematyczną, przewidywalną grę zupełnie innym podejściem.
To paradoks podobny do tego, gdy Brazylijczykom obrywa się za „symulki”, gdy są nałogowo, nagminnie kopani przez przeciwników. Zamiast piętnować brutali i kopaczy po kostkach, skupiamy się na artystach, którzy próbują wnieść do gry coś wyjątkowego. Ludzie powtarzają, że tęsknią za czasami Ronaldinho, ale gdy mają jego sukcesorów chcących uatrakcyjniać grę, zwykle spychają ich do dołu, oburzając się o takie elementy. W tej dyskusji o emocjonalnych Brazylijczykach obrano niewłaściwy cel – bo robimy z nich zło, zamiast ofiary, kiedy tak naprawdę próbują dodać do gry trochę piękna.
Oburzamy się, gdy Neymar dostaje żółtą kartkę po swojej klasycznej celebracji gola, bo niemiecki sędzia uznał, że wyśmiewa i prowokuje przeciwników. To też część jego pracy, aby przygotować się z całego anturażu gry zawodników. Żółtą kartkę dostaje również za przerzucanie piłki nad rywalem, bo to brak szacunku. Z Viniciusem podobnie – zdobywa gola, cieszy się, tańczy i nagle okazuje się, że jest prowokatorem. Problem nie leży po tej stronie, tylko po drugiej.
Chcemy artystów i chcemy widowiska, a zarazem każde wyjście poza schemat spotyka się z tępieniem i głosami oburzenia. Brazylia będzie tańczyć dalej, jeszcze głośniej i jeszcze intensywniej, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto pójdzie pod prąd i uzna to za wynaturzenie. Póki w piłce wszyscy nie stali się kalkami, na takich jak Vinicius należy chuchać i dmuchać, a nie próbować wrzucić ich w schematy.