Film, który pokazał upadek współczesnej popkultury. Mija 10 lat od premiery „Spring Breakers”

spring breakers.jpg
fot. A24

Szorty, bikini i James Franco jako połączenie gangusa z filmową inkarnacją Riff Raffa. Ale ocenianie Spring Breakers tylko po okładce jest mocno niesprawiedliwe, bo to jeden z najważniejszych filmów, jakie powstały w minionej dekadzie.

Wrzesień 2012. Nobliwy festiwal filmowy w Wenecji przeżył szok, bo wpuszczenie do programu Spring Breakers Harmony'ego Korine'a przypominało tę scenę z The Square, w której małpolud wjechał na eleganckie przyjęcie i narobił galimatiasu. Do konkursu głównego festiwalu, na którym swego czasu wygrywali Kurosawa, Wenders czy Kieślowski, rzadko kiedy zaprasza się takie dziwolągi. Tymczasem Spring Breakers wywołał ogromne zamieszanie i chociaż nie otrzymał żadnej z najważniejszych nagród, to mówili o nim wszyscy, którzy uczestniczyli w tej imprezie. Naprawdę wszyscy. Ciekawe jak na film, którego fabułę można streścić w jednym zdaniu: cztery uczennice jadą na Florydę, gdzie poznają lokalnego gangstera i wplątują się w ogromne tarapaty.

Teraz, z okazji dziesiątej rocznicy kinowej premiery Spring Breakers (marzec 2013) przypominamy ten film, bo naszym zdaniem tak ważnego, nowatorskiego i tyle mówiącego o współczesnym świecie obrazu nie było w kinach ani przedtem, ani nawet potem. Co zadecydowało o jego przełomowości?

1. Satyra na współczesną popkulturę

Jak na dłoni można było zauważyć, którzy krytycy filmowi obejrzeli ten film po łebkach, a którzy chcieli dowiedzieć się, co Harmony Korine ma do powiedzenia o otaczającej nas rzeczywistości. Ci pierwsi dostrzegli w nim jedynie piersi i, jakby to ładnie powiedzieć, intelektualną Saharę głównych bohaterek. Drudzy zauważyli, że Spring Breakers jest błyskotliwą satyrą na współczesną popkulturę, w której dominuje tępy kult indywidualnego autolansu przy jednoczesnej potrzebie bycia we wspólnocie. Słit focie, ale razem, żeby tylko nie wypaść poza nawias fajności. Było i paru takich, którzy wytykali szyderczy obraz pokolenia, bo Korine rzekomo wyśmiewa główne postacie. Aha. Obejrzyjcie w takim razie sceny, w których dziewczyny są autentycznie przerażone tym, w co się wpakowały. Albo początek filmu, gdzie rozmawiają, jak bardzo chcą wyrwać się z dziury, w której mieszkają.

spring 1.jpg
fot. A24

Szydera? Raczej szczere współczucie. Bohaterki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że utknięcie na prowincji wywoła w nich potężną frustrację. Dlatego jadą na spring break, żeby tylko móc coś zmienić.

2. Krytyka świata dorosłych

To oni stworzyli realia, od których dziewczyny chcą uciec; jakieś absurdalne katechezy z fanatycznymi modłami, przypominające trochę Jesus Camp. To oni wykreowali mechanizmy świata kultury popularnej i social mediów – z premedytacją i za ciężki hajs robiąc małolatom papkę z mózgów. To wreszcie oni wpuścili bohaterki w nie lada kłopoty: wychowane na kinie i serialach myślały, że przyłączenie się do gangsterskiej ekipy jest ciekawym urozmaiceniem sobie wakacji, w końcu zaraz skończy się spring break, a one pożegnają złotozębych kolegów i wrócą do siebie. Tymczasem z tej rzeki nie da się już wypłynąć.

Spring Breakers.jpg

Dlatego finał Spring Breakers jest tak podobny – także w wymowie – do ostatnich scen Człowieka z blizną; zapędzony w pułapkę bez wyjścia Scarface stawia wszystko na jedną kartę i urządza jatkę krwistą jak sen rzeźnika. I coś pokrewnego dzieje się właśnie u Korine'a. Swoją drogą reżyser znowu sięgnął po swój ulubiony wątek apokalipsy, obecnej choćby w Gummo czy Trash Humpers. Tam jednak schyłek świata był ścinką z VHS-owej kopii, tutaj mieni się wszystkimi kolorami neonów i jest na tyle ładny, że aż żal, bo to taka piękna katastrofa. Trudno uwierzyć, jaką ten człowiek ma niesamowitą rękę do kina.

3. Film jak Instagram

Uważaliśmy tak dekadę temu, uważamy dziś – Spring Breakers to jeden z najbardziej internetowych filmów, jakie znamy. Harmony Korine w większym stopniu opowiada obrazami niż fabułą; ogląda się to jak superefektowny ciąg zrzutów z Instagrama i Snapchata. Jest jednak tak zdolnym reżyserem, że mimo tej ryzykownej formy potrafi trzymać narrację w ryzach. Spróbujcie spojrzeć na Spring Breakers jako rodzaj przeszczepienia fabuły gry video na kinowy ekran: misja do wykonania, bohaterki odpadają jedna po drugiej. To, że później nikt nie podjął rzuconej przez Korine'a rękawicy, świadczy tylko o tym, jak trudno jest zrobić dziś dobry kinowy film tak silnie inspirowany nowymi mediami. Jeśli oglądaliście Szatan kazał tańczyć ,to wiecie, jak wygląda sytuacja, w której to się nie udaje.

4. Słodkie gwiazdki dorosły. I stały się mniej słodkie

Tu już nie można mówić o zwykłych nawiązaniach - Harmony Korine dosłownie utopił swój film w ówczesnej popkulturze. Sam angaż Vanessy Hudgens i Seleny Gomez, do tamtej pory nieskalanych idolek nastoletnich dziewcząt, był strzałem z gonga wymierzonym ich dotychczasowemu wizerunkowi. Ich transformacja w niebezpieczne lolitki była takim szokiem jak przemiana Miley Cyrus ze słodkiej Hannah Montany w narkotykową księżniczkę internetu. A przecież jest jeszcze wspomniana trawestacja Człowieka z blizną czy jedna z najlepszych filmowych scen ostatnich lat, metafora apokalipsy ujęta w wygrywane na białym fortepianie Everytime Britney Spears...

Nie mamy wątpliwości: Spring Breakers to chyba najmocniejszy głos w sprawie upadku współczesnego świata, jaki kino wydało z siebie z minionej dekadzie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.