Jak ktoś ma wątpliwości, czy ten film w ogóle powinien powstać, to polecamy lekturę komentarzy pod dowolnym tekstem na jego temat.
Netfliksowe lewactwo i tęczowa propaganda – te hasła dominują, chociaż najlepszy chyba jest jeden wpis na Filmwebie: Kolejne coś z poprawnością polityczną, a kiedy nakręcą film dla prawdziwych kinomaniaków? Byłoby śmiesznie, gdyby nie to, że jednak jest trochę strasznie, a historie o postępowości krajowego mentalu można wyrzucić do kosza – starczy wyjść z wielkomiejskiej banieczki i przypomnieć sobie o tym, że jeszcze chwilę temu 30% Polski mogło być objęte strefą wolną od LGBT, a przynajmniej w czyichś głowach istniał taki pomysł. Dlatego jakkolwiek dobry czy zły by Fanfik nie był, trzeba docenić, że docierający miesiąc w miesiąc do ponad 12 milionów polskich odbiorców Netflix decyduje się, żeby jedną z głośniejszych premier wiosny był film o osobie transpłciowej. W końcu to platforma, którą subskrybuje każda ze stron barykady.

Trudno przy tym o recenzję całkowicie oskrobaną z ideologicznych naleciałości, bo wiadomo przecież, że od lewej strony Fanfik dostanie z automatu opinię przynajmniej życzliwą, od prawej – nieżyczliwą. Da się w ogóle skupić na walorach czysto filmowych? Da, chociaż nie jest to kino, które porywa. Od początku czuć, że nadrzędną wartością jest mityczny przekaz. Historia outsiderki Tosi, która pod wpływem znajomości z nowym w klasie Leonem zaczyna odkrywać samą siebie i czuć, że bliżej jej do bycia Tośkiem, pędzi tak, że nie sposób ani skupić się na bohaterach, ani związać z nimi emocjonalnie. Sam wątek uświadomienia tożsamościowego jest tu rozpykany tak błyskawicznie, jakby nie kręcono filmu, tylko minutowego TikToka, a przecież nie trzeba być psychologiem, żeby rozumieć, że takie rzeczy nie dzieją się hop siup. Są mocne epizody, ale brakuje czegoś, co wypełni przestrzeń między nimi. Może po prostu z tej historii powinien powstać regularny serial? Chciałoby się dowiedzieć więcej o Tosi, poznać historię jej ojca czy Leona; relacja Maksa z jego ojcem też aż prosi się o rozwinięcie. Tymczasem Fanfik to kilka ledwie nadgryzionych życiorysów.
Poziom trzyma młoda ekipa aktorska na czele z brawurowym Alin Szewczyk, osobą niebinarną, która wciela się w rolę Tosi/Tośka. Na ile jego prywatna historia jest tożsama z opowieścią Fanfika? Pancerz ochronny przed światem, jaki Tosia nosi przez pół filmu, każe przypuszczać, że to coś więcej niż odgrywająca swoją rolę osoba. I dobrze się stało, że tak delikatną rolę przejmuje ktoś, kto autentycznie czuje swojego bohatera, nie oddelegowana przez producenta najzdolniejsza studentka szkoły aktorskiej. Props także dla reszty młodych – Jana Cięciary, Wiktorii Kruszczyńskiej, Ignacego Lissa, Mai Szopy... Tak świeży temat musi być zrobiony przez świeży skład z niezgranymi twarzami, a poza tym tu naprawdę czuć nić porozumienia. Jak w tej naprawdę dobrej scenie sprzeciwu klasy wobec zachowania kostycznej nauczycielki, od razu przywołujący Ostatni dzwonek Magdaleny Łazarkiewicz i innych uczniów, występujących przeciwko górze. Wtedy komuniści, dzisiaj boomerzy nie rozumiejący osób niebinarnych. Trzy dekady z okładem, a licealiści dalej mają się o co buntować.

Bo jeszcze raz – ten fabularnie dość przeciętny film musiał powstać w naszej rzeczywistości. Choćby dla sceny, w której zrozpaczony ojciec wyrzuca córce: czemu nie potrafisz być normalną dziewczyną, żeby potem, z czasem, zrozumieć, że nigdy nią nie była i tyle, musi to zaakceptować. A raczej: zrozumieć. Fanfik celnie przypomina, że siła tkwi w języku: toleruje czy akceptuje się zjawiska naganne, transpłciowość trzeba zrozumieć. Do tego rozumienia na masową skalę droga jest w Polsce jeszcze daleka. Tym bardziej próby takie jak Fanfik trzeba przyjmować z dobrodziejstwem inwentarza, nawet pomimo ideologicznego zacietrzewienia obu stron. Bo akurat LGBT, wbrew temu, co sądzi wiadomo kto, ideologią nie jest. I o tym też opowiada ten film.
Komentarze 0