… i nowy kurator muzyczny Festiwalu Przemiany, organizowanego od 15 lat przez Centrum Nauki Kopernik.
Artykuł sponsorowany przez Centrum Nauki Kopernik
Łączący retro z progresywnymi brzmieniami. Produkował m.in. numery Belmondo i Nath. Będzie o klockach LEGO jako portalu do innego świata i tym, że PESEL ma w rapie coraz mniejsze znaczenie.
Expo 2000 jest kuratorem muzycznym tegorocznego Festiwalu Przemiany, który odbędzie się w dniach 3-5 października w warszawskim Centrum Nauki Kopernik. Podczas festiwalu posłuchacie jego setu, w planetarium Kopernika odbędą się koncerty Skalpela i duetu JANKA (to jedyne biletowane wydarzenia podczas festiwalu). Co poza tym? Żywa biblioteka, panele dyskusyjne, mistrzowski wykład psycholożki Tani Singer, premierowe w Polsce filmy o relacji człowieka z technologią oraz atrakcje w postaci VR-owych doświadczeń (na przykład immersyjna instalacja, pozwalająca odbierać świat tak, jak robią to nietoperze) czy wystaw (słownik małp, inteligentny ul dla bezdomnych pszczół, a nawet gobelin utkany z inspiracji światem ich aparatów gębowych). Będzie można spotkać też humanoidalnego robota NAO, który reaguje na ludzkie emocje. Generalnie – Przemiany to festiwal, który pokazuje świat nauki w niezwykle przystępnym, popkulturowym stylu. Wyjdziecie z niego mądrzejsi o sporo fajnej wiedzy, gwarantujemy. Więcej informacji znajdziecie na oficjalnej stronie festiwalu.
Jak to się stało, że ruchy na scenie zagęściłeś w okolicy roku 2020, skoro…
…skoro w tym roku mam czterdziestkę? No tak, to jest nietypowa sytuacja, że ktoś wchodzi na scenę i zyskuje jakąś popularność w tak zaawansowanym wieku, chociaż przygodę z tworzeniem muzyki zacząłem dwadzieścia pięć lat temu. W okolicach 2000 roku słuchałem rapu, ale i na przykład trip hopu i big beatu. To były wspaniałe czasy. W telewizji były trzy kanały muzyczne: MTV, Viva i Viva Zwei. Najbardziej lubiłem ten ostatni, grali tam mocno niszowe rzeczy.
Na przykład trip-hop?
Tak, jak najbardziej. Ale nie tylko. Dzięki Vivie Zwei poznałem The Chemical Brothers, The Prodigy i Fatboy Slima. W tym momencie trochę odczaruję ideę diggowania; czasami jest tak, że te rzeczy masz położone na tacy, tylko trzeba być uważnym. Oczywiście zupełnie odbiegłem od pytania.
Na spokojnie.
Przełom wieków to był boom na hip-hop. Funkcjonowało wtedy pojęcie pozerstwa, które teraz chyba już w ogóle nie istnieje. Ja byłem jednym z tych, którzy nigdy nie nosili szerokich spodni, zawsze byli turbo lowkey i robili swoje. Pod koniec lat 90. zacząłem malować graffiti i zajęło mi to kolejne dwadzieścia lat życia. Zawsze w tle grała jakaś muzyka, a ja podejmowałem kolejne próby produkcyjne. Pierwszym programem, z którym miałem styczność był Fruity Loops 2 – wielu producentów działa na nim do dziś. To były specyficzne czasy. Kiedy zacząłem produkować, natrafiałem na problemy, których nie potrafiłem przejść. Nie było po prostu kogo poprosić o pomoc, a jak już trafił się ktoś wczuty, to nie dzielił się wiedzą.

Fast forward do roku 2015. Robiłem wtedy wizualizacje na koncerty, jakieś sprzężenia zwrotne itp., to były głównie elektronika i ambient. Miałem na to mocną zajawę. Im głębiej w to wchodziłem, tym bardziej chciałem sam spróbować zrobić coś komplementarnego. Kupiłem pierwszy kieszonkowy syntezator, zacząłem zbierać sprzęt i robić więcej muzyki. W tej historii istotne jest jeszcze to, że z wykształcenia jestem architektem.
Co ty gadasz? Ja też! Jestem inżynierem, ale nie skończyłem magisterki.
To możesz mnie doskonale zrozumieć. Pracowałem w zawodzie, ale to nie rokowało. Cenię sobie, że przetrwałem te studia, bo korzystam z tej wiedzy do dziś. Jednak potem przebranżowiłem się na projektowanie graficzne.
Mam wrażenie, że mnóstwo osób po architekturze idzie w grafikę lub wnętrza.
Tak, spotykam bardzo dużo ludzi, którzy pokończyli równolegle ze mną uczelnię, wielu z nich zmaga się właśnie z problemami zawodowymi. Wracając – w mojej przygodzie graficznej trafiłem na Stacha Szumskiego, uznanego twórcę wizualnego. To on połączył mnie z Belmondo. Reszta jest historią.
Jesteś z Gdańska?
Tak, ale specyfika Trójmiasta jest taka, że ludzie są często na różny sposób związani ze wszystkimi trzema miastami.
To jak się odnajdujesz w konflikcie Gdynia-Gdańsk?
Nigdy nie chciałem się ani na to godzić, ani w tym uczestniczyć. Te animozje zawsze były dla mnie zupełnie bezsensowne. Każde z tych miast ma zarówno masę plusów, jak i minusów. Nie stawiam sprawy tak, że skoro jestem z Gdańska, to będę mówił, że to miejsce jest lepsze od Gdyni, bo tak po prostu nie jest.

W twojej muzyce słychać bardzo dużo nostalgii. Opisz Trójmiasto lat 90., widziane z perspektywy młodego Kuby.
Wszystko było szare, mokre, beznadziejne i zimne. Polska z tamtych czasów to niekończąca się jesień z jakiegoś czarno-białego telewizora. Na początku lat 90. ojciec zabrał mnie do Hali Olivii na wystawę klocków LEGO. To był jakiś portal do innego świata. Świata koloru, pięknego wzornictwa i jakościowych produktów. Z wystawy wróciłem z malutkim samochodem strażackim z serii Duplo, który do dziś znajduje się w moim rodzinnym mieszkaniu. Wszystkie inne klocki LEGO oddałem, ale ten akurat został. Znam gościa, który jest animatorem wydarzeń kulturalnych w Hali Olivii, dlatego udało mi się zrealizować teledysk z Nath w tym wyjątkowym miejscu.
Drugie wspomnienie sąsiaduje z wspomnianą halą. Czekałem z rodzicami na kolejkę na stacji SKM Gdańsk Przymorze, a ona przyjechała cała pomalowana w graffiti. Otworzyły się drzwi, a te malunki, które były na drzwiach, jakby wjechały do środka. Nie wiedziałem, o co w tym chodzi i jak to się robi, ale byłem totalnie zafascynowany. Nigdy nie zapomnę tego, jak się wtedy poczułem.
Są jakieś elementy „starego” Trójmiasta, za którymi tęsknisz?
Przechodzi mi przez myśli kilka miejsc, przykładowo stary LayUp czy Fyrtel, ale staram się przesadnie za nimi nie tęsknić. Wszystko płynie, koniec jest nowym początkiem, a pomimo pociągu do nostalgii nie zamierzam przesadnie romantyzować back in a days, tylko skupiać się na pisaniu nowej historii.
Pogadajmy o płycie „oxox” z Nath. To przecinka zupełnie różnych pokoleń.
Tak, między nami jest prawie 20 lat różnicy. To miało ogromny wpływ na przebieg współpracy i jej ostateczny efekt. Jestem zwolennikiem bezpośredniego kontaktu. Musieliśmy poznać się z Natalią i spędzić razem mnóstwo czasu, żeby stworzyć „oxox”. Nie dało się tego zrobić przez internet, ponieważ ta płyta to dość intymny materiał.
Intymny tekstowo czy muzycznie?
Te rzeczy po prostu się ze sobą kleją. Ja nie miałem wcześniej zbyt dużego doświadczenia z wokalistkami, a Natalia – z brzmieniem podobnym do mojego. Są takie momenty, w których lubię zmierzyć się z czymś nowym. I myślę, że właśnie dzięki temu, dzięki pokonywaniu jakichś tam problemów, które przez takie nowe sytuacje mogą się pojawić, powstają ciekawe rzeczy. Moja muzyka bazuje głównie na samplingu, a tutaj pojawia się dużo melodii, które robiliśmy razem. Ta współpraca na pewno otworzyła mnie na wiele rzeczy. „oxox” to dla mnie bardzo ważny projekt i jestem z niego zadowolony.
Mocno różnicie się z Belmondo?
Różnice są potężne. Nauczyłem się, że jednym z narzędzi budowania dobrych kompozycji jest kontrast, a duet Belmondawg/Expo 2000 jest tego najlepszym przykładem. To połączenie dobrze rozumianego wariactwa z analitycznym umysłem.
Nie będę ukrywał, że ta współpraca jest bardzo ciężka. Spotkały mnie sytuacje abstrakcyjne, do których nie chcę już wracać. Im dalej w las, tym mocniej jestem zmęczony. Staram się iść w swoją stronę, ponieważ ta formuła powoli się wyczerpuje.
Czujesz, że dołożyliście razem potężną cegiełkę do trójmiejskiego dziedzictwa?
Nie mam co do tego wątpliwości. Pracując nad „Hustle As Usual”, jedyny raz w życiu miałem takie dziwne przeczucie, że właśnie powstaje coś, co zapisze się w kartach historii.
Artykuł sponsorowany przez Centrum Nauki Kopernik
