Wiele rzeczy zostało nam ostatnio zabranych. Martwi nas, że zabrano nam futbol, ale nie do końca. W piłce, oprócz piłki, kocham wielogodzinne rozmowy na jej temat. Mogę bez końca słuchać ludzi, którzy otarli się o wielki futbol. Na start serii „FootCall” chciałem wam pokazać, ile możemy nauczyć się od Łukasza Piszczka. Wstyd się przyznać, ale kiedyś ucieszyłem się, że doznał kontuzji. Dzięki temu mogłem obejrzeć z nim mecz Polska – Urugwaj. Lekcja futbolu, którą wtedy otrzymałem, siedzi we mnie do dzisiaj, dlatego stwierdziłem, że może – tym razem z wami – uda się znów wpaść na takie zajęcia.
ŁUKASZ WIŚNIOWSKI (Foot Truck): Czy życie piłkarza jest ciekawe?
ŁUKASZ PISZCZEK: Kiedy dzisiaj ktoś mnie pyta jak się czuję w trakcie kwarantanny, to odpowiadam, że u mnie niewiele się zmieniło. Zazwyczaj jadę na trening lub mecz, wracam do domu i spędzam czas z rodziną. Czyli można powiedzieć, że – z perspektywy kogoś kto lubi nieprzewidywalność – moje życie nie jest zbyt ciekawe.
Czyli życie piłkarza jest nudne?
Dla mnie spędzanie czasu z rodziną nie jest nudne. W Dortmundzie mam taki styl życia. Kiedy wracam na Śląsk, w rodzinne strony, jest zupełnie na odwrót. Wychodzę z domu o 9:00 a wracam po 22:00, bo jest tyle spraw do załatwienia.
Gdybyśmy się obudzili w świecie bez piłki, to co mógłbyś robić?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie lubię pytań bazujących na „gdyby”. Uważam, że jestem całkiem niezły w sprawach organizacyjnych, potrafię szukać różnych dróg rozwiązania problemu. Tak jest w piłce w przypadku ćwiczeń technicznych. Zawsze szukam optymalnego rozwiązania, bo nie wystarczy, że piłkę przyjmiesz. Musisz ją przyjąć w takim kierunku, w jakim chcesz, później ustawić się odpowiednio i w odpowiedni sposób zagrać. W życiu jest podobnie. Zawsze możesz spróbować oddać strzał na siłę. Czasem wyjdzie, ale nie zawsze. Piłka odbije się od słupka i dostaniesz w twarz. I to jest metafora życia. Dlatego ja nie uderzam na siłę. Szukam rozwiązań i dialogu.
Przy okazji przyznałeś, że w wieku 35 lat chcesz się jeszcze rozwijać technicznie. Czy to jest w ogóle możliwe?
Zawsze możesz się w jakimś minimalnym procencie poprawić. Chodzi o to, by wykonać ćwiczenie w sposób optymalny. Teraz, kiedy nie trenujemy z całą grupą, mamy różne ćwiczenia. Dzisiaj mieliśmy dwa „reboundery” ustawione na przeciwko siebie w odległości czterech metrów. Ty stoisz po środku i twoim zadaniem jest kopnięcie piłki w powietrzu w jeden „rebounder”, masz dwa kontakty i w tym czasie musisz się obrócić i kopnąć z powietrza w drugi. Masz w określonym czasie zrobić jak najwięcej powtórzeń. Niby proste, ale zwróć uwagę, ile rzeczy musisz przeanalizować. Siła uderzenia, kąt, twoje ustawienie. Jak staniesz bardziej z boku i uderzysz w prawą stronę tego przyrządu, to ona poleci w przeciwną stronę. Udało mi się zrobić pięć powtórzeń. Okazało się, że rekord to osiem. Miałem iść do kolejnej stacji ćwiczeń, ale poprosiłem o jeszcze jedną próbę. Zrobiłem dziewięć. To jest cecha, o której rozmawiałem dzisiaj z Otto Addo, który jest w Borussi odpowiedzialny za utalentowanych juniorów. Zawodnik, który ma w sobie samozaparcie, dzięki któremu zostanie dłużej po treningu, ma dużo większe szanse na zrobienie kariery niż taki, który myśli, że będzie mógł bazować tylko na talencie i tym, że w młodym wieku trafił do Borussii.
Od razu przypomina mi się Moritz Leitner. Wydawało mi się, że może zrobić dużą karierę, a mimo wszystko nie wskoczył na najwyższy poziom.
Kiedy ja przychodziłem do Dortmundu, ta drużyna była w budowie. Mogłem rozwijać się razem z nią. Dzisiaj ten sam Piszczek miałby mniejsze szanse na wywalczenie sobie miejsca w pierwszym składzie. Może gdyby Moritz Leitner trafił do słabszej drużyny, w której mógłby grać regularnie byłby dzisiaj w innym miejscu?
W tym klubie za chwilę ci stuknie dziesięć lat. Spotkałeś tam wielu ciekawych piłkarzy, ale chciałem zapytać o tajemniczą przemianę Nevena Suboticia?
Neven, kiedy ja przychodziłem do Borussii, był wolnym strzelcem. Robił co chciał. Nie myślał o przyszłości, liczyły się dla niego inne rzeczy. Koledzy, gra na PlayStation, fajny samochód, wyjście w weekend na imprezę. Wyjazd do Afryki, gdzie zobaczył, z jakimi problemami mierzy się tamten świat, całkowicie go zmienił. Ma swoją fundację, która na tamtym kontynencie pomaga dowozić wodę w niedostępne miejsca. Zaczął się kształcić w tym kierunku. Jest człowiekiem, który chce być jak najbliżej normalności, nie chce absolutnie wywyższać się przez to, że gra w piłkę na wysokim poziomie. Jest kompletnie innym człowiekiem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, niż wtedy, kiedy go poznałem. Jak się spotykamy podczas meczów Bundesligi, to operujemy tą samą szyderką co kiedyś. Rozumiem, że musi zejść delikatnie ze swojego „intelektualnego poziomu”, na którym porusza się na co dzień, ale dalej to potrafi.
Skoro wspominamy to przypomniała mi się jedna rzecz. Robert Lewandowski powiedział mi kiedyś, że gdy przychodził do Bundesligi w wieku 22 lat, nie potrafił rzeczy, które w Niemczech potrafili wykonać siedemnastolatkowie. Mierzyłeś się z czymś podobnym?
Przyjechałem do Berlina w wieku 20 lat. Kiedy patrzyłem na Patricka Eberta czy Kevina Prince’a Boatenga, to widziałem, że są zdecydowanie bardziej zaawansowani technicznie. Nie miałem na tym punkcie kompleksów tylko poczucie, że mogę się jeszcze wiele nauczyć.
Przyjęcia kierunkowego też? Bo w Polsce często się mówi, że wielu naszym piłkarzom tego brakuje.
U mnie było odwrotnie. Kiedy zmieniałem pozycję z napastnika na prawego obrońcę, zwracano uwagę, że jako jeden z nielicznych na tej pozycji mam ten aspekt opanowany. Wcześniej w Bundeslidze od piłkarzy grających na boku obrony tego nie wymagano.
Ty, Robert, Kuba Błaszczykowski, Wojtek Szczęsny czy Łukasz Fabiański jesteście pokoleniem, które czeka bardzo ważne zadanie. Uważam, że powinniście wziąć odpowiedzialność za nauczenie odbiorców piłki w Polsce lepszego zrozumienia tej gry. Możemy zacząć już teraz. Wytłumacz mi jakiś aspekt gry na twojej pozycji, którego nie rozumiem.
Dobrze trafiłeś, bo wczoraj rozmawiałem na ten temat z moim psychologiem sportowym. Wytłumaczę ci dlaczego prawy obrońca lub prawy środkowy obrońca może mieć problem z piłkami zagrywanymi za plecy. Możesz dostawać te piłki za plecy i się martwić, ale możesz się do tego przygotować. Wiesz, że dana drużyna z reguły próbuje takich zagrań i dzięki temu wiele rzeczy możesz przewidzieć. Pomagam jednemu młodemu chłopakowi, który gra na mojej pozycji. On nie mógł sobie z tym poradzić, a ja oglądając go w akcji wiedziałem, że wszystkie te piłki spokojnie byłbym w stanie przeciąć. Zauważyłbym moment, w którym przeciwnik chciałby zagrać te piłkę, dużo wcześniej bym się wycofał, złamałbym linię spalonego. Potrafię w takich sytuacjach, przy piłkach przekątnych, dość dobrze wyczuć przestrzeń. Widziałem później, że wziął sobie te rady do serca i bardzo poprawił się w tym aspekcie. Natomiast zawsze miałem kłopot z piłkami zagrywanymi za plecy przez lewego obrońcę. Zwłaszcza na Euro 2012. Czułem, że zostałem przez przeciwników rozczytany i ogrywany, bo za każdym razem podchodziłem bardzo blisko do swojego przeciwnika i w tym momencie lewy obrońca grał mi piłkę za plecy. W takich sytuacjach z reguły skrajny obrońca wraca za akcją w szybkim tempie, ale nie sprintem, bo wie, że jest asekurowany. Natomiast trener Luciane Favre zwrócił mi uwagę, że jeśli ty jako zawodnik, którego ta piłka przeszła postarasz się wrócić sprintem i pomóc temu drugiemu obrońcy to zamiast sytuacji „jeden na jeden” mamy sytuację „jeden na dwa”. Jeśli zamiast sprintu pobiegniesz w szybkim tempie, to ten skrzydłowy ma dwa razy większe szanse na ogranie obrońcy, który cię asekurował. Jeśli go ogra, to ty wychodzisz na gościa, przez którego do tego zamieszania doszło. Jeśli dostaniesz piłkę za plecy, ale nie będziesz tym zaskoczony, możesz zrobić jeszcze naprawdę sporo. Wystarczy, że wypracujesz w sobie automatyzm, żeby od razu pobiec za tym skrzydłowym pełnym sprintem.
W takich sytuacjach bardziej klasycznym zachowaniem wydaje mi się powrót tego skrajnego obrońcy szybkim biegiem w strefę, którą opuścił środkowy obrońca, który go asekuruje.
Niekoniecznie. Muszę to ocenić jako boczny obrońca, które rozwiązanie jest lepsze, w której strefie boiska. Czy zdążysz podwoić czy lepiej, żebyś wracał w pole karne. Czasem musisz podjąć taką decyzję w ułamku sekundy. Załóżmy, że taka sytuacja miała miejsce z drugiej strony i tam już się wszystko posypało. Ale jesteś prawym środkowym obrońcą w trójce i chcesz jakoś pomóc w tamtej sytuacji. Skrzydłowy jest na wysokości szesnastki, ty jesteś na ósmym metrze i masz jeszcze przeciwnika za plecami i kolejnego na szesnastce. Co zrobisz? Pójdziesz w ciemno na podanie do tyłu? Raczej powinieneś zostać na przecięcie podania na drugi słupek. Zawodnik z piłką wycofa ją na szesnastkę, a ty spróbujesz ją przeciąć, ale nieskutecznie i stracisz bramkę. A jeśli skrzydłowy zdecyduje się na podanie między tobą a bramkarzem i nie przetniesz takiej piłki, wyjdzie na to, że ty zawaliłeś. A ty tak naprawdę starałeś się ratować tę sytuację, bo wszystko co złego wydarzyło się z lewej strony. I jak słucham czasami niektórych komentatorów, to zwracam uwagę, że nie są w stanie zauważyć tego, iż ty jako obrońca jesteś tam po to, żeby bronić i będziesz robić wszystko, żeby w danej sytuacji zareagować jak najlepiej. Ale czasami jesteś na straconej pozycji i musisz ryzykować. Jeśli by ci się udało w tej konkretnej sytuacji uchronić drużynę przed utratą bramki, to nikt nie uzna tego za nic spektakularnego. Ale jeśli ci się nie uda tego zrobić, to cała wina idzie na twoje konto, bo jesteś ostatnim gościem, który się kojarzy z tym, że straciliście bramkę.
Jeden trener powiedział mi kiedyś, że dzieli obrońców na tych, którzy uciekają od pożaru i tych, którzy idą do pożaru.
Ja staram się być bliżej pożaru, bo jestem obrońcą. Nie mogę tego kalkulować pod kątem późniejszych opinii komentatorów czy dziennikarzy na mój temat. Ktoś zobaczy końcówkę akcji i na bazie tego oceni mnie nisko. To jest jego prawo. Nie mogę tej opinii uważać za poważną. Na koniec jedyną osobą, która może mnie obiektywnie ocenić w tej sytuacji jest trener.
Pod kątem taktycznym jesteś bardzo świadomy. Twoim konikiem było też zawsze przygotowanie motoryczne. Jak sytuacja, w której się znaleźliśmy wpłynie na ten aspekt?
Nie można tego nadmiernie analizować, bo wtedy będziesz czuł się na pewno nieprzygotowany. A przecież wszystkie drużyny mają ten sam problem. To jest trochę tak jak z zawodnikiem, który wraca po dwumiesięcznej kontuzji. On będzie przygotowany pod względem fizycznym, bo przecież o ten aspekt my też teraz dbamy, ale nie będzie miał czucia piłki. Rozmyślanie na ten temat nie przyniesie nic dobrego, bo później każdy dorobi do tego swoją teorię. Mam własne sposoby, żeby tego czucia piłki nie zgubić. Pracuję cały czas z Kamilem (Kamil Wódka – psycholog sportowy) i dużo rozmawiamy na temat tego co mogę poprawić oglądając moje akcje.
Lebron James przyznał w jednym z wywiadów, że wizualizacja może być bardzo efektywną formą treningu. Zgadzasz się z tym?
Od kilku lat pracuję w podobny sposób. Opowiem ci o tym na przykładzie mojej kontuzji kolana przed mistrzostwami świata. Mój psycholog nagrał mi wtedy plik audio, dzięki któremu wizualizowałem sobie proces odbudowy ścięgna, które naderwałem. Miało to przyspieszyć leczenie. Nie wiem czy to zadziałało, ale po tym urazie miałem tydzień okresu przygotowawczego z drużyną, żeby być do dyspozycji na mecz ligowy z Wolfsburgiem. W trakcie rehabilitacji regularnie odsłuchiwałem wizualizacji, które przygotowywał mi mój psycholog, a w których wyobrażałem sobie, że jestem cały czas w grze. Oglądałem sobie moje wcześniejsze mecze, żeby wzmocnić to poczucie. Po meczu z Wolfsburgiem dostałem sygnały, że wyglądałem w nim tak jakbym w ogóle nie miał kontuzji. Później oczywiście dołek fizyczny przyszedł, ale na moment startu byłem gotowy. I teraz właśnie o to chodzi. Żeby być gotowym na moment startu.
A nie boisz się, że powrót do intensywnej gry po tak długim okresie przerwy spowoduje wysyp kontuzji?
Każdy zmienił sposób trenowania i sam po sobie widzę, że jak wróciliśmy do treningu z piłkami, to mam zdecydowanie bardziej napięte mięśnie. Dlatego bardzo ważny będzie czas adaptacji do ponownego wysiłku, który moim zdaniem powinien potrwać około dwóch tygodni.
Wspomniałeś o współpracy z psychologiem sportowym, ciekaw jestem, jaka metoda zwróciła twoją uwagę?
Skupiamy się na tym, żeby jak najmniej używać słowa „nie”. Jeśli ktoś ci mówi „nie rób tego”, to najprawdopodobniej to zrobisz. Dlatego gotuję się jak słyszę w szatni, że „prowadzimy 1:0 i NIE możemy teraz stracić bramki”. Wtedy często jest tak, że wychodzimy na drugą połowę i w pierwszych pięciu minutach tracimy tę bramkę.
Słynne prawo Murphy’ego. Jeśli coś ma pójść źle, to pójdzie źle.
Dlatego staram się eliminować „nie” ze swojego języka, ale ostatnio sam się złapałem na tym, że opiekując się dziećmi mówiłem: „nie rób tego”, „nie rób tamtego”, więc chyba muszę zmienić komunikat na: „proszę przestań”. Ale jeśli chodzi o piłkę i moją analizę przedmeczową, zrezygnowałem z tego słowa.
