Głosami publiczności Król nie żyje zwyciężył na American Film Festivalu we Wrocławiu. Niedługo po premierze w Cannes zgarnął z kolei Grand Prix w Deauville. Freddie Gibbs zaskakuje w całkiem nowej roli.
Aktorstwo interesowało mnie równie długo co rapowanie, ale nie miałem jak zacząć na własnych zasadach. Zawsze chodziło o osiedlowe gówno, a mnie zależało na udziale w awangardowym, artystycznym projekcie – mówił 40–latek w rozmowie z dziennikarzem Complex. W innym wywiadzie zarzekał się natomiast, że chciał uniknąć zarzutów grania samego siebie. I don’t want people to be like, Oh, he’s just playing himself. What’s the challenge in that?
Przy wszystkich walorach Król nie żyje – jego ucieczka od samego siebie nie należy do najbardziej spektakularnych. Freddie gra rapowego weterana, Mercury Maxwella aka Money Merc, który dezerteruje na prowincję przed kryzysem twórczym, zmęczeniem branżą i presją ze strony żarłocznej konkurencji. Zaszywa się na zadupiu i próbuje wiejskiego życia. Nawiązuje znajomość z podstarzałym farmerem, w którego wciela się aktor–amator, ale prawdziwy drwal – Bob Tarasuk. To bohater filmu Bob i jego drzewa, który premierę miał kilka lat temu w Sundance. Tutaj pomaga Gibbsowi zapolować na skunksa; oprawiają też razem świnie. Kiedy akurat nie zagania bydła na gospodarstwie u Boba, Mercury odbywa piesze wędrówki i romansuje z ekspedientką lokalnego sklepu przemysłowego. Z rzadka próbuje też pracować nad nowym materiałem.
Merc przechodzi załamanie nerwowe. Coś sprawiło, że zdecydował się na ucieczkę. Nie znamy jednak bezpośredniej przyczyny. Piękno całej historii tkwi także w tej niewiedzy – tłumaczył w Hypebeast raper z nominacją do Grammy za Alfredo. Uspokaja od razu, że jego stan psychiczny nie jest w żaden sposób niepokojący.
Tego samego nie mógłby powiedzieć o sobie jego bohater. Money Merc przypomina w pewien sposób Kurta Cobaina z Last Days Gusa Van Santa czy Lady Dianę ze Spencer. Choć bez krańcowego ciężaru tamtych postaci. Mercury jest mrukliwym outsiderem na emigrancji wewnętrznej wśród jesiennych krajobrazów Massachusetts. A piękno przyrody ma w tym slow cinema wręcz pierwszoplanowy charakter.
Down with the King urzeka statycznymi kadrami i paletą brązów, ale też – niespiesznie poprowadzoną, pełną czułości – opowieścią, w której nie brakuje jednak dramatyzmu. Bo poszukiwanie równowagi okazuje się bezskuteczne; wyobcowanie jest wszechogarniające; rasowe podziały sięgają bardzo głęboko. To wciąż film o rapie, ale też słodko-gorzka mantra. To, co zrobił Gibbs nie ma szans odbić się tak szerokim echem jak najbardziej emblematyczne kreacje hiphopowych aktorów, ale jego ambicją było operowanie w zupełnie innych rejestrach i to mu się udało. Zwykły, oszczędny – to najlepsze, co można napisać o Król nie żyje. I Freddiem w debiucie.
Znajduję się w dobrym miejscu jako człowiek i ojciec. Wyprodukowałem film z Cannes, płyta jest w drodze. Fuck, I’m happy – zapewnia świeżo upieczony aktor i ma ku temu powody, bo Krol nie żyje spotkał się z pozytywnym przyjęciem. I właśnie trafił na HBO Max.