Jeśli nienależący do najbardziej utalentowanych rozgrywający latami jest jednym z efektywniejszych w lidze, a jego zastępca, co do którego nikt nie robił sobie większych nadziei, nie schodzi poniżej solidnego poziomu, to w NFL oznacza to zazwyczaj jedno - trzeba spojrzeć w stronę trenera. Kyle Shanahan, trener główny San Francisco 49ers, zaczyna być uznawany za „zaklinacza rozgrywających” i przy dobrej grze Brocka Purdy’ego można zadawać sobie pytanie - czyjej zasługi jest tutaj więcej?
W najlepszej futbolowej lidze świata o dobrego rozgrywającego niełatwo. Takich naprawdę z najwyższego poziomu jest co roku nie więcej niż dziesięciu. Drużyn jest 32, więc nietrudno sobie policzyć, że nie każda takiego posiada. Dlatego nawet solidni czy po prostu przeciętni gracze często mają swoje miejsce jako podstawowi rozgrywający poszczególnych zespołów.
Łatwo można się domyślić, że w takim układzie rezerwowi również nie należą do najlepszych i najczęściej kontuzja podstawowego rozgrywającego sprawia, że dana drużyna może się pożegnać z nadziejami na wygranie czegokolwiek poważnego w danym sezonie.
Ta zasada nie dotyczy jednak San Francisco 49ers, którzy najpierw stracili swój młody talent, Treya Lance’a, a potem solidnego weterana, Jimmy’ego Garoppolo i mimo to nadal wyglądają jak drużyna zdolna walczyć o najwyższe cele. Ich rozgrywającym jest ostatni wybór tegorocznego draftu, Brock Purdy, ale co ważniejsze, ich trenerem głównym jest Kyle Shanahan.
WYCIĄGNĄĆ, CO NAJLEPSZE
Purdy jest tak zwanym „Mr. Irrelevant”, czyli ostatnim, w tym wypadku dopiero 262. wyborem draftu 2022. Fanom NFL nie trzeba mówić, że obiecujący rozgrywający są wybierani zazwyczaj w pierwszych trzech czy czterech rundach draftu (szczególnie w pierwszej), a nie w siódmej. Co więcej, zawodnicy wybrani pod koniec draftu często nie są w stanie dotrwać do rozpoczęcia pierwszego sezonu, bo miejsca w składzie są ograniczone, a ich potencjał czy aktualne umiejętności często nie dają nadziei na coś więcej. Tymczasem Purdy do rosteru trafił, choć na pewno nie przewidywał, że jeszcze w tym sezonie będzie mu dane zostać podstawowym rozgrywającym na najważniejszy okres w sezonie.
A już tym bardziej nikt nie przewidywał, że jeśli do tego dojdzie, to 49ers nadal będą wyglądali jak czołowa drużyna swojej konferencji. Purdy gra naprawdę dobrze i nie popełnia zbyt wielu błędów, co przy jego zerowym doświadczeniu w lidze jest zaskakujące. Nie jest może na poziomie spokoju wspominanego Garoppolo, ale fani z San Francisco bardzo szybko przestali spisywać sezon na straty.
Część zasługi Purdy’ego idzie na konto jego trenera, Kyle’a Shanahana, ponieważ 49ers zdają się być najbardziej komfortową dla rozgrywającego sytuacją w całej lidze - ich obrona jest jedną z najlepszych, o ile nie najlepszą w całej NFL. Chroniąca rozgrywającego linia ofensywna również jest bardzo mocna, a co za tym idzie gra biegowa także jest bardzo rozwinięta, szczególnie po przyjściu Christiana McCaffreya, jednego z najwszechstronniejszych biegaczy w lidze. Na skrzydłach są niezwykle dynamiczni Brandon Aiyuk i chwilowo kontuzjowany Deebo Samuel, a George Kittle to jeden z najlepszych tight endów w świecie futbolu. Sam Shanahan jest z kolei jednym z najbardziej kreatywnych trenerów ofensywnych w NFL. Odkąd tylko odszedł „na swoje” i został trenerem głównym 49ers w 2017 roku, z każdej strony słyszymy: „jeśli tylko dostanie topowego rozgrywającego, to wygra Super Bowl”.
Problem w tym, że takiego jeszcze w swojej karierze Shanahan nie miał. Potrafił za to brać solidnych/dobrych/przeciętnych i tworzyć z nich znacznie lepszych graczy, niż nam się wydawało.
Pracę w 49ers dostał dzięki stworzeniu znakomitego ataku w Atlanta Falcons, gdzie pracował jako ofensywny koordynator w latach 2015-16. Rozgrywający Matt Ryan został dzięki niemu MVP sezonu 2016 i nigdy wcześniej ani później nie grał tak dobrze, jak wtedy. Falcons doszli do Super Bowl, a Shanahan dostał nauczkę, bo w dużej mierze dzięki jego zbytniemu ryzyku New England Patriots odrobili 25-punktową stratę i wygrali najważniejszy mecz w roku. Nie zmienia to jednak faktu, że tak dużą przewagę mieli m.in. właśnie dzięki Shanahanowi.
ZA MAŁO NA SUPER BOWL?
Po objęciu 49ers, czyli drużyny z ogromnymi tradycjami, szybko zaczęło się szukanie rozgrywającego, którego San Francisco w tamtym momencie nie miało. Przez większość pierwszego sezonu na tej pozycji grali Brian Hoyer i C.J. Beathard - dwóch futbolistów, których trenerzy wolą raczej widzieć na ławce, pomagających w rozpracowaniu rywala, niż na boisku walczących o najwyższe cele. Dlatego też w trakcie sezonu 49ers pozyskali Jimmy’ego Garoppolo, który w New England Patriots nie mógł się przebić ze względu na obecność Toma Brady’ego.
Garoppolo uznawany był wtedy za solidnego „game managera”, czyli rozgrywającego, który w najlepszym wypadku nie popełnia błędów i korzysta z tego, co robią przeciwnicy i jego koledzy. Nie improwizuje i nie ciągnie drużyny na plecach - po prostu jej nie przeszkadza. Taki gracz Shanahanowi w zupełności wystarczył. Z nim za sterem Niners wyglądali w ostatnich kilku meczach naprawdę solidnie, co dało nadzieje na kolejne sezony.
Te sezony były jednak naznaczone kontuzjami Garoppolo. W latach 2018-20 rozgrywający był zdrowy jedynie w 2019 roku. Efekt? 49ers doszli do Super Bowl. Przegrali w nim co prawda z Kansas City Chiefs, ale Shanahan pokazał, że nawet wokół jedynie solidnego rozgrywającego jest w stanie zbudować znakomity zespół. W finale konferencji przeciwko Green Bay Packers 49ers wygrali 37-20, a Garoppolo rzucił piłkę… tylko osiem razy - żaden rozgrywający nie rzucał tak rzadko w meczu play-offowym od prawie pięćdziesięciu lat. Ten mecz był kwintesencją postawienia swojego rozgrywającego w komfortowej sytuacji i Shanahan zebrał za to zasłużone pochwały. Tak jak i za to, że pod nieobecność Jimmy’ego Nick Mullens, mimo słabszych wyników drużyny, wyglądał jak kompetentny rozgrywający, podczas gdy poza 49ers do dziś przeskakuje od jednej drużyny do drugiej, będąc najczęściej co najwyżej trzecim w kolejce do grania.
CZŁOWIEK ZNIKĄD
Sezon 2022 miał być całkowicie inny, ponieważ rok wcześniej 49ers wybrali w drafcie Treya Lance’a - bardzo młodego rozgrywającego z niewielkim, nawet jak na uczelnię, doświadczeniem, ale jednocześnie ogromnym atletycznym potencjałem, który przez pierwszy rok siedział na ławce i uczył się całkowicie nowej dla siebie ligi. Ostatecznie przez pierwsze dwa lata zagrał raptem kilka meczów - na początku tego sezonu doznał poważnej kontuzji, która wykluczyła go na długie miesiące. Drużynę ponownie przejął Garoppolo, który miał odejść z drużyny jeszcze przed sezonem, ale sam miał problemy ze zdrowiem. I ma je ponownie - do tego stopnia, że w trwających rozgrywkach już go raczej nie zobaczymy.
I tu, całkowicie znikąd, pojawia się Brock Purdy. Od draftu, który miał miejsce na koniec kwietnia, nie słyszeliśmy o nim zbyt wiele. Był chwilową ciekawostką, taką jaką zawsze jest zawodnik wybrany w drafcie jako ostatni. „Mr. Irrelevant” zazwyczaj jednak na tym się kończy i więcej o nim nie słyszymy. Dość powiedzieć, że jeśli Purdy poprowadzi 49ers do zwycięstw w play-offach, to z marszu będzie mógł być nazywany najlepszym ostatnim pickiem w historii. A wygląda na to, że jest na to spora szansa.
Purdy skorzystał na zamieszaniu związanym z Garoppolo. Kiedy przedsezonowa dyskusja skupiła się na tym, czy Lance jest w ogóle gotowy i gdzie oddać Jimmy’ego, Purdy skorzystał z nieobecności weterana na obozie przygotowawczym - otrzymywał więcej uwagi od trenerów i z niej korzystał, a kiedy w końcu musiał wejść na boisko w meczu przeciwko Miami Dolphins, nie wahał się nawet przez moment. Nawet pierwszorundowy rookie miałby problem w sytuacji, w której bez przygotowania musi zastąpić podstawowego rozgrywającego, a co dopiero taki, którego nikt na boisku się nie spodziewał. Tydzień później, w swoim pierwszym starcie, grał przeciwko najlepszemu rozgrywającemu w historii, Tomowi Brady'emu. I Tampa Bay Buccaneers zostali przez 49ers zmieceni z powierzchni ziemi.
W pierwszych trzech meczach Purdy rzucił już sześć przyłożeń przy jedynie dwóch przechwytach, a 49ers wygrywają kolejne spotkania. Największym komplementem jaki można dać jednocześnie młodemu rozgrywającemu i Shanahanowi jest fakt, że na razie nie widać większej różnicy pomiędzy Purdym, a Garoppolo - podobnie grającym zawodnikom, których jednak różni osiem lat doświadczenia w najlepszej lidze świata. Purdy robi to, co musi - czyli tak jak Garoppolo. Szuka szans, które daje obrona, patrzy na boisko oczami Shanahana i nie robi nic nadzwyczajnego, tylko to, co trzeba - czyli tak jak Garoppolo.
NA PEWNO TEN, KYLE?
W jednej drużynie mamy w tej chwili dwie różne historie - młodego chłopaka, który prowadzi jedną z najlepszych ekip ligi, mimo że jeszcze parę tygodni temu nikt by na to nie postawił i trenera, który kolejnego rozgrywającego prowadzi być może powyżej jego własnych możliwości. Pytanie, jakie się nasuwa, to czy kolejny solidny „game manager”, to ponownie nie będzie zbyt mało, żeby odnieść większy sukces? Jeśli tak, to po raz kolejny usłyszymy: „Gdyby tylko Shanahan miał topowego rozgrywającego…”
Co jednak, jeśli Kyle Shanahan… nie chce go mieć? Wiemy, wiemy, to brzmi co najmniej absurdalnie - jak można nie chcieć mieć czołowego rozgrywającego w lidze? Nie chodzi tu jednak o klasę, a o styl - Shanahan zdaje się preferować wspomnianych menedżerów, których może w zasadzie prowadzić za rękę. Wywołuje kreatywne i skuteczne zagrywki, a rozgrywający musi tylko robić to, co „otworzy” mu się na boisku. Nic więcej, żadnych sztuczek i improwizacji, których jako trener nie może kontrolować. Zobacz, co się dzieje i podejmij taką decyzją, jakiej chciałby Shanahan.
To mogłaby być tylko teoria spiskowa, gdyby nie to, że niektóre raporty ją potwierdzają. Chociażby sytuacja z Treyem Lance’em - według dobrze poinformowanych dziennikarzy, 49ers płacąc za wysoki numer w drafcie jeszcze nie do końca wiedzieli, kogo wybierają, co wydaje się bardzo dziwne - w końcu jeśli się płaci solidną cenę (w tym wypadku ogromną), to pasowałoby wiedzieć, co się chce dostać w zamian. Lance’a mieli chcieć wszyscy - generalny menedżer, skauci, asystenci, którzy go oglądali. Wszyscy… poza Shanahanem. Jeśli dziennikarskie raporty mają rację, to Shanahan chciał Maca Jonesa - całkowite przeciwieństwo Lance’a, aktualnie rozgrywającego New England Patriots. Jest to o tyle wymowne, że Jones stylem gry bardzo przypomina Garoppolo - jest po prostu boiskowym menedżerem, który potrafi czytać grę i podejmować dobre decyzje, jednak potrzebuje pomocy kolegów do sukcesu i to się raczej nigdy nie zmieni. W skrócie - jest takim graczem, przy którym Shanahan czuje się najlepiej, bo najwięcej od niego zależy. Trey Lance jest bardzo „surowym” i niedoświadczonym futbolistą, ale za to jego potencjał, przy odpowiednim szkoleniu, może sięgać ligowej czołówki i wygrywania meczów niemalże w pojedynkę, co potrafi raptem kilka nazwisk na świecie. Shanahan chciał bezpieczniejszą opcję i kolejnego niemal identycznego gracza - przynajmniej dopóki go od tego nie odwiedziono.
Co więc dalej? Na razie najważniejsza informacją jest fakt, że Brock Purdy jest rozgrywającym w typie swojego trenera i nie boi się grać, kiedy zaszła taka potrzeba. Jego historia już jest niezwykle bogata, a przecież dopiero się zaczyna. Wiele zależy pewnie od tego, jak skończy się ten sezon, ale co jeśli Trey Lance w przyszłym wciąż będzie daleko od zrealizowania potencjału? Znając całą historię, niewykluczone, że Shanahan zmieni go na Purdy’ego przy pierwszej okazji. Wszystko w rękach młodego rozgrywającego. „Mr. Irrelevant” nie jest już tylko zastępcą na chwilę - on gra o swoją przyszłość. I na razie bardzo dobrze mu to wychodzi.