Historia Como to materiał nawet nie na film, a serial. I to taki z co najmniej kilkoma sezonami, plot twistem, barwnymi bohaterami, czarnym charakterem i gwiazdą, bo tak śmiało możemy nazwać Cesca Fabregasa. Dzięki transferowi byłego mistrza świata “Lariani” zwrócili na siebie uwagę europejskich kibiców. I bardzo dobrze, bo na piłkarskiej mapie trudno o bardziej unikalny klub.
Nowy trend wyznaczył Franck Ribery, który zamiast spokojnie odpocząć albo odcinać kupony w Azji, postawił na Salernitanę – zespół z przedmieść Neapolu, nieposiadający właściwie żadnych poważnych piłkarskich argumentów, od pierwszego dnia w Serie A heroicznie walczący o utrzymanie. O przygodzie Francuza pisałem w maju. Cesc Fabregas poszedł jego drogą.
Właściwie już po odejściu z Chelsea na początku 2019 roku, Hiszpan mógł zawiesić buty na kołek. Przecież swoje zrobił. Z reprezentacją wygrał mundial, a z klubami sięgnął między innymi po mistrzostwa Hiszpanii i Anglii. Jako piłkarz był spełniony, dlatego wielu spodziewało się, że jeśli pozostanie w futbolu, to raczej na jego uboczu – w bogatych ligach na Bliskim Wschodzie czy Stanach Zjednoczonych.
Ostatecznie dosyć niespodziewanie zdecydował się na Monaco, ale jego przygoda w lidze francuskiej zakończyła się kompletną porażką. Przez większość czasu leczył kontuzje. W ostatnim sezonie rozegrał na wszystkich frontach zaledwie 117 minut.
– Otwarcie przyznam, że to koniec – mówił wiosną. – Czuję zmęczenie, moja głowa potrzebuje ucieczki. Jestem otwarty na wszystko, ale chcę być po prostu szczęśliwy. Miejsce nie ma dla mnie wielkiego znaczenia. Szukam nowego projektu i zobaczymy, co przyniesie przyszłość – zakończył.
Wtedy pewnie jeszcze sam nie wiedział, że los zaniesie go do Como. Klubu z samej północy Włoch, tuż przy granicy ze Szwajcarią, który ostatnie dwie dekady spędził, tułając się po niższych ligach.
Na pierwszy rzut oka naprawdę trudno to zrozumieć. Ale jeśli zobaczymy, czym dokładnie jest Como jako klub, miasto oraz region, i jak ciekawy projekt tam powstaje – nie będziemy się dziwić, że Fabregas się w nim zakochał.
PIĘKNE WIDOKI
Wielu osobom słowo “Como” nic nie mówi. Ci bardziej zorientowani lub zainteresowani geografią skojarzą je ze znanym we Włoszech jeziorem uchodzącym za najpiękniejsze w całym kraju. Choć pływanie w nim można porównać do kąpieli w Bałtyku, bo woda nawet w najcieplejsze dni jest chłodna, to i tak co roku przyjeżdżają nad nie setki tysięcy turystów. A na brzegach swoje wille wybudowali liczni celebryci, na czele z Davidem Beckhamem czy Georgem Clooney’em.
W starszych przewodnikach i książkach opowiadających dzieje Como można przeczytać o szczęśliwcach, którzy podczas górskich wędrówek wokół jeziora z oddali widzieli legendarnego potwora zamieszkującego jego wody. Ale dziś przede wszystkim ludzi przyciągają tam niesamowite widoki.
Jezioro ma nietypowy kształt litery “Y”, którą z każdej strony otaczają majestatyczne górskie szczyty. Jeśli ktoś akurat trafi na słoneczno-deszczowy dzień, to zobaczy, wyłaniającą się z nich i ogarniającą niebo największą i najbardziej wyraźną tęczę na świecie. W tym miejscu naprawdę łatwo się zauroczyć.
Sęk w tym, że samo miasto (o tej samej nazwie co jezioro) jest w tym wszystkim najmniej ciekawe. Mimo że dzierży tytuł stolicy prowincji, pod względem prestiżu zdecydowanie ustępuje Bellagio, gdzie mieszczą się eleganckie hotele, zabytkowe posiadłości czy historyczne centrum. Miasto Como od innych miasteczek wokół jeziora Como wyróżnia się szczególnie jedną rzeczą: klubem piłkarskim, który przez lata stał się prawdziwą dumą jego mieszkańców.
WZLOTY I UPADKI
Oczywiście, Como nie zawsze serwowało kibicom pozytywne emocje. Jak wiele klubów o tym statusie, czyli ani specjalnie dużych ani bardzo małych, jego historia to ciągłe wzloty i upadki, sukcesy i wydarzenia, o których woleliby zapomnieć.
W tej ostatniej kategorii na pewno mieści się rozegrany 20 lat temu mecz z Modeną, którego stawką był awans do Serie B. Zapisał się on jako jeden z najbardziej brutalnych w historii. Piłkarze dosłownie zmienili boisko w pole walki i zamiast skupić się na rywalizacji sportowej, zaczęli się bić. Wśród licznych konsekwencji, które później dotknęły zespół, władze ligi na trzy lata wykluczyły z rozgrywek kapitana “Lariani” Massimiliano Ferrigno. Como na kolejny rok zostało na trzecim szczeblu.
W samej Serie A Como grało kilkukrotnie, z tego ostatni raz w sezonie 2002/03. Radość z przebywania w elicie trwała jednak bardzo krótko, bo przez kolejne trzy lata zaliczyli trzy spadki i wylądowali w Serie C2. Tak drastyczny upadek doprowadził klub do bankructwa i gdy w 2005 roku przegrali w barażach z Novarą, stało się jasne, że wyjście z kryzysu jest niemożliwe. Como zostało zamknięte, a potem stworzone na nowo.
Reaktywowany twór przez ponad dekadę tułał się między drugim a czwartym szczeblem rozgrywkowym, aż pewnego dnia niespodziewanie przejęła go Akosua Puni Essien, czyli żona byłego piłkarza Chelsea i Realu Madryt.
NIESPEŁNIONA NADZIEJA
– Dopiero tu dotarliśmy. Potrzebujemy dwóch miesięcy na wyklarowanie sytuacji i stworzenie strategii – te słowa Akosuy Essien od razu powinny zastanawiać. Bo nowa właścicielka niejako przyznała, że sama nie wiedziała, z czym się zaraz zmierzy. Kibiców Como kupiła jednak opowieściami o awansie do Serie B i wizją świetlanej przyszłości.
– Ten projekt jest bliski mojemu sercu. Chcemy rozbudować skład i rozwinąć akademię, by z czasem młodzi zawodnicy zaczęli nas reprezentować – wyliczała ambitne plany, których legitymizacją miała być jej praca w trzecioligowej drużynie w Ghanie. – Jestem zmotywowana i podekscytowana, a nie przestraszona – zapowiadała.
Rzeczywistość okazała się brutalna. Essien nie miała ani odpowiedniej wiedzy, ani środków, żeby prowadzić klub. Nie udało jej się spełnić żadnej z obietnic, przestała wypłacać pensje pracownikom i tylko zwiększyła zadłużenie Como o kolejne 90 tysięcy euro.
Sprawa trafiła do sądu i po zaledwie kilku miesiącach Como ogłosiło kolejne bankructwo. To oczywiście wiązało się z tworzeniem nowego podmiotu i zaczynaniem wszystkiego od początku.
PROWADZIĆ KLUB Z GŁOWĄ
W momencie odejścia Essien w Como rozpoczęła się nowa era. Kibice reaktywowali klub, zmieniając jego nazwę na Como 1907. Udało im się powołać nowy zespół, a potem wprowadzić go do Serie D. W dwa lata stworzyli na tyle atrakcyjny projekt, że zainwestowaniem w niego zainteresowali się bracia Hartono. Chińsko-indonezyjscy biznesmeni, którzy dysponują majątkiem na poziomie 45 miliardów euro, kupując większościowe udziały, z miejsca zmienili Como z półprofesjonalnego zespołu napędzanego przez lokalnych mieszkańców na najbogatszą drużynę w kraju.
Przez chwilę kibice mieli obawy, że nowi właściciele podzielą losy innych znanych inwestorów, w tym też Essien, ale tak się nie stało. Mimo ogromnych możliwości finansowych nie zdecydowali się na głośną rewolucję. Większe środki przeznaczyli tylko na rozbudowę stadionu i modernizację ośrodka treningowego, za to kadrę ulepszali z głową, bez parcia na gwiazdy i wielkie pieniądze.
Do dziś trzon stanowią ludzie związani z Como od dawna. Wśród nich Alessandro Gabrielloni, czyli król strzelców z czasów Serie D, czy Alessandro Bellemo, który w Serie C został kapitanem. Wszystkim zarządza z ławki trenerskiej urodzony w Como Giacomo Gattuso, który jeszcze jako piłkarz wystąpił w barwach “Lariani” ponad 200 razy.
WIĘCEJ NIŻ KLUB
– Nie rozumiemy tego biznesu – przyznawał Mirwan Suwarso, który reprezentuje braci Hartono. – Dlatego na początku chcieliśmy się uczyć, prosząc o pomoc ludzi ze środowiska i kibiców. Naszą motywacją jest utworzenie klubu zrównoważonego na boisku i poza nim – tłumaczył.
Nacisk na społeczność kibicowską nie jest przypadkowy. Nowi właściciele wiedzieli, że gdyby nie fani dziś nie byłoby Como. Kiedy więc dwa lata temu ruszyły prace na Stadio Giuseppe Sinigaglia, poproszono kibiców o wsparcie przy malowaniu i dekorowaniu trybun. Może to wyglądać na mało znaczący gest, ale władze wysłały w ten sposób jasny sygnał: chcemy wspólnie budować przyszłość Como.
Rozwój od strony piłkarskiej powierzono natomiast byłemu kapitanowi Chelsea, Dennisowi Wise’owi. Anglik po zakończeniu kariery próbował swoich sił w trenerce. Prowadził między innymi Leeds United i Swindon. A gdy okazało się, że nie jest w tym najlepszy, przebranżowił się na dyrektora sportowego. To właśnie w tej roli zatrudniono go w Como, ale z czasem właściciele klubu awansowali go na prezesa.
– Potrzebowaliśmy kogoś, kto rozumie futbol bardziej niż inni. Kogoś jak Marotta w Juventusie i Interze. Myślę, że Dennis jest kimś takim – mówił Suwarso. – Zamiast masowo sprowadzać nowych piłkarzy, staramy się wspólnie budować zespół. Dennis wie, jak ważna jest chemia w drużynie i umie stworzyć odpowiednią atmosferę.
MARZENIA O SERIE A
To przyniosło efekty. W 2021 roku Como awansowało do Serie B. – Nie chcemy rzucać konkretnych celów, myślimy o spokojnym utrzymaniu – mówił przed zeszłym sezonem Suwarso.
Ostatecznie Como zajęło komfortowe 13. miejsce. Uznano to za sukces, ale teraz przyszedł czas, by mierzyć wyżej. Bo choć właściciele nie mówią tego na głos, po cichu marzą o Serie A.
Krokiem w jej stronę ma być właśnie transfer Cesca Fabregasa. Dla Hiszpana sukces na włoskim podwórku stanowiłby idealne podsumowanie pięknej kariery.
Komentarze 0