Nie pierwszy raz Stocznia Gdańska stała się niemym świadkiem historii. Dwie dekady z okładem, odkąd na bramie zawisły tablice z postulatami strajkowymi… Ebe ebe. W każdym razie – właśnie tam zjechała się ekipa związana z kolektywem 2020, żeby pracować nad wspólnym projektem. To jest zapis z ostatniej prostej nagrań; kilku godzin tak intensywnych i nierealnych, jakby przez szafę wbić do Narnii.
Tekst premierowo opublikowany jesienią 2022 roku.
Szansę spojrzenia za kulisy tego przedsięwzięcia publiczność otrzymała podczas eventu w klubie B90, gdzie pojawił się spektakularny skład z Taco Hemingwayem, Otsochodzi, OKIM czy duetem PRO8L3M. Zza DJ-ki napierdalali nie tylko własne bangery, ale też premierowe snippety; utwory w mind-blowing konfiguracjach.
Wydarzenie club2020: POCZĄTEK stanowiło coś na kształt okna wystawowego; witryny sklepowej. I o ile rozhuczało się od razu w całym środowisku, o tyle jeszcze ciekawsze rzeczy działy się od zaplecza. Bo to listening party miało miejsce w środę, a tymczasem już od poniedziałku ferajna z 2020 w towarzystwie zaproszonych gości nagrywała numery w czasie rzeczywistym na terenie – specjalnie zaaranżowanej – industrialnej przestrzeni Plenum. We wczesny sobotni wieczór – kilka godzin przed zamknięciem sesji – według luźnych szacunków na różnym etapie realizacji było 30-40 numerów (!). I kolejne wciąż powstawały.
Następnego dnia wszyscy mieli już wracać do domów, ale udało się załapać na te kilka godzin, gdy zmęczenie materiału po całym tygodniu było równie widoczne, jak wzajemna stymulacja. Każdy dawał z wątroby. Pomysły na wersy, gierki słowne czy realizacyjne niuanse wciąż latały, jakby trzeć krzemieniem o krzemień. A przy tym cały ten obrazek – kontrastujący ze słotnym krajobrazem stoczni nocą za oknami – sprawiał wrażenie jakiegoś mirażu.
Przydałby się Mateusz Borek, żeby to uplastycznić. Pierwsze piętro trzykondygnacyjnej hali przemysłowej 90B oświetlone reflektorami oraz belkami ledowymi w różach i fioletach; na wprost – szafa, kwiaty doniczkowe, skórzane kanapy i ekran z włączoną grą NBA. Od lewej bar, który zwykle tam działa, ale też stół do ping-ponga. W głąb, po prawej, była siatka do kometki. Ale – umówmy się, że to imponujące, ale jedynie dekoracje. Najważniejsze, że w tej przestrzeni powstały cztery studia nagraniowe. Podobno na początku były dwa; odpowiadali za nie Atutowy i LOAA. Spontanicznie zorganizowano jednak drugie tyle.
W jednym z nich przesiadywał Otsochodzi i – człowieku – to naprawdę robi wrażenie, jak on pracuje w studio. Nie chodzi wyłącznie o zapał przy kombinowaniu linijek czy patentów na wokale, ale też o samą realizację. Asekurował się co prawda, że ostateczne szlify zrobi Atut, ale zza konsolety nie ruszał się specjalnie nawet, gdy nagrywał własne partie. Akurat głównie zajmował go numer z Taco i schafterem. I jeżeli będzie powracać temat zderzeń osobowości, jakie miały tu miejsce, Miłosza i Wojtka oglądało się jak aktorów we filmie; pierwszy jak królik Duracell, drugi z wsobną energią, kindersztubą i kubkiem herbaty pod przewózkę. Bez kitu – urocza postać.
Od razu pojawiła się okazja, żeby w towarzystwie OKIEGO włączyć ten klubowy banger, który został wcześniej zaprezentowany w B90; ten, gdzie jest całe OIO, Taco i jeszcze CatchUp. Do odnotowania: w kuluarach padł pomysł zawiązania supergrupy OIO’s, gdzie s stands for schafter. Obok dało się usłyszeć jeszcze jeden track, w którym można upatrywać wizytówki projektu; naszpikowany gwiazdami posse cut na beacie, przypominającym 99 Problems Ricka Rubina.
Równolegle w sąsiednim studiu nad numerem głowili się Dwa Sławy i Margaret. Jeżeli ktoś miał wątpliwości, czy rapowy twist piosenkarki jest wiarygodny, powinien zobaczyć ją przy pracy. To był właściwie staroszkolny obrządek hip-hopowy. Daleko, ale wiecie o co chodzi. Towarzystwo bardziej doświadczonych typów w żaden sposób nie onieśmielało Maggie. LOAA puścił pętlę na pełną pizdę; ósemka rosła w oczach; potem zwrotka szybko została zarejestrowana. Do opisywanego kawałka dograli się akurat jeszcze Pers (Undadasea, hypeman Mielzky’ego) oraz – minimalnie – Kwiatek Haze.
Hałastra w club2020 to generalnie jest temat na flaszkę. Choć Filip Skrońc kręcił dokument przez cały tydzień, powinien powstać jeszcze film na podobnym patencie jak Słoń Gusa Van Santa, gdzie kamera podążałaby za plecami Kwiatka i Księcia Mazowieckiego. A w nim na przykład taka scena, jak Otso dostaje wykład, czym jest Kotlina Warszawska. Albo inna. Nagrywana jest post-80sowa pościelówa – sensualny lovesong, ale do studia wpada Kwiatek w poszukiwaniu jarania i wywraca wszystko do góry nogami, kładąc refren: Gdzie jest moje zioło/Gdzie jest moje, co/Nie daję dzięciołom/Niech se biorą koks. Śmiechom nie było końca.
Jakby komuś było mało nieoczywistych konfiguracji, powstał utwór, w którym pojawiają się Otsochodzi, Hałastra, Mielzky i Young Leosia. Na potężnym, niepokojącym beacie i z refrenem, zrobionym ze spitchowanego w dół fragmentu A mówiłem ci Taco. Najbardziej piorunująca muzyka w eterze tego wieczoru. Swoją drogą – wisiało w powietrzu, że Sara miała w club2020 wiele do udowodnienia, ale przeszła pozytywną weryfikację. Bo o ile ten – zagrany w B90 – cukierkowy przebój Malibu Barbie jest jeszcze przewidywalny, o tyle nie brakuje tracków, gdzie ona przerzuca się z towarzystwem wersami w stylu – delikatnie rzecz ujmując – niespodziewanym. Wśród takich, które przykuwały uwagę – choćby trio z DZIARMĄ i Margaret.
To jest jednak sport ekstremalny, żeby przyjąć takie natężenie nagrań na dystansie wieczornej nasiadówki. Zwłaszcza, gdy niemal każdy snippet wywołuje reakcję zszokowanego Pikachu. Bo jak myślisz, że słyszałeś już wszystko i wszystkich, nagle wjeżdżała stonowana zwrotka Aviego albo catchy refren Łajzola w jakimś zupełnie fikuśnym zestawieniu personalnym; rozpoczynały się nerwowe poszukiwania partii Szczyla – niezbędnej w jednym z kawałków; Oki przelatywał przez pomieszczenie jak diabeł tasmański, rzucając tylko, że robi numer w stylu DaBaby’ego i całej jeszcze litanii artystów, której nie szło dosłyszeć; Taco ciągnął na mocny cypher w innej części Plenum; jak chciałeś odetchnąć przy drinku – mogłeś zrobić to, przyglądając się, jak Mielon i Pers grają w badmintona, a Książę Mazowiecki pisze wersy w kącie sali.
Niełatwo w takich warunkach o chłodne wnioski, ale na poziomie generaliów jest czymś zaskakującym, że club2020 nie wyglądał z wierzchu na fabrykę hitów, zaprogramowaną wyłącznie na ostentacyjne przeboje pod przebodźcowanego słuchacza z ograniczonym attention spanem. Sporo puszczano na przykład minorowych tematów w średnich tempach; złowróżbnej trapuwy. Pojawiały się dalekie echa – wciąż niewyeksploatowanego na naszej scenie – hyperpopu. Jeden z beatów wzbudził żywiołową dyskusję o Griselda Records, a dwa kolejne to był po prostu najczystszy g-funk. W składzie club2020 nie zabrakło PRO8L3MU, nie obyło się więc też bez retrowave’owych, dystopicznych syntezatorów Steeza. Następny fun fact: poleciała jakaś szczególnie dojebana nuta, a na pytanie, kto jest jej autorem, padła szybka odpowiedź: trzynastoletni brat schaftera. Dziękuję, dobranoc.
Taki dom pracy twórczej, który jednemu skojarzy się z Fabryką Warhola, a drugiemu z Avengers Tower, musi rządzić się swoimi prawami. Ruchy podejmowane są spontanicznie; w sekundę. Trwa nieustanna wymiana pomysłów; składy mieszają się jak ostatniego dnia okienka transferowego; wjeżdża rywalizacja. Dlatego to, co powstało w ramach projektu club2020 na pewno będzie miało charakter bardziej vibe’owy czy braggowy niż literacki. Z miejsca rzucała się w oczy koncentracja na efektownym wordplayu czy dwuznaczności. Bo też instant spotykało się to z aprobatą. Ale przekminionej dłuższej formy czy pisania na patencie też nie powinno zabraknąć.
Nadużywa się często przerysowania w opisywaniu rzeczywistości popkulturowej. Jakby trzeba było podostrzyć, żeby dany statement wybrzmiał z odpowiednią siłą. I choć tutaj też aż gęsto od hiperboli, równie dobrze można było sobie darować, bo club2020 to – serio – wydarzenie z aurą typu history in the making. Abstrahując nawet od produktu finalnego, sam proces trzeba rozpatrywać w takich kategoriach.
Weźmy ostatnią dekadę prosperity polskiego hip-hopu z każdym nurtem, który się w jego ramach wydarzył. Od powidoków trueschoolu przez nowe oblicze ulicy aż do wielobarwnego trapu z wielomilionowymi zasięgami czy obecnej tiktokizacji. To wszystko znalazło odbicie w rytuale odprawionym przez całą czołówkę w Gdańsku. Kto wie, czy nie takim rytuale, jakim dla wcześniejszego pokolenia był Rap Day ’97 albo Bitwa Płocka. Chodzi o punkt graniczny; o kamień milowy. Współczesna scena zasługiwała na swój pomnik i chyba sama sobie ten pomnik postawiła.
Postscriptum jest takie, że nie ma gwarancji przeniesienia jeden do jednego autentyzmu i eksplozywności sesji na zamknięty album. Już chyba gdzieś o tym było, że z wydawnictwem fonograficznym jest jak ze zdjęciem. W tym sensie, że stanowi zapis momentu i nie oddaje pełnego spektrum doświadczenia. Może wyjściem byłoby zaaranżowanie sytuacji w taki sposób, jak to zrobiła PJ Harvey przy The Hope Six Demolition Project? Nagrywanie materiału zamieniono wówczas w instalację artystyczną na terenie londyńskiego Somerset House, gdzie publiczność mogła obserwować muzyków przy pracy przez lustro weneckie?
Preorderowy drop albumu dostępny jest tutaj. Premiera 10 marca 2023 roku.
Komentarze 0