Muzyka jest tą materią artystyczną, w której wraz z upływem czasu bardzo łatwo stracić uznanie w oczach odbiorców. Ale ten przypadek to prawdziwe success story.
Mniej więcej od połowy lat dziesiątych, wraz ze wzrostem zainteresowania trapem (czy też szerzej – nowymi brzmieniami) i rozwojem streamingów, stało się jasne, że wielu weteranów nie będzie mogło wozić się na swojej ksywie. Naturalna kolej rzeczy w sytuacji, w której hajpowani gracze wyrastają jak grzyby po deszczu i mamy do czynienia z nadprodukcją muzyki.
W branży i jej okolicach znajdziemy jednak ludzi, którzy starzeją się z ogromną klasą. W ciągu ponad dwóch dekad Fisz stał się instytucją nie tylko w środowisku rapowym, ale też – a może przede wszystkim – poza nim. A skoro ostatnio uaktywnił się również w mediach społecznościowych, najwyższa pora powiedzieć parę słów o przyczynach jego fenomenu.
Prawie każda długowieczna kariera rapowa ma jeden wspólny element – nienarzuconą z góry tożsamość gatunkową. Waglewski odrobił pierwsze zadanie domowe na piątkę; wielu jego obecnych słuchaczy nie ma zapewne pojęcia o składzie RHX, który nawijał ursynowskie tracki, ale to on jako pierwszy zakorzenił Fisza w głowach macierzystego audytorium. Chwilę później pozycja została wzmocniona krążkami Polepione dźwięki i Na wylot, które przyniosły hity polskiego podwórka i udowodniły, że na scenie pojawił się piekielnie inteligentny facet, którego nie sposób porównać do kogokolwiek innego nad Wisłą. Czy była to alternatywna, inteligencka jazda? Była, ale już wtedy firmował ją silny Asfalt Records, no i broniła się sama w sobie dzięki jakości, więc miała duże pole rażenia. Propsy były zarazem kredytem zaufania, który bohater tego tekstu spłacił z nawiązką przy kolejnych nieoczywistych wydawnictwach.
Po wymienionych wcześniej albumach kontakty Fisza z hip-hopem zaczęły być nieco zagmatwane. Mimo że jego nawijki ciągle ciążyły ku rapowemu, często nonszalanckiemu i offbeatowemu anturażowi, warstwa muzyczna zaczęła pączkach feerią barw, które wymykały się prostym szufladkom. Tworzywo Sztuczne podeszło do muzyki jak do bardzo pojemnej formy, w której jest miejsce na deklamację i frazę bliższą śpiewowi w takt nie tyle bitów, ile bogatych kompozycji bez ścisłej przynależności; chronologicznie rzecz ujmując, wydane w latach 2002-2004 płyty stopniowały w górę poziom eksperymentatorstwa braci Waglewskich i ich załogi. Pierwsza dekada XXI wieku była zresztą jednym wielkim projektem badawczym, w którym znalazło się miejsce i na zupełnie uwolnione z rapowych ram albumy Numer Jeden oraz Męska muzyka, i na bliższe korzeni krążki Piątek 13 i Heavi Metal, no i jeszcze na eksplorujące elektronikę Fru!. Pod koniec tego etapu warszawiak był szeroko ceniony w całym kraju, bez podziału na gatunki, dzięki pomysłowi na siebie, rozwojowi i linijkom, które działały w każdym wydaniu.
Czerpiąc ze wszystkiego po trochu, Fisz zbudował markę eklektycznego artysty, któremu po prostu można zaufać, gdy się za coś zabiera. Stworzone z Emade Zwierzę bez nogi to wyłącznie fajna, jakościowa ciekawostka dla słuchaczy rapu, bo reszta materiałów powstałych w latach 10. to już wyraz pełnoetatowego próbowania się m.in. w rocku czy wykorzystującym różne stylistyki alternatywnym popie. Ci, którym niekoniecznie po drodze z nowościami od warszawskiego weterana, muszą jednak przyznać, że wśród najpopularniejszych twórców w kraju nie znalazł się ani przypadkiem, ani na wyrost. Znalazł swoje miejsce, które pozwala mu zmieniać sznyt twórczości zależnie od tego, co mu w duszy gra, i nadal mieć duże grono słuchaczy i tych wczutych, i tych doraźnych. Mało kto może tego doświadczyć w zmieniającej się branży.
Niedawno szeroko komentowano wpis, w którym Fiszowi ulało się co nieco w temacie obecnego polskiego rapu. Z jego zdaniem można się oczywiście zgadzać lub nie, ale wypada zauważyć, że ta niekorzystna dla sporej części gry analiza to jeden z nielicznych momentów, w których (już nie) MC trafił na nagłówki portali nie za sprawą swojej muzyki. Ten epizod to wyjątek potwierdzający regułę – Waglewski od zawsze nie jest jednym z asekurantów, którzy kładą uszy po sobie, ale też nie uważa, że musi bez przerwy wyrażać swoje zdanie na każdy temat, oczywiście poza własnymi kawałkami. A co do tracków, to warto dodać, że kiedy sprawa jest ważna, nie kalkuluje, tylko reaguje. Tak właśnie stało się z Kazikiem i sytuacją w Trójce, którym poświęcono Mój kraj znika. Jego głos jest słyszalny i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić.