Na samą myśl, że Garteh Bale uzupełni duet Kane-Son i stworzy z nimi najgroźniejszą ofensywę w Anglii, rywale mieli ochotę zaryglować się ze strachu w domach. Tymczasem Anglik i Koreańczyk w istocie sieją popłoch w szeregach przeciwników, ale Walijczyk ogląda ich popisy z ławki rezerwowych. I nie wydaje się, by był Tottenhamowi jakoś szczególnie potrzebny.
Realizator transmisji telewizyjnej chętnie puszcza oko kamery do Bale’a. Kiedy wypożyczony z Realu Madryt skrzydłowy podnosi się na rozgrzewkę, natychmiast staje się to najciekawszym momentem meczu. A potem ten sam operator wraca często za piłkarzem do punktu wyjścia. Tak jak podczas starcia z Arsenalem. Bo Spurs pod wodzą Jose Mourinho radzą sobie dziś znakomicie bez Bale’a, co może wydawać się dość absurdalne.
ZA MŁODY NA WIDZA
Spora grupa ludzi jest zaskoczona. Wśród nich Harry Redknapp, były menedżer Tottenhamu, który spodziewał się, że Bale z marszu weźmie Premier League, rozwali system i pokaże klasę. – Ale teraz idzie im dobrze bez niego, więc musi być cierpliwy – wzrusza ramionami stary wyjadacz Harry.
Gareth Bale czeka na 150. start w Premier League i pewnie przyjdzie w końcu taki dzień, w którym to się stanie. 31-latek musi ciężko pracować, by przekonać Mourinho, że jest w stanie grać w najważniejszych meczach, na najwyższych obrotach. To też pokazuje siłę Tottenhamu w obecnym sezonie i świadomość Portugalczyka jako menedżera. Który trener oparłby się pokusie odstawienia od wyjściowego składu takiego zawodnika, zwłaszcza gdy ten zmienił otoczenie po to, by regularnie grać.
Gra, owszem, ale nie są to pierwszoplanowe role w piłkarskim Hollywood. Strzelił nawet gola numer 200 w karierze klubowo-reprezentacyjnej, ale dla takiego zawodnika bramka z LASK Linz to nie jest szczyt marzeń. Dwa występy w roli zmiennika, jeden w wyjściowym składzie – tak wygląda świat Bale’a po powrocie na stare śmieci. W 2020 roku Walijczyk zagrał łącznie pięć spotkań w podstawowej jedenastce w koszulkach Realu i Tottenhamu. Piłkarsko ten rok jest dla niego w zasadzie stracony. Odzyskał uśmiech, często widac, że pozytywnie przeżywa pojedyncze sukcesy Tottenhamu, ale bez wątpienia czuje się za młody na rolę widza.
TO JUŻ INNE MIEJSCE
W niedzielne popołudnie na Tottenham Hotspur Stadium wróciła, jak na kilka innych obiektów, garstka fanów. Część z nich z pewnością pamięta, co Bale robił przed odejściem do Madrytu. Pamięć kibica z dziką satysfakcją zatrzymuje obrazki ze szczęśliwych chwil. A tych GB dał im mnóstwo. Kiedy opuszczał klub z północnego Londynu, był królem Premier League. Silny, zdrowy, szybki – marzenie każdego menedżera w lidze. Jego ostatnich kilka meczów dla Spurs na White Hart Lane tuż przed transferem do Hiszpanii było gwarancją goli. W zasadzie fani Kogutów, idąc na stadion, razem z biletem kupowali gwarancję jego trafienia, świetnej akcji, asysty. Dziś, patrząc na popisy Sona i Kane’a, może poczuć delikatne ukłucie zazdrości. Bo podziw, jaki budzi ta dwójka na trybunach, jest dla niego w tej chwili nieosiągalny.
Tottenham jest zupełnie innym miejscem niż to, które opuszczał. Tamten zespół stanowił obraz klasycznego wanna be. Sny o potędze. Owszem, pamiętamy mecz przeciwko Interowi Mediolan w Lidze Mistrzów, natomiast pojedyncze skoki na chwałę zostały zastąpione przez fundamenty solidne, stałe, kiedy drużynę przejął Mauricio Pochettino. To dopiero jego Tottenham był takim, na jaki czekali kibice jeszcze za czasów gry Bale’a w tym klubie.
Na White Hart Lane nie byli w stanie odrzucić oferty za Bale’a (rekord świata, ponad 85 mln funtów), ale potem za Kane’a – już tak. Był przecież moment, w którym Daniel Levy stwierdził, że nie odda napastnika nawet za 200 milionów. Oczywiście, przebitka za Walijczyka była kosmiczna (z Southampton przyszedł za 10 mln), a Tottenham, bez nowoczesnego stadionu za miliard funtów, bez udziału w finale Ligi Mistrzów, nie był tym samym Tottenhamem. Bale w Realu zdobywał trofea, ale z każdym rokiem na piłkarskim rynku, w przeciwieństwie do londyńskiego klubu, znaczył coraz mniej. Zrobiliśmy więc wszyscy stop klatkę z jego najlepszych akcji i uznaliśmy zgodnie: rozwali Premier League. Zapomnieliśmy trochę o tym, że liga angielska, o której my, maniacy wyspiarskiego kopania zawsze mówimy: „najlepsza na świecie”, naprawdę stała się pod nieobecność Bale’a najlepsza na świecie.
JAK SIĘ TAM DOSTAĆ?
Bale stał się teraz motywatorem, straszakiem. Jakby cały zespół Spurs od pasa w górę doszedł do wniosku, że trzeba się jeszcze bardziej postarać. Przyznam szczerze, że kiedy ogłoszono jego wypożyczenie, zastanawiałem się, gdzie on ma grać? Jak to ze sobą pogodzić? Wiadomo było, że Mourinho zakochany jest w Sonie, reakcja menedżera na bramkę na 1:0 przeciwko Arsenalowi mówi wszystko. To duma połączona z lekkim niedowierzaniem. O ile limity Koreańczyka wciąż nie zostały ustalone, granice Bale’ są już znakomicie znane.
Peter Crouch odpowiadał w weekend na pytania czytelników „Daily Mail”. Jeden z nich chciał poznać zdanie byłego napastnika reprezentacji Anglii na temat powrotu Bale’a. Crouch odparł: „Ludzie wierzyli, że po siedmiu latach spędzonych w Hiszpanii, wróci turboskrzydłowy, którym kiedyś się zachwyciliśmy. W czasach, kiedy z nim grałem, nie widziałem nikogo z takim silnikiem. Do przodu i do tyłu, do przodu i do tyłu, na pełnych obrotach przez 90 minut. Ale ostatnie jego dwa lata zostały zniszczone przez Zidane’a (...). Dobrze wiemy, jak ważni dla Mourinho byli ostatnio Son, Kane i Bergwijn. Im więcej ich oglądam, tym bardziej widzę w nich kandydatów do mistrzostwa. Gareth powinien odegrać swoją rolę”.
Jaka to rola? Dopóki Tottenham będzie grać tak, jak przeciwko Manchesterowi City, Chelsea, czy Arsenalowi, znikoma. Jamie Redknapp, który jest ekspertem Sky Sports, powiedział nawet, że Bale, patrząc na popisy kumpli z poziomu ławki rezerwowych, zastanawia się: „Jak ja mam się dostać do tego składu?”. Brzmi to jak żart, ale Mourinho nigdy nie pozwoli, by urażona duma jednego zawodnika zburzyła mu cały plan. Bo ta urażona duma się zaraz pojawi, to więcej niż pewne. Piłkarze na takim poziomie jak Bale mają duże ego, to zrozumiałe. I chcą grać.
Na razie Mourinho mądrze to rozgrywa. Komplementuje Walijczyka, podkreśla, że problem jest jedynie na płaszczyźnie fizycznej. Że chodzi o odzyskanie pewności siebie. Że jeśli przejdzie „fizyczną ewolucję” i odrzuci złe wspomnienia z Madrytu, wszystko będzie dobrze. Jakby jako jedyny chciał na nas rzucić czar. „Jeszcze zobaczycie starego, dobrego Bale’a”. Mourinho to jednak bardzo inteligentny facet. Widzi, jak niemal perfekcyjnie gra jego zespół. Wątpię, by teraz zaprzątał sobie głowę rozterkami na temat Bale’a. Czyste konto, trzy punkty, kolejna dobra kontra. Son do Kane’a, Kane do Sona. Tylko to go obchodzi. Zaczął polowanie na tytuł i potrzebuje do tego zdrowych samców alfa. Na razie selekcja naturalna pozostawia Bale’a na uboczu stada. „Tottenham. Mistrzostwo. Bale” – w tej kolejności – mógłby powiedzieć Mourinho i nie byłoby w tym ironii.