FIFA uznała go za najwybitniejszego trenera poprzedniego stulecia. W plebiscycie The Times z 2007 roku na najlepszego szkoleniowca ery powojennej też zajął pierwsze miejsce, a gdy w zeszłym roku France Football opublikował listę 50 najważniejszych trenerów w historii futbolu, to również w tym zestawieniu Rinus Michels nie miał sobie równych. Lista jego osiągnięć robi kolosalne wrażenie, ale jednocześnie nijak nie oddaje wkładu jaki miał w rozwój historii futbolu. Dziś skończyłby 92 lata.
Suche statystyki pokazują, że cztery razy zdobył mistrzostwo Holandii z Ajaxem Amsterdam, że poprowadził do tytułu Barcelonę, że w 1988 roku wygrał z Holandią mistrzostwo Europy, a w 1974 przegrał w finale mistrzostw świata z RFN. Pokazują też, że dwa razy poprowadził Ajax do finału Pucharu Mistrzów: wygrał raz, gdy w 1971 roku na Wembley Ajax pokonał Panathinaikos 2:0. Nie pokazują jednak tego, że gdy w 1992 roku na tym stadionie po najważniejsze europejskie trofeum sięgała Barcelona, chociaż na ławce trenerskiej siedział Johan Cruyff, to także był triumf Michelsa. A gdy Pep Guardiola zdobywał z Barcą sześć trofeów (w tym Ligę Mistrzów) w sezonie 2008/2009, to chociaż Guardiola jawnie się odwoływał do dziedzictwa Cruyffa, to Michels także miał w tych zwycięstwach swój udział, mimo iż od ponad trzech lat już nie żył, a pracować skończył po Euro'92 w Szwecji.
CZŁOWIEK W PŁASZCZU
Urodził się w 9 lutego 1928 roku w Amsterdamie, pierwszą piłkę i strój Ajaxu dostał na dziewiąte urodziny – przynajmniej tak przynajmniej pisał w biografii. Na pierwszy mecz w barwach swojego ukochanego klubu musiał jednak poczekać do 1946 roku. W trakcie wojny, a przede wszystkim w okresie tak zwanej Głodowej Zimy, gdy między październikiem 1944 a majem następnego roku w okupowanej przez Nazistów Holandii zabrakło jedzenia i zmarło około 20 tysięcy ludzi, młody Michels musiał zaprzestać treningów. W pierwszym oficjalnym meczu w Ajaksie – przeciwko ADO den Haag – strzelił pięć goli. Karierę musiał jednak skończyć jako 30-latek w 1958 roku, po tym jak doznał poważnej kontuzji pleców – zaledwie cztery lata po wprowadzeniu zawodowstwa w holenderskim futbolu.
Zdobył 122 gole dla Ajaksu, dwa razy był mistrzem kraju, ale to nie z powodu kariery piłkarskiej jego pomnik stoi dziś tuż przy wejściu do siedziby holenderskiej federacji. Rzeźba zresztą nie pozostawia złudzeń – na obserwatorów spogląda z cokołu człowiek z obiema dłońmi schowanymi głęboko w kieszeniach płaszcza. Takim go bowiem zapamiętano – gdy przy linii dyrygował swoimi piłkarzami. – Zdaję sobie sprawę z tego, że czasem dla postronnego obserwatora, mogło to wyglądać jak kompletny chaos – mówił tuż po śmierci Michelsa w 2005 roku w rozmowie z New York Times Wim Rijsbergen, obrońca Feyenoordu Rotterdam i kadry. – Czasem wyglądało to jakbyśmy w ogóle nie mieli żadnej taktyki, innym razem jakbyśmy mieli na boisku jednego zawodnika więcej.
DWAJ GENIUSZE
Ojców nowoczesnego futbolu jest wielu. Historia piłki nożnej nie jest linearna i niektóre pomysły dojrzewały mniej więcej w tym samym czasie w różnych miejscach świata. Z całą pewnością Michels jest jednak jednym z tych, którzy przeprowadzili futbol z epoki kamienia łupanego w nowoczesność. Według Jonathana Wilsona, angielskiego dziennikarza, speca od taktyki piłkarskiej, tym co odróżnia nowe podejście do piłki nożnej od starego, jest pressing. A zarówno Ajax, jak i później reprezentacja Holandii prowadzone przez dżentelmena w płaszczu, doprowadziły ten element do perfekcji. Na przełomie lat 60. i 70. poprzedniego wieku, symultanicznie w dwóch częściach Europy, po obu stronach Żelaznej Kurtyny, opracowywało go dwóch piłkarskich geniuszów: na Wschodzie, w Dynamie Kijów, Walerij Łobanowski, który szlifował założenia swojego nauczyciela Wiktora Masłowa. A na Zachodzie właśnie Michels.

Drugim elementem, który – połączony z pressingiem – sprawił, że Ajax, Barcelona i Holandia Michelsa zapewniły mu nieśmiertelność oraz miano wynalazcy „futbolu totalnego” była wymienność pozycji, jakiej wymagał od swoich zawodników. Utarło się, że w jego drużynach obrońcy mogli być w niektórych momentach meczu napastnikami, skrzydłowi bronili, a za rozgrywanie brali się stoperzy. Nawet bramkarz miał rolę do odegrania przy wyprowadzaniu piłki, co na przełomie lat 60. i 70. było rewolucyjnym planem taktycznym. Już węgierska Złota Jedenastka stosowała podobne rozwiązania, ale dopiero Mechaniczna Pomarańcza, jak nazywano reprezentację Holandii z mundialu w 1974 roku, poszła kilka kroków dalej. Natomiast to futbol zrodzony w kawiarniach Wiednia i Budapesztu, gdzie filiżanki i solniczki zmieniały się w zawodników, a pokryte orzechowym fornirem blaty stolików stawały się murawą podczas wielogodzinnych dyskusji, był fundamentem na którym budował Michels.
Pressing nie był możliwy we wcześniejszych latach – wymagał bowiem przygotowania fizycznego nieosiągalnego dla powojennych, źle odżywionych pokoleń. Nieosiągalny także dla amatorów. Mimo iż holenderski system zezwolił na częściowy profesjonalizm jeszcze za czasów gdy Michels sam był piłkarzem, to gdy w 1965 roku objął Ajax i dostał zadanie uratowania go przed spadkiem, zdecydowania większość jego zawodników miała jakieś tymczasowe prace. Nawet młodziutki Johan Cruyff, który łączył trenowanie z pracą w jednym z pism sportowych. Wykonywał tam całe mnóstwo łatwych zadań – bywało i tak, że sprzedawał magazyn na ulicach. Piet Keizer pracował w sklepie z tytoniem i papierosami. To Michels wpłynął na szefów Ajaksu, by dali zawodnikom kontrakty, Argumentował iż wpłynie to na nich motywująco. „Będą wiedzieć, że jeśli się nie sprawdzą, będą musieli wrócić do swoich marnych zawodów” – mówił według Davida Winnera, autora genialnej książki „Brilliant Orange” szkoleniowiec Ajaksu.
NIE ZNAŁ LITOŚCI
Michelsa-trenera charakteryzowała – a jednocześnie odróżniała od Michelsa-piłkarza, który był na boisku artystą, a poza nim kawalarzem – surowa dyscyplina, którą wprowadził w zespołach przez siebie kierowanych. Chociaż przecież do legendy i piłkarskiego folkloru przeszła impreza jaką reprezentanci Holandii urządzili sobie przed finałem MŚ. Przynajmniej jednak na początku swojej pracy w Amsterdamie nie znał litości. Jeden z członków jego sztabu szkoleniowego Bobby Haarms wspominał na łamach książki Winnera, że Michels nawet swoich asystentów traktował jakby był ich treserem. Wszędzie miał szpiegów, którzy donosili mu absolutnie o wszystkim, co się dzieje w drużynie.
Amsterdam lat 60 zmieniał się z nudnego, prowincjonalnego miasta, gdzie – wedle słów Alberta Camusa – „paląc fajkę ludzie przyglądają się deszczowi padającemu do kanałów” – w centrum europejskiej kontrkultury i rebelii. To w połowie lat 60. zaczęli tam działać Provosi – ruch zafascynowany anarchizmem z jednej strony, lewicą spod znaku Herberta Marcuse’a z drugiej, a estetycznie związany z dadaizmem. Dziś Provosi uchodzą za protoplastów hipisów, ale w odróżnieniu od dzieci kwiatów byli oni zdecydowanie bardziej upolitycznieni: protestowali przede wszystkim przeciwko konsumpcjonizmowi, konkurencyjność chcieli zastąpić współpracą, domagali się ograniczenia ruchu samochodowego w mieście, kar dla fabryk, które zatruwały powietrze oraz legalnego squatowania pustostanów. Najbardziej znaną akcją Provosów było zakłócenie ślubu księżnej Beatrix i niemieckiego arystokraty Clausa von Amsberga, w młodości członka Hitlerjugend. Reakcje policji były nerwowe – podczas transmitowanej w telewizji uroczystości policjanci brutalnie pałowali dwóch członków ruchu. Tymczasem ta nadmierna i nieuzasadniona reakcja przysporzyła ruchowi popularności.
Wkrótce władze Amsterdamu zrozumiały, że najlepszym pomysłem na poradzenie sobie z rebelią jest tolerowanie jej. Plac główny największego holenderskiego miasta zapełnił się przybyszami z całej Europy, którzy mogli tu swobodnie palić jointy. Nie ma przypadku, że w 1969 roku to w amsterdamskim Hiltonie John Lennon i Yoko Ono świętowali ślub przez tydzień nie wychodząc z łóżka.
MASZYNA DO PRESSINGU
Michels oczywiście nie był Provosem, nie był nim też Cruyff, chociaż dla nowej klasy Holendrów szybko stał się takim symbolem jak Lennon dla Anglików. Znał swoją wartość, mówił o tym głośno i był w systemie Michelsa tym, który decydował, że Ajax nazywano rewolucyjnym. Pierwszym znakiem była wygrana w 1966 roku z Liverpoolem w Pucharze Mistrzów aż 5:1. Było to równie szokujące, co stwierdzenie Shankly'ego, że – jak pisze Wilson w „Odwróconej Piramidzie” – w rewanżu na Anfield jego zespół wygra 7:0 i awansuje do następnej rundy. W drugim meczu było jednak 2:2 po dwóch golach Cruyffa. Do finału Ajax awansował jednak dopiero trzy lata później – gdzie przegrał z Milanem aż 1:4.
Wówczas zespół z miasta kanałów grał jeszcze w systemie 4-2-4. Ale Michels już wiedział, że odzyskiwanie piłki mając czterech napastników w składzie jest utrudnione. Wiedział, że musi ograniczyć ich liczbę. W osobie Johana Neeskensa trener miał maszynę do pressingu i chociaż z początku niezmordowany pomocnik sam terroryzował obrońców rywala, tak z czasem udało się skoordynować jego ruchy z pozostałymi ofensywnymi piłkarzami. Na początku lat 70. jasna stała się już szkoła Michelsa. Udało ją się zamknąć w jw kilku zgrabnych słowach. – Chodzi o przestrzeń – mawiał trener. – Gdy jesteśmy przy piłce chcemy, by boisko było jak największe. Gdy ją tracimy, zawężamy pole gry i powodujemy, że staje się ono małe. Wtedy przeciwnikowi trudniej rozgrywać, a nam łatwiej bronić.

WALKA O PRZESTRZEŃ
Dziś te zdania z jednaj strony brzmią jak truizm, ale z drugiej wciąż powtarzają je najwybitniejsi trenerzy z Guardiolą na czele. Winner pisze, że Holendrzy inaczej postrzegają przestrzeń niż inne narody. Inaczej, bo zmuszają ich do tego warunki przyrody. Chroniczny brak przestrzeni, ograniczenie przez wodę z niemal każdej ze stron, wyrywanie morzu lądu poprzez osuszanie. Od wieków na terenie Holandii trwa walka o miejsce. Winner twierdzi, że to dzięki temu futbol Michelsa, a później oczywiście Cruyffa, taki nacisk położył na kwestię przestrzeni. – W czwartym, albo piątym roku pracy wiedziałem, że muszę coś wymyślić nowego, jako odpowiedź na zmasowane linie obrony rywali. Bo przeciwko takim graliśmy. Musiałem wymyślić jakąś niespodziankę – mówił Michels cytowany przez Wilsona. – Musiałem dopuścić obrońców i pomocników do budowania ataków. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Najtrudniejsze nie jest nauczyć prawego obrońcę by atakował, bo on lubi. Najtrudniejsze to przekonać kogoś innego, by został i asekurował jego pozycję.
Określenie „futbol totalny” – w oryginale „totalvoetbal” pojawiło się jednak po raz pierwszy w dyskursie publicznym w 1974 roku, gdy Holandia prowadzona przez Michelsa dotarła do finału mistrzostw świata. Chociaż od drugiej minuty i wykorzystanym przez Neeskensa rzucie karnym (po faulu na Cruyffie) prowadziła, to ostatecznie przegrała 1:2. W tamtym czasie „totalnym” okrzykiwano wówczas w Holandii wszystko, co było nowe i rewolucyjne. Zaczęli architekci, którzy domagali się nowej architektury – totalnej. Buntowali się przeciwko funkcjonalizmowi oraz modernizmowi. Chcieli, by nowe budynki były elastyczne, by nadawały się do różnych przeznaczeń, by estetycznie były ciekawe i zabawne. W 1963 roku w Amsterdamie powstało Total Design Studio, które było forpocztą zmian. Niedługo później mówiono już o „totalnej urbanizacji”, ale również o „totalnej energii” oraz „totalnym środowisku”.
MIKSTURA TABLETEK
Ale „futbol totalny” Ajax pokazał kilka dobrych lat przed Mechaniczną Pomarańczą – w kadrze przecież piłkarze powielali schematy i pomysły z Amsterdamu. W 1971 roku klub z Amsterdamu wygrał po raz pierwszy Puchar Mistrzów. W finale pokonał Panathinaikos 2:0, ale najważniejsze spotkania odbyły się po drodze – w ćwierćfinale z Celtikiem i w półfinale z Atletico Madryt. Niewiele zabrakło, by na tym etapie Holendrzy musieli się mierzyć z Legią Warszawa, ale ostatecznie to klub z Madrytu okazał się o jedną bramkę lepszy i Hiszpanie awansowali do półfinału.
To wtedy po raz pierwszy kibice w Europie zobaczyli zmiany pozycji między piłkarzami różnych formacji posunięte aż do takiego stopnia. Wcześniej Węgrzy ze Złotej Jedenastki wycofywali napastników do linii pomocy, skrzydłowi Dynama Moskwa schodzili do środka, a napastnicy schodzili na skrzydła, ale trzy linie – obrony, pomocy, ataku – wciąż były ewidentnie widoczne. Takich zmian, jakie w trakcie meczu robił Ajax Michelsa wcześniej jednak nie widziano. Do tego dochodził niespotykany pressing.
Dziś wiemy, że fakt iż piłkarze Ajaxu mieli siły na grę tak szalonym pressingiem nie było efektem wyłącznie dobrego przygotowania fizycznego. Piłkarze po latach przyznawali, że dostawali od klubowych lekarzy i masażystów różne środki. Barry Hulshoff opowiadał, że połykali miksturę różnych tabletek po których czuli się niezwykle silni i nie tracili nigdy oddechu. Jedynym z skutków ubocznych była jednak straszliwa suchość w ustach – po 35. minutach gry piłkarze nie mieli śliny w ustach. Po latach się okazało, że była to mieszania tabletek przeciwbólowych, innych rozluźniających mięśnie oraz amfetaminy.
POGRZEB CATENACCIO
Ajax wygrał dwie kolejne edycje Pucharu Mistrzów – rok później (1972) gdy w finale rywalem był Inter, a o zwycięstwie zadecydowały dwa gole Cruyffa, oraz w następnym sezonie, gdy bramka Johny’ego Repa wystarczyła do pokonania Juventusu 1:0. Przy okazji pierwszego z tych meczów totalvoetbal pogrzebał definitywnie klasyczne catenaccio. Michels jednak oglądał to wszystko już z dystansu. Jego drużyna, ustawiona i wyselekcjonowana w dużej mierze przez niego, grała jego futbol, ale z ławki prowadził ją kto inny – Stefan Kovacs.
Bilans Rumuna węgierskiego pochodzenia w Amsterdamie jest fenomenalny – dwa Puchary Mistrzów, Puchar Interkontynentalny, Superpuchar Europy, dwa mistrzostwa Holandii, dwa krajowe puchary. A jednak, jak pisze Wilson w „Odwróconej Piramidzie”, większość traktowała go wyłącznie jako trenera tymczasowego. W kwietniu 1972 bezbramkowy remis na wyjeździe z Benficą spowodował, że Ajax awansował do drugiego z rzędu finału Pucharu Mistrzów, miał w tamtym czasie pięć punktów przewagi w lidze, chwilę wcześniej rozbił Feyenoord 5:1, a także miał zapewnione miejsce w finale Pucharu Holandii. A jednak szefowie Ajaxu uznali, że 1:0 w półfinale przeciwko mistrzowi Portugalii to niegodny wynik i postanowili Kovacsa zwolnić. Zbuntowali się jednak piłkarze, którym podobało się znacznie luźniejsze od reżimu Michelsa podejście Rumuna i Kovacs nie został wyrzucony. Ta historia pokazuje jednak, że pikarze Michelsa grali już z pamięci doskonale sobie znaną partyturę.
