Piotr Zieliński powinien trenować zamiast lecieć do żony i towarzyszyć jej przy porodzie – najpiękniejszej chwili w życiu każdego człowieka. Dlaczego? Bo tak uważa Tomasz Hajto, a wiadomo, że on gdzieś, kiedyś miał na pewno podobną sytuację, no jak to kiedy, jak grał w Schalke, no i wtedy to się robiło tak i tak. W przestrzeni publicznej trwa brutalny rozjazd Hajty, zapewne słuszny, choć nie chciałbym wskakiwać do tego pociągu. Dla mnie to po prostu opowieść o ciągłej chęci istnienia, byle jak, nawet za cenę wypowiadania skrajnie absurdalnych zdań. I ja już widzę koniec tej drogi.
Przed laty byłem w warszawskim hotelu Sheraton z kumplem ze Szkocji. Pracował dla tabloidu „The Sun” i poprosił mnie o umówienie wywiadu z Janem Tomaszewskim. Wiadomo – duża postać, człowiek, który zatrzymał Anglię, itd. Gratka dla czytelników. Odparłem, że z panem Jankiem to akurat zawsze bez problemu, bo on się mocno udziela w mediach.
„Tomek” miał oceniać bramkarzy kadry, zrobił to z typową dla siebie swadą, opisał świat mocnymi słowami. Był zaangażowany emocjonalnie, dostał wypieków, a mój zagraniczny gość coraz szerzej otwierał oczy. Na koniec poprosił, by Tomaszewski powiedział kilka słów o polskich bramkarzach w Szkocji – był tam wtedy na pewno Artur Boruc, byli też Zbigniew Małkowski i Grzegorz Szamotulski. Jestem przekonany, że nasz legendarny golkiper nie oglądał namiętnie ligi szkockiej, ale rozdał parę ciosów, po raz kolejny wzbudzając zachwyt Antonio, mojego druha.
Kiedy zostaliśmy już sami, kumpel powiedział: – Ja pier-do-lę, co-to-by-ło? On byłby u nas gwiazdą! Zarabiałby miliony!
Widziałem, że chce natychmiast usiąść do laptopa i to spisać, podzielić się z redakcją materiałem. Dla mnie to było coś normalnego, zupełnie naturalnego – Jan Tomaszewski mówi w kontrowersyjny sposób, co tu drążyć? I właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że bycie kontrowersyjnym może spowszednieć, a bycie kontrowersyjnym na siłę zawsze prowadzi cię do ślepej uliczki. I to takiej, z której nie ma odwrotu.
Jan Tomaszewski to legenda polskiej piłki. Moim zdaniem mógłby przez dekady być fantastycznym ekspertem w telewizji. Posiadanie legitymacji autorytetu, zbudowanego na karierze to fundament, jakiego nie nabędzie żaden dziennikarz. Przez stacje telewizyjne przewijają się tabuny ekspertów. Często ci, którzy nie mają za sobą długiej i owocnej drogi sportowej, potrafią mówić w dużo ciekawszy sposób niż gwiazdy sprzed lat. To kwestia charyzmy, osobowości, ale w szczególności przygotowania merytorycznego – odbiorca, zwłaszcza ten młody, szybko wyczuje fałsz, zweryfikuje człowieka po drugiej stronie ekranu. Mój redakcyjny kolega z Canal+, Tomek Ćwiąkała, nie grał w Schalke i nie sili się na wypłacanie słownych liści, jest po prostu świetnie przygotowany, zawsze. I na tym wygrywa.
Tomaszewski wybrał jazdę ślepą uliczką dwieście na godzinę. Wyciągał młot i walił nim na oślep. Pamiętam, że czasem w redakcji Faktu szukano kogoś, kto podeprze swoim nazwiskiem określoną tezę. I wtedy zazwyczaj padało: „Zadzwońcie do Jana Tomaszewskiego”. Niekiedy ja to robiłem. Co ciekawe, za każdym razem byłem przekonany, że odmówi. I wtedy słuchał, słuchał, aż w końcu rzucał niezmiennie zdaniem: „Panie redaktorze, bardzo mi przykro, ale... muszę się z panem zgodzić!”.
Kontrowersyjność Hajty jest jeszcze inna. On nie polemizuje, on wie. Idealny przykład to historia z programu Cafe Futbol, gdy kłócił się o wzrost Fabio Cannavaro. Romek Kołtoń powiedział mu, że Włoch mierzy tyle i tyle, to jest po prostu w internecie, na co Hajto, że to jest jego zdanie i jeszcze najgorsze: „Ty masz jakiś najdziwniejszy internet na świecie”. Tak że tak...
Gdy ludzie zwracali mu uwagę, że nie „truskawka na torcie” a „wisienka na torcie”, mawiał: „a czemu nie truskawka?”. No i co mu, panie, zrobisz?
Dlatego, moim zdaniem, nie ma sensu zajmować się rzeczami, jakie wydostają się ust Hajty, straciły sens już dawno temu, ale piszę ten tekst z innego powodu. Bo... żałuję, że tak się stało. Uważam, że futbol potrzebuje wyrazistych postaci. A także, niekiedy, mocnych tez. Świetnie robił to czasem Paweł Zarzeczny – celowo irytował, mierził, wywoływał ferment. Tyle że ze strony Pawła był to rodzaj gry. Dokładnie przewidywał implikacje. Hajto rzuca zaś frazesami, w które, niestety, wierzy.
Kontrowersja jest często drogą do zatracenia. Rzucone w przestrzeń publiczną frazy potrafią wywołać kilkuminutowe, czy kilkugodzinne tajfuny, potem kurz opada i zostaje tylko wstyd. Zarówno Jan Tomaszewski, jak i Tomek Hajto często lubili używać określenia: „Pomylił odwagę z odważnikiem”. Parafrazując to, można stwierdzić, że kontrowersja pomyliła się komuś z dywersją. Na samym sobie.