Fortepian nosi się w jedenastu. Jak kult pracy przeniósł się z trybun na boiska

lewyglowne-1.jpg
M. Donato/FC Bayern via Getty Images

Dawny futbol był sportem klasy pracującej. Dziś trzeba już chyba powiedzieć, że przejęła go klasa średnia. Robotniczy duch nie zniknął jednak ze stadionów. Przeniósł się na murawy. A pracowitość została najważniejszą cechą we współczesnym futbolu.

Kto nie czuje w sercu przyjemnego ciepła, przypominając sobie widok Juana Romana Riquelmego drepczącego leniwie po boisku, traktującego kolegów jak bandy stołu bilardowego i ostentacyjnie wiążącego buty po stracie piłki, ten ma śmietnik zamiast serca. Wszyscy uwielbiamy artystów. Nazywamy ich tymi, dla których przychodzi się na stadiony. Przywołujemy słowa Billa Shankly'ego, że w drużynie piłkarskiej trzeba mieć ośmiu zawodników noszących fortepian i trzech, którzy potrafią na tym cholerstwie grać. Jest wręcz w dobrym tonie cmokać, gdy Andrea Pirlo pieści piłkę. Pamiętać kółeczka, jakie kręcił Kazimierz Deyna, to przywilej. Geniusze, którzy nie brudzili sobie rąk pracą w defensywie, napisali wiele rozdziałów w historii futbolu.

Jeszcze więcej jej rozdziałów należy jednak do piłkarzy, którzy karierę piłkarską traktowali jako okazję do dobrej zabawy. Ci, którzy kierowali się w życiu zasadą „złe decyzje piszą dobre historie”, sprzedają dziś najwięcej autobiografii. Uczą, jak nie być profesjonalnym piłkarzem. Opowiadają, jak trwonili talent, wybierając balangi, używki i nałogi. W ich imprezowych kronikach rozczytują się miliony ludzi na całym świecie, którzy kochają takich bohaterów. Futbol to nie gra dla grzecznych chłopców – powiadają. - Nie można traktować futbolu zbyt poważnie – dopowiadają inni, zachwycając się Paulem Gascoignem, Ronaldinho, wielbiąc Diego Maradonę i nosząc koszulki Neymara.

Dwie grupy, leniwi i imprezujący geniusze, zdominowały narrację piłkarską na dziesiątki lat. W końcu są jednak wypierani. Nadal ich widać. Czasem przemykają przez światowy futbol. Jednak ich gwiazdy zazwyczaj święcą krótko i nie tak pięknie, jak by mogły. W piłce nożnej nastała era geniuszy pracujących. Zapanował kult pracy. Nikt już nie gra w piłkę tak genialnie, by pozwolić mu na odpuszczanie gry w obronie. A pracowitość wyrosła na najbardziej pożądany z talentów.

PRESSING ŚMIERCIĄ NIEROBÓW

Gdyby szukać jednej rzeczy, która zepchnęła piłkarskich nierobów na margines, trzeba by nią wskazać pressing. Właściwie od czasu wynalezienia futbolu totalnego, boisko zaczęło się dla nich robić zbyt małe. Dopóki grało się jeden na jednego, można było jeszcze poradzić sobie samymi umiejętnościami technicznymi. Gdy wokół zaczęła wyrastać chmara rywali, a ich ruchy stawały się coraz bardziej zsynchronizowane, futbol stał się kondycyjnie znacznie bardziej wymagający. To nie nastąpiło z dnia na dzień, ale Rinus Michels i Johan Cruyff wytyczyli kierunek, którym szli później Arrigo Sacchi, Pep Guardiola i inni. A ostateczny cios leniom zadał Juergen Klopp, ze swoim kontrpressingiem, sprawiającym, że ciągle i w każdym momencie ma się na karku jakiegoś rywala. Nawet, a wręcz zwłaszcza, tuż przed własną bramką.

Jako pracę do wykonania, określa się w futbolu zwykle to, co odbywa się, gdy nie ma się piłki przy nodze. Czyli przez jakieś osiemdziesiąt siedem minut meczu. Już Cruyff mówił, że to gra bez piłki decyduje o tym, jakim kto jest piłkarzem. On akurat genialnych leni uwielbiał. Ale jego idee przyczyniły się do tego, że coraz mniej było dla nich miejsca w futbolu. Dosłownie. Nikt już nie może wyłączać się z gry po niedokładnym podaniu. W nanosekundę musi się zmienić w jeden z elementów kontrpressingu. Jego pierwszą myślą po stracie musi być odebranie piłki. Inaczej to nie ma sensu.

NOWE ZADANIA

Zmniejszająca się ilość miejsca na boisku od wszystkich wymaga dodatkowej pracy. Bramkarze i środkowi obrońcy muszą pracować nie tylko nad umiejętnościami obronnymi, lecz także uczyć się rozpoczynania akcji nogami i sprawnego rozgrywania piłki. Nawet najlepszy na linii bramkarz, który każdą piłkę wykopuje w aut, nie ma już miejsca w dzisiejszym futbolu. Stoper, który potrafi tylko wykonywać wślizgi i grać głową, nigdy nie utrzyma się długo na najwyższym poziomie. Dotyczy to każdej pozycji. Od bocznych obrońców wymaga się, by przejęli zadania dawniej wyznaczane skrzydłowym. Muszą więc, oprócz standardowego pakietu umiejętności skrajnych defensorów, dośrodkowywać jak Beckham i dryblować jak Quaresma. Defensywni pomocnicy przestali być ludźmi tylko od destrukcji. Każdy z nich musi też znakomicie odnajdywać się z piłką przy nodze. A genialni wizjonerzy musieli się nauczyć błyskawicznego przerywania akcji rywali. Od skrzydłowych wymaga się w polu karnym skuteczności Inzaghiego, ale napastnikom już nie wystarcza sama umiejętność wykańczania akcji. Muszą też umieć się zastawiać, okładać łokciami ze stoperami, kombinacyjnie wymieniać piłkę z pomocnikami i dawać sygnał do pressingu. Jeśli nie będą tego robić, rywale zdołają wykonać długie podanie i presja, zamiast dać przewagę, zmieni się w śmiertelne zagrożenie. Wszyscy muszą posiąść nowe umiejętności. Wszyscy muszą biegać więcej i szybciej. Bez tego nie osiągną niczego.

Gdy mówi się o piłkarskich tytanach pracy, przed oczami natychmiast stoją opowieści o Cristiano Ronaldo, czy Robercie Lewandowskim, cierpliwie modelującymi każdy mięsień i przychodzącymi na siłownie przed pierwszym pianiem koguta. Ale tytanów tego rodzaju jest zdecydowanie więcej. Nawet jeśli tyle się o nich nie mówi. Czyż jednak Zlatan Ibrahimović byłby tak długowieczny, gdyby balował po nocach? Czy mikrusowi Lionelowi Messiemu wystarczyłyby same bajeczne umiejętności techniczne, by radzić sobie ze wszelkimi obrońcami? Czy teoretycznie wątły Kevin De Bruyne tak znakomicie radziłby sobie w lidze angielskiej, gdyby przewracał się za każdym razem, gdy wjedzie w niego jakiś rozpędzony czołg? Kiedyś pracowitość mogła na boisku stwarzać przewagę. Teraz stanowi prerekwizyt do futbolu na absolutnie najwyższym poziomie. Wyróżnić się można techniką, inteligencją, szybkością, wyczuciem taktycznym. Pracowitość to warunek wstępny na ten szczebel. Inaczej nikt nie wytrzymałby tych średnio siedmiuset zmian kierunków, jakie trzeba wykonać w trakcie jednego meczu.

ŚWIAT PRACOHOLIKÓW

Praca stała się najczęściej powtarzanym słowem na konferencjach prasowych i wywiadach przedmeczowych na całym świecie. Pracowitość zdominowała świat futbolu. Nie tylko piłkarzy. O ile od nich wymaga się pracowitości, od trenerów wymaga się często pracoholizmu. Stało się wręcz społecznym oczekiwaniem, by trener nigdy nie sypiał, nigdy nie miewał urlopu, nigdy nie poświęcał czasu rodzinie ani znajomym. Słowem, by nigdy nie robił niczego, co nie ma choćby pośredniego związku z jego pracą. Opisywanie, że ktoś zwraca niesamowitą uwagę na szczegóły, szlifuje detale i każdą wolną chwilę poświęca na analizę, przestało mieć sens. Tak na najwyższym poziomie robią wszyscy. Nie ma sensu o tym opowiadać.

Kiedyś w futbolu kult pracy i robotniczy etos wręcz unosił się nad boiskami. To był przecież sport klasy pracującej. Robotnicy, tyrający przez cały tydzień w hutach czy w kopalniach, mieli w sobotę otrzymać rozrywkę. Absolutnie nie tolerowali jednak braku szacunku do pracy. Nie chcieli widzieć cyrkowców, tylko ludzi, którzy na boisku się poświęcają. Ten typ piłkarzy jest zresztą uwielbiany chyba na całym świecie. Niezależnie od kultury czy szerokości geograficznej. Geniuszy się podziwia i cmoka nad nimi z zachwytu, ale burzą szalonych braw nagradza się tych rzucających się pod nogi z pasją Gennara Gattusa, gracją Jacka Góralskiego i urokiem Jensa Jeremiesa. Praktycznie wszędzie kibice podziwiają magików, ale utożsamiają się z pracusiami.

FERGUSONOWSKI KULT PRACY

Na przestrzeni dekad futbol został przez robotników utracony. Z trybun wyparła ich klasa średnia, a miejscami nawet elity. Kult pracy jednak ze stadionów nie zniknął, lecz przeniósł się na murawy. Jednym z tych, którzy mieli największy wpływ na zaszczepienie tej branży robotniczych ideałów, był Sir Alex Ferguson, sam wywodzący się z ludu i jawnie lewicujący. Jego Manchester United nie dlatego był wielki, że miał Cantonę, Beckhama, czy Ronaldo. Był wielki dlatego, że miał trenera, który Cantonę, Beckhama czy Ronaldo potrafił zagonić do ciężkiej pracy. - Ciągle powtarzałem mojej drużynie, że ciężka praca przez całe życie jest talentem. Nawet więcej oczekiwałem od gwiazd. Chciałem, by pracowały jeszcze ciężej. Mówiłem: musicie pokazać, że jesteście topowymi piłkarzami. A oni to robili. Dlatego byli gwiazdami. Byli przygotowani, by pracować ciężej. Wielkie gwiazdy i ich ego nie są takim problemem, jak ludzie czasem myślą. Muszą być zwycięzcami, bo to łechce ich ego, więc robią to, co potrzebne, by wygrać. Widziałem Ronaldo, Beckhama, Giggsa, Scholesa i innych pracujących godzinami. Musiałem im przypominać, że mają mecz w sobotę. Oni jednak chcieli mieć czas na ćwiczenia. Zrozumieli, że bycie zawodnikiem Manchesteru United to ciężka praca – mówił w Harvard Business Review. A podczas jednego z gościnnych wykładów dodał: - By cokolwiek osiągnąć w życiu, musisz mieć coś ekstra – dynamo. Potrzebujesz w życiu etyki pracy. Ciężka praca to zdecydowanie jest talent.

IDEAŁY NA SZTANDARACH

Ćwierć wieku pracy w jednym z największych klubów świata, możliwość wpłynięcia na setki znakomitych piłkarzy, będących idolami milionów, na pewno nie pozostały bez wpływu na to, jak dziś wygląda futbol. W Manchesterze Fergusona zasuwali wszyscy. Nawet ikony popkultury i ludzie uznawani za próżniaków jak Ronaldo czy Beckham. Nie sam Ferguson oczywiście wprowadził do współczesnego futbolu ideały ze szkockich doków, ale niewątpliwie miał wielki wpływ na ich rozprzestrzenienie. Rozwój taktyki i idące za nim „zmniejszanie się boiska”, zaczęło od piłkarzy wymagać większych nakładów sił. A by zagonić organizmy do ciężkiej harówy, potrzeba było trenerów, którzy uświadomią wszystkim członkom drużyny, że nie ma dla nich ważniejszej cechy niż pracowitość. Współczesnemu futbolowi można zarzucić, że jest biznesem miliarderów i że rządzą nim chciwcy bez żadnych hamulców moralnych. Nie można mu jednak zarzucić, że premiuje leni i nagradza za nic. Każdy, kto doszedł na ten poziom, osiągnął to w znacznej mierze dzięki pracowitości i każdy, kto na tym poziomie się utrzymuje, musi się nią na co dzień wykazywać. Futbol XXI wieku może oderwał się od rzeczywistości, ale nie zapomniał o XIX-wiecznych pracowniczych korzeniach. A wręcz wyniósł je na sztandary wyżej niż kiedykolwiek wcześniej. Gdyby Shankly był trenerem dzisiaj, musiałby zmodyfikować powiedzenie o fortepianie. Dziś nosi się go już w jedenastu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.