Należy mi się bez wątpienia jakaś nagroda. Przemęczyłem się za was i obejrzałem serial „Jestem Georgina”, opowiadający o życiu partnerki jednego z najlepszych graczy świata, Cristiano Ronaldo. Nakręcenie sześciu odcinków o kimś, kto nie ma ani jednego ciekawego zdania do powiedzenia, to z pewnością dzieło, jakiego Netflix nigdy wcześniej nam nie zaserwował. A teraz mały spoiler z czwartego odcinka: „Gio wybiera się do Cannes. Dochodzi do spięcia spowodowanego wyborem sukni na festiwal filmowy”. Widzę, że też nie możecie się doczekać, jak zakończy się ten thriller...
Ktoś zapyta, i całkiem słusznie, po co to w ogóle oglądałem. Hmm, z ciekawości, tak jak inne produkcje na platformach streamingowych czy w kinie. Interesowało mnie również, ile jest tam samego Ronaldo. Co na pewno zaskakuje – dużo. Wiem jaki jest cel tego serialu: to pokazanie Georginy, ładnej dziewczyny, która była ekspedientką w sklepie Gucciego i nagle z autobusu przesiadła się do Bugatti, jako normalnej, fajnej laski z sąsiedztwa u boku gwiazdy światowego sportu. Że to jest niby, no wiecie, taka równowaga. Ale efekt finalny chyba rozminął się mocno z planami.
Georgina nie wzbudza grama sympatii. Jest nadęta, zadufana w sobie i mam wrażenie, że CR7 wypada w tej produkcji na gościa, który pracował w sklepie i to ona go stamtąd wyrwała. Ludziom, którzy myślą tak jak ja, Georgina ma ochotę powiedzieć: „Kiedyś sprzedawałam torebki, a teraz je kupuje!” (cytat z niej samej). Wow, nie wiem, jak się po tym pozbieramy. Ego w niemal każdej scenie strzela w kosmos.
Zatem Ronaldo ciężko trenuje, co tam, haruje jak wół, żeby zbliżając się do czterdziestki być w stanie nawiązać rywalizację z piłkarzami, którzy mogliby być jego synami, zarówno tymi z zespołów przeciwnych, jak i o miejsce w składzie w swoim klubie, a Georgina w tym czasie głównie przymierza suknie. Wrzuca też fotki na Instagrama, gdzie obserwuje ją ponad 30 milionów osób z całego świata. To bardzo męczące zajęcie, a jeśli łączy się je z wychowywaniem dzieci (nie myślcie, że robi to sama, błagam), to naprawdę takie dni mogą człowieka dojechać. Rozbawił mnie do łez tekst rzucony przez nią po mistrzostwach Europy: „Nareszcie pojedziemy na urlop i odpoczniemy!”. No cóż, odważne, jak na kogoś, kto ma urlop cały rok, ale co ja się tam znam.
Jest tutaj oczywiście także trochę piłki, bo świat rodziny Ronaldo kręci się wokół futbolu. Mnie osobiście rozczula syn Cristiano, który sam marzy o zostaniu zawodowym graczem, bardzo przeżywa porażki taty i widać, że jest maksymalnie szczerze wkręcony w sport. Ronaldo mówi w pewnym momencie: – Podoba mi się to, że płacze, kiedy Portugalia przegrywa, bo to pokazuje, że jest naprawdę taki jak ja.
Chłopak żyje rzecz jasna w abstrakcyjnym świecie. Jadąc na mecz z Francją rzuca do Georginy z tylnego siedzenia: Napiszesz tacie, żeby wymienił się koszulkami z Mbappe? Chciałbym mieć koszulkę Mbappe”. Na wakacjach w posiadłościach, na których terenie można wybudować całe osiedla, spędza z ojcem fajny czas, grając w piłkę nad basenem.
Ten serial jest zły, bardzo zły. I już spieszę z wyjaśnieniami, dlaczego tak uważam. Ponieważ jestem totalnym przeciwnikiem szeroko pojętego materializmu, a tutaj jest on promowany na maksa, bez żadnej trzymanki, czy wtedy, kiedy Georgina wyjaśnia nam jedną z podstawowych zasad: „Odrzutowiec bardzo ułatwia życie”, czy też gdy dzwoni do koleżanki i opowiada jej o tym, jak czyści torebki w garderobie.
Wokół są sami klakierzy, producenci biżuterii i projektanci ubrań ślinią się do niej, by tylko nie stracić wpływowej klientki, a przyjaciele podkreślają, jaka to jest fantastyczna i zabawna, chociaż przez sześć odcinków nie powiedziała niczego zabawnego, a dostała naprawdę dużo czasu przed kamerami. Znajomi nie wypadają szczególnie dobrze. Jej dobra koleżanka, kiedy są w Cannes, wyznaje rozczarowana: „Trzeba było mówić, że tutaj jest morze, wzięłabym kostium”.
Sama Georgina ma o sobie oczywiście bardzo dobre zdanie. Twierdzi, że jest trochę modelką, trochę aktorką, a trochę piosenkarką i że co prawda nie umie śpiewać, ale śpiewa. Przypomina małą dziewczynkę, której rodzice wmawiają każdego dnia, że wszystko robi najlepiej na świecie. Zastanawiam się po obejrzeniu tego gniota, co ona naprawdę umie i trudno mi znaleźć odpowiedź.
Z całą pewnością kilka młodych dziewczyn na planecie Ziemia po obejrzeniu serialu będzie wzdychać i wypatrywać swojego księcia z bajki, który pewnego dnia mógłby przyjechać Ferrari czy innym Lamborghini i odmienić ich los. Ostrzegam jednak, że może to być trudne.