Futbol coraz bardziej hermetyczny. Nowy rok zaczniemy kłótnią o Afrykę

Zobacz również:Messi w końcu przemówił. Czuje się oszukany, ale zostanie w Barcelonie. Przynajmniej na razie
Sebastien Haller
Fot. Herman Dingler/BSR Agency via Getty Images

Znowu trwa debata: po co komu ten Puchar Narodów Afryki i jak to możliwe, że w środku sezonu Liverpool traci Mohameda Salaha i Sadio Mane? Straci praktycznie każdy, bo jak to mówi Luciano Spalletti, ten potwór pojawia się znienacka i pochłania bez pytania. Piłka klubowa od dawna rozjeżdża się z reprezentacyjną, a teraz dochodzi jeszcze jedna rzecz. Mianowicie to, jak bardzo wypieramy, że poza Europą też gra się w piłkę.

Podoba mi się ostatnia wypowiedź Sebastiana Hallera. Piłkarz Ajaxu oburzył się na pytanie z serii: klub czy kadra. Niby dlaczego ma nie reprezentować własnego kraju w najważniejszej imprezie od lat? Haller mówi, że gracz z Europy nigdy nie dostałby podobnego pytania i trudno się tym nie zgodzić, nawet jeśli sednem jest niedogodny terminarz. Afryka już dwa lata przekładała turniej. Nie dało się go rozegrać latem, a teraz, gdy wreszcie czeka na własne święto, pół świata pyta: po co?

WYGODNA ILUZJA

Ostatni czas dobitnie pokazuje jak bardzo rozparcelowany jest dziś futbol. Ludzie zamykają się nie tylko w obrębie kontynentów, ale też danych lig albo w ogóle zespołów. Coraz mniej komukolwiek chce się zerkać na większy obrazek, a to z niego dowiemy się, że przykładowo Copa America jest tak samo ważne jak Euro i że skoro Leo Messi wygrywa je dla Argentyny, pierwszy raz od 28 lat, to powinniśmy przyłożyć do tego odpowiednią wagę. Ten argument już kilka razy pojawiał się w licznych dyskusjach: Jorginho był super, bo wygrał Euro, ale już Messi – nie. Jego Copa America leciało przecież w Europie w środku nocy. No i miała puste stadiony.

Europocentryzm nie jest niczym nowym. Zawsze jest tak, że to, co bliskie i wszechobecne, jest przeceniane albo zakrzywione. Nie doceniamy drużyn z Ameryki Południowej, chociaż niektóre jak Flamengo mają „kościoły” fanów tak duże, że mogłyby stworzyć oddzielne państwo. Meksyk jest pewnie siódmą ligą na świecie, ale w Europie dalej zdziwienie, gdy któryś z piłkarzy typu Gignac albo Thauvin podpisuje tam kontrakt. To samo MLS. Mówią, że liga emerytów, ale tylko ci, którzy wiedzę o piłce czerpią z Twittera, bo przecież meczu żadnego nie widzieli. Hermetyczne bańki potrafią uprościć świat i zbudować wygodną iluzję. Czasem warto jednak wyściubić nosa i wystawić się na „inne”.

WIEŻE TRANSMISYJNE

Inny jest na pewno Puchar Narodów Afryki. Patrick Vieira, trener Crystal Palace, powiedział ostatnio, że nie zabroni żadnemu piłkarzowi gry w reprezentacji, bo to jest święto całego kontynentu. On, urodzony w Dakarze, wie, co to znaczy dla tamtych ludzi. Że to właśnie na południu piłka wciąż nie oderwała się od korzeni, jest blisko człowieka, realnie zmieniając otoczenie.

Pokazuje to choćby dokument o Sadio Mane, gdzie widzimy drogę od lepianki w Bambali na Anfield. Piłkarze z Afryki są jak wieże transmisyjne: mają ogromny zasięg i odpowiedzialność. Wypatrują ich nie setki, czy tysiące fanów, tylko miliony. A każdy z nich nie szuka jedynie goli i pięknych akcji, bo chciałby też wiedzieć jak żyć.

Afryka nie ma łatwo. Raz, że dalej żyjemy w pandemii. Dwa, wielkie federacje tak mocno walczą dziś o kalendarz, że wszystko, co „mniej ważne” najchętniej przejechałyby buldożerem. Gianni Infantino nieprzypadkowo stoi po stronie klubów, które niechętnie chcą zwalniać graczy na mecze kadry. Futbol jest gigantycznym biznesem, każdy musi bronić własnych interesów. I czasem palnąć głupotę o „małym turnieju” jak Juergen Klopp, choć to akurat zostało wypowiedziane z przekąsem. Kupuję tłumaczenie Niemca, ale kupuję też przewrażliwienie afrykańskich dziennikarzy, którzy dość już mają nawet najdrobniejszych szpilek w stosunku do własnego turnieju.

PRZEKLĘTA ZIMA

Afryka jest drugim największym kontynentem na świecie. Jej narody stanowią 25 procent FIFA, a wychowani na tej ziemi piłkarze w niczym nie ustępują tym z Europy albo z Ameryki Południowej. Oczywiste jest to, że lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby turniej odbywał się latem. Już raz zrobiono ten eksperyment, ale 40-stopniowe upały w Egipcie pokazały limity pomysłu. Stąd powrót do zimy i niekończąca się dyskusja o rozwalaniu kalendarza. Szczerze, bardziej przemawia do mnie zakorzeniony od dawna afrykański turniej w okresie zimowym niż mundial w Katarze w grudniu, ustawiony pod widzimisię panów z turbanem i workiem pieniędzy. To jest dopiero farsa.

Puchar Narodów Afryki w dalszej perspektywie leży w interesie każdego. Ten kontynent rośnie: życiowo i technologicznie, docelowo to tam za jakiś czas wielkie ligi będą opychać swoje prawa. To ciągle jest studnia piekielnie utalentowanych graczy, mimo że przychody wszystkich afrykańskich klubów wyniosły w poprzednim roku 400 mln euro, czyli mniej więcej tyle samo, co jednej Borussii Dortmund. Kiedy ostatni raz PNA odbywał się w Egipcie, dla wielu tamtejszych graczy była to jedyna okazja, by wydostać się ze swojej bańki i przeskoczyć do innej. Hicham Boudaoui (Nicea), Meschak Elia (Young Boys), Wajdi Kachrida (Salernitana) zmieniali kluby zaraz po turnieju. Futbol musi troszczyć się o dół piramidy, jeśli nie chce, by ta piramida runęła.

MOBILIZACJA W NARODZIE

Plusem rozpoczynającego się 9 stycznia turnieju jest to, że widać wokół niego ogromną chęć samych piłkarzy. Victor Osimhen wrzuca na Twittera post, że wygrał wyścig z czasem że i jeśli tylko dostanie powołanie, to świeżo po kontuzji melduje się od zaraz. Riyad Mahrez jako kapitan chce poprowadzić Algierię do drugiego tytułu z rzędu, a Samuel Eto’o kupił autobus reprezentacji Kamerunu. On wie, co to znaczy być bogiem we własnym narodzie. Własną wielkość budował nie tylko występami w klubach. Piłkarz z Afryki, jak każdy, lubi zarabiać pieniądze, ale tak samo kocha też dawać radość i nadzieję milionom.

Wybrzeże Kości Słoniowej ma prawie 30 mln ludzi. Ich w nowym roku nie będą obchodzić gola Sebastiana Hallera w Ajaxie, tylko czy podobnie jak Didier Drogba lata temu, zaniesie reprezentację do finału wielkiej imprezy. Patrick Vieira ma rację, mówiąc do dziennikarzy: „Jedźcie na Puchar Narodów Afryki, zobaczcie tę energię, a potem się mądrzcie”.

Nie ma sensu debatować nad tym, że Metz straci w nowym roku siedmiu piłkarzy, bo przecież mistrzostwa Afryki nie wzięły się nagle z kosmosu. Trwają ponad sześć dekad, mają ogromną historię i warto zacząć je respektować.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.