FUTBOLOWA GORĄCZKA #105. Ucieczka przed całym światem. Alkohol jako lekarstwo na strach przed sławą i presją. Amazon wypuszcza film o Rooneyu

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
wayne rooney.jpg
fot. Michael Regan/Getty Images

Najpierw były gole. Bo one są zawsze najważniejsze, kiedy zaczynasz grać w piłkę. Jesteś wtedy oczywiście dzieckiem z głową pełną marzeń o wielkich stadionach, mundialach i spektakularnych meczach przy światłach jupiterów. Wayne Rooney wciąż pozostawał chłopcem, gdy zagościł w męskim świecie, by strzelać poważnym bramkarzom, jak wąsaty David Seaman. Mówiono wtedy, że przeskoczył z poziomu juniorskiego do dorosłej piłki bez żadnego problemu. Ale to kłamstwo. Zapłacił bardzo wysoką cenę. I teraz postanowił o tym opowiedzieć. W najbliższy piątek Amazon wypuści film dokumentalny, którego bohaterami są on sam i jego osobiste demony.

Jedna z rzeczy, za które pokochałem jego grę, to ciągła wściekłość. Tak, ten rodzaj złości, nabuzowania, agresji, która zawsze mi imponowała u piłkarzy, bo była dowodem, że naprawdę im zależy. Na golach, wygranych meczach i udanych wślizgach.

Kiedy grasz w piłkę na podwórku, zawsze chcesz mieć w swoim zespole takiego gościa jak Wayne Rooney. Ostatnia minuta meczu, przegrywacie dwiema bramkami, a on będzie się wydzierał, motywował, spróbuje sam wszystkich okiwać, a kiedy trzeba, ruszy do bójki. Cieszysz się wtedy, że nie stoi po drugiej stronie barykady.

DWÓCH ROONEYÓW

Nie potrzeba było robić filmu „Rooney”, żeby to wiedzieć. Jeśli ktoś oglądał Premier League, Euro czy mistrzostwa świata, doskonale zdawał sobie sprawę, że Wayne to pitbull. Pamiętam jedną z jego ligowych akcji. Był już wtedy starszy, schyłkowa faza w Manchesterze United. Grał bardzo głęboko. Nie było z tym żadnego problemu, bo zawsze lubił harować w defensywie, chętnie zapuszczał się na własną połowę, tak by mieć lepszą perspektywę ustawienia „wroga”. Móc na niego ruszyć.

Wtedy przejął piłkę blisko linii autowej,. mniej więcej na wysokości pola karnego jego drużyny. Podał ją do najbliższego partnera, zabijcie mnie, nie pamiętam do kogo, a następnie ruszył sprintem w pole karne przeciwnika. Przebiegł około sześćdziesięciu metrów, kontrolując rozwój sytuacji i zamknął to golem.

wayne rooney.jpg
fot. Tim Goode/PA Images via Getty Images

Znaliśmy przez lata dwóch Rooneyów. Tego pierwszego, z boiska. Tutaj wszystko było klarowne. Fighter, który nigdy nie przeszedł obok meczu. Zasuwający do utraty tchu wojownik. I drugiego – bohatera pierwszych i ostatnich stron tabloidów. Skandalistę. Niewiernego męża, klienta podstarzałej prostytutki.

Na murawie budził szacunek i wywoływał euforię. Poza nią walczył o to, żeby pozostawać jak najlepszym mężem dla Coleen i ojcem dla ich dzieci. Często upadał, ale tyle samo razy wstawał. Mnie najbardziej obchodziły takie rzeczy, jak jego gol z przewrotki strzelony Manchesterowi City. Tamto trafienie w derbach dało mu nieśmiertelność na Old Trafford.

Popełniłem w młodości masę błędów. Były takie dni, kiedy dosłownie zamykałem się w sobie i tylko piłem, chcąc odepchnąć to wszystko od siebie. To pomagało mi zapomnieć o problemach z prasą, menedżerem, ze wszystkim, z czym musiałem sobie poradzić

Premierę dokumentu poprzedził świetny wywiad, jakiego Wayne udzielił niedzielnemu dodatkowi do „Daily Mail”. Trailer filmu to mieszanka wybitnych postaci – o Rooneyu mówią m.in. Thierry Henry czy David Beckham – z aurą tajemnicy. Postać w kapturze uderzająca w worek. Rooney walczący ze swoimi grzechami i ułomnościami. Zawsze kochał boks, więc takie wprowadzenie nie powinno nikogo dziwić.

EPICENTRUM NICZEGO

Rooney bez cienia wątpliwości był jednym z najlepszych zawodników w historii angielskiej piłki. Przeciętny gracz nie dobija do stu dwudziestu występów w reprezentacji kraju, w którym jest tak olbrzymia konkurencja.

Kiedy grasz w piłkę na podwórku, zawsze chcesz mieć w swoim zespole takiego gościa jak Wayne Rooney. Ostatnia minuta meczu, przegrywacie dwiema bramkami, a on będzie się wydzierał, motywował, spróbuje sam wszystkich okiwać, a kiedy trzeba, ruszy do bójki

David Moyes, który prowadził go jako młodego chłopaka w Evertonie, zaadresował do niego kiedyś wielki komplement. Przyznał się do tego, że jako Szkot kibicował drużynie Synów Albionu tylko dlatego, że grał tam Rooney. To był oczywiście czas, gdy obaj panowie żyli ze sobą jeszcze dobrze, nie w głowie były im batalie sądowe, a Rooney z dumą prezentował napis na koszulce założonej pod meczowym trykotem: „Once a Blue, Always a Blue”, symbolizujący dozgonną miłość ekipie z niebieskiej części Merseyside.

– Chłopak z Croxteth nie powinien używać żadnych produktów do włosów – powiedział żartobliwie Jamie Carragher, gdy Rooney przyznał się publicznie do przeszczepu włosów. Miejsce, w którym dorastał było epicentrum niczego. Gdyby nie futbol, niewykluczone, że Wayne skończyłby w jakiejś przyczepie kempingowej – jak w tym pamiętnym spocie reklamowym Nike, gdy przedstawione zostały dwie alternatywne drogi: sukcesu i porażki.

fot. Alex Livesey/Getty Images

Film dokumentalny „Rooney” ma nam wytłumaczyć, dlaczego był tak naładowany agresją, nawet w momentach, w których powinien się cieszyć. Czemu znienawidził zaglądające mu pod kołdrę media. Albo jak rozwścieczył go Steve McClaren, selekcjoner reprezentacji Anglii. Ten ostatni zaproponował zawodnikom spotkania z psychologiem, normalna rzecz. Wayne był przekonany, że trener robi to specjalnie, by to właśnie jego skierować na kozetkę terapeuty.

ZOSTAW MOJĄ RODZINĘ

Równolegle to opowieść o wielkiej piłce. M.in. o starciu z Cristiano Ronaldo podczas MŚ, po którym Portugalczyk stał się znienawidzony w Anglii i o mały włos odszedłby wtedy z Old Trafford (Alex Ferguson chciał od razu interweniować, ale miał... stary numer Portugalczyka).

Ale także o rodzinie. Strachu przed odpowiedzialnością, jaka wiąże się z wychowaniem dzieci. O wierze. O lękach topionych w alkoholu. O babci, która zmarła tuż przed jego debiutem w Evertonie, a z którą był bardzo mocno zżyty. Kupowała mu sprzęt do piłki i zawsze mógł u niej znaleźć spokój. O dorastaniu w biedzie, licznych bójkach i ciągłym szukaniu kłopotów.

fot. Clive Brunskill/Getty Images

– Przejście z tego do kontraktu z klubem na poziomie Premier League w wieku szesnastu lat to coś na co nie byłem gotów – przyznaje. – Popełniłem w młodości masę błędów. Były takie dni, kiedy dosłownie zamykałem się w sobie i tylko piłem, chcąc odepchnąć to wszystko od siebie. To pomagało mi zapomnieć o problemach z prasą, menedżerem, ze wszystkim, z czym musiałem sobie poradzić – dodaje.

David Moyes, który prowadził go jako młodego chłopaka w Evertonie, zaadresował do niego kiedyś wielki komplement. Przyznał się do tego, że jako Szkot kibicował drużynie Synów Albionu tylko dlatego, że grał tam Rooney

Do tego doszły inne sprawy, jak wściekłość na tych, którzy naśmiewają się z jego rodziny. Rooney miał problem z zaakceptowaniem faktu, że ktokolwiek dotyka jego prywatnych spraw, ale nawet dziś wyznaje, że chętnie uderzyłby Jonathana Rossa, który nabijał się publicznie ze zdjęcia z plaży, na którym są on i jego rodzice. – Naprawdę mnie to wkurwiło – przyznaje.

Nic się nie zmienił. Kiedy gra w coś ze swoimi synami (łącznie ma ich czterech), nie pozwala im zwyciężać, uważa bowiem, że to ich niczego dobrego nie nauczy. Film o nim ma być czymś w rodzaju oczyszczenia, poruszenia spraw dobrych i złych, czuje więc ulgę, że premiera nadciąga. Boi się jednak, bo według niego „jest zbyt nudny” dla widzów. To zdanie jasno, że wciąż nie zrozumiał, czego dokonał.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.
Komentarze 0