FUTBOLOWA GORĄCZKA #42. Byłem połączeniem Ronaldo i Lewandowskiego. Marco van Basten zaprasza na opowieść o przerwanym śnie

van-basten-88-e1584392646456.jpg
fot. Horstmuller/ullstein bild via Getty Images

Za dwa dni premiera autobiografii jednego z najlepszych piłkarzy w historii. W książce „Basta. My Life, my truth” Holender po raz pierwszy opowiada o wielu trudnych rzeczach związanych z jego karierą – śmierci bliskiego kumpla w dzieciństwie i koszmarnych kontuzjach, które zastopowały jego grę, kiedy miał 28 lat. Dla fanów piłki to pozycja obowiązkowa.

Na kartki tej książki zajrzałem na razie tylko dzięki spotkaniu Olivera Holta z „Daily Mail” z legendarnym napastnikiem Oranje. Dla ludzi z mojego pokolenia Van Basten był absolutnym królem, kimś takim, jak Diego Maradona, ale bliższym, bo z niedalekiej Europy. Spotkaliśmy się kiedyś w Warszawie i zapytałem go, czy zdaje sobie sprawę, dlaczego mecze na moim podwórku zaczynały się zawsze z kilkunastominutowym opóźnieniem. – Nie – odparł. – Bo każdy chciał być Van Bastenem – wydukałem speszony.

Przyznaję, że rozmowa z żadną z gwiazd światowej piłki nie zestresowała mnie tak bardzo, jak tamto spotkanie w warszawskim hotelu Westin, kiedy Marco odwiedził Polskę, by wziąć udział w kampanii browaru, razem z Luisem Figo i Zbigniewem Bońkiem. To były zaledwie kilkuminutowe rozmówki, a jako że byłem jednym z ostatnich w kolejce, czułem, że mój czas dramatycznie się kończy. Dostałem raptem 5-6 minut. Nigdy nie miałem problemu z prowadzeniem rozmowy z jakimkolwiek zagranicznym piłkarzem, ale tamtego dnia poczułem się sparaliżowany ze strachu. Dla chłopaka z Czeladzi, który podziwiał gole Holendra w Milanie i reprezentacji Holandii, to było zdecydowanie za dużo.

Szczerze mówiąc, niczego nie pamiętam z przebiegu rozmowy. O cóż zresztą mądrego mogłem zapytać w ciągu pięciu minut? Jednak ten small talk jest jedną z najważniejszych rzeczy, jakie spotkały mnie w dziennikarstwie. Van Basten nie był tak otwarty, jak jego kolega z boiska, Ruud Gullit, który odwiedził naszą redakcję parę lat później. Gullit to urodzony showman, Marco zaś typowy introwertyk. Autobiografia to pierwsze publiczne otwarcie się w tak ekspresyjny sposób. Długo dojrzewał do jej napisania, potrzebował to wszystko spokojnie sobie ułożyć i przemyśleć. Takie podejście stanowi zupełne przeciwieństwo dzisiejszych młodych gwiazd, wydających książki w wieku 20 czy 22 lat.

van-basten-300x300.jpg

W rękach Van Bastena została tylko lina. Na tafli lodowatej wody – czapka kolegi. Marco miał siedem lat, gdy poszli z przyjacielem nad jezioro. Tafla pękła pod ciężarem chłopca, którego zdjęcie późniejszy zdobywca Złotej Piłki miał nosić przy sobie przez kolejną dekadę. Dopiero ojciec, w obawie przed fatalnymi skutkami dla psychiki Van Bastena, wyrzucił fotografię. Uznał bowiem, że w innym przypadku syn nigdy nie zapomni tamtego momentu.

Holt znakomicie to opisuje. „Historia piłkarza, który wygrał tak dużo i był tak podziwiany, jest zarazem historią o stracie. Stracie przyjaciela z dzieciństwa, imieniem Jopie, który na jego oczach utonął, gdy załamał się pod nim lód. Strata kariery przerwanej na samym jej szczycie. Strata pewności siebie. Utrata zdrowia. Strata dużych pieniędzy. – Potrafię być bardzo chłodny, ale to dlatego, że jestem wrażliwy. Stałem się zimny przez pragmatyzm, to mnie po prostu chroni. (...) Kiedy się starzejesz, stajesz się otwarty i łatwiej pokazać, jaki jesteś naprawdę”.

Wtedy w Warszawie można było wyczuć ten chłód. Pomyślałem sobie – facet ma dziesiąty wywiad, jest zmęczony, wypełnia obowiązki wynikające z kontraktu, nie chce mu się z nami wszystkimi gadać. Wcześniej słyszałem od kumpli, którzy podczas zagranicznych delegacji próbowali zamienić z Van Bastenem choćby słówko, że – mówiąc bardzo delikatnie – wysyłał ich na drzewo. Dlatego zaskoczyło mnie to, co przeczytałem w reportażu Holta. Jakby ktoś mojego idola podmienił. To było szczere do bólu i kompletnie nie „vanbastenowskie”.

Dla mnie najciekawszym wątkiem rozmowy z angielskim dziennikarzem jest teza dotycząca jego kontuzji. Utarło się, że rywale urządzili sobie polowanie na kości Van Bastena, dlatego dwa lata przed trzydziestką musiał powiedzieć stop. W istocie po operacji kostki, której poddał się już po zakończeniu kariery, mógł zacząć chodzić bez utykania, a nawet uprawiać niektóre sporty – np. pograć w golfa ze swoim starym druhem Gullitem. Jednak najbardziej obwinia nie przeciwników, ale lekarzy. Zdaniem Van Bastena ich złe doradztwo pchało go w coraz większe problemy. Nie uważa, że robili tak specjalnie, co nie zmienia faktu, że postępowali źle. Nie domaga się uczynienia z futbolu wyspy bez fauli, a kontakt z przeciwnikiem wręcz gloryfikuje. Ma tylko żal do losu, że nie było mu dane rozkwitnąć jeszcze przez pare lat – jak Leo Messiemu, Cristiano Ronaldo czy Robertowi Lewandowskiemu. Uważa zresztą, że na boisku był połączeniem tych dwóch ostatnich. Myślę, że to jeden z największych komplementów, jakie ktoś mógł sprawić „Lewemu”.

56-letni Van Basten, dziś ojciec i dziadek, wie jednak, że byli tacy, którzy kończyli kariery zanim je tak naprawdę zaczęli, w wieku 17-18 lat. On sam zdążył poznać sam dużej piłki i samemu stać się wielkim zawodnikiem, będąc krótko po dwudziestce. Do teraz w różnego rodzaju rankingach nie ma opcji, by pominąć grającego z olbrzymią klasą zabójczego napastnika.

Van Basten powiedział Holtowi, że postrzeganie swojej drogi to kwestia perspektywy. Wierzy, że jego szklanka jest jednak do połowy pełna. Stara się cieszyć tym co ma, a nie martwić tym, co stracił. Jego kumpel, Jopie, ten który utonął, był o rok starszy i zarazem lepszy na boisku. Ale został wyłowiony martwy spod lodu i już nie miał szans dowiedzieć się, co z tym dalej zrobi. – Miałem siedem lat, nie wiedziałem, co to jest życie i śmierć – opowiada się Van Basten, przywołując też przykład pewnego Francuza, którego spotkał w Nicei podczas rehabilitacji, zaraz po tym, jak zawiesił buty na kołku. Nie mógł wyjść z podziwu dla umiejętności chłopaka, patrząc na jego popisy na plaży, na boisku do siatkonogi. Zapytał go więc, gdzie się tego nauczył. Jean-Claude, bo tak miał na imię mężczyzna, opowiedział mu swoją historię. Zerwane więzadła krzyżowe zakończyły świetnie zapowiadającą się karierę, kiedy miał 17 lat. Teraz pracuje jako bagażowy na lotnisku. – Ja miałem dziesięć wspaniałych i straciłem pewnie z dziesięć lat grania – wzrusza ramionami Van Basten, ale cieszy się, że z powodu bólu kostki już nie musi czołgać się do toalety.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.