Finały mają to do siebie, że ktoś je musi przegrać. Rodzi to frustrację i złość, ponieważ świat sportu urządzony jest tak, że pamięta się głównie pierwszych. Ale kiedy wyschną już łzy, rozum podpowiada, że jutro jest ciekawe. Anglia zaprzepaściła wielką okazję, kto wie za ile lat stanie przed podobną. W turnieju skrojonym pod nią, rozgrywanym w zasadzie u siebie, nie dała rady sięgnąć po złoto, ale być może wygrała coś więcej – status drużyny należącej do światowej czołówki nie tylko na papierze, lecz również na prawdziwym boisku.
Gdyby nie przedziwne decyzje Garetha Southgate’a, przedziwne oczywiście z perspektywy mojej czy wielu innych osób, a nie według niego samego, porażka reprezentacji Anglii byłaby łatwiejsza do wytłumaczenia. Wyznaczenie do wykonywania jedenastek takich właśnie zawodników, położenie na barkach Bukayo Saki ciężaru, do którego wcześniej nie startował w swoim krótkim życiu nawet w myślach, wydaje się do teraz trenerskim samobójem selekcjonera.
Sęk w tym, że trenerzy mają plany. To oni przygotowują zespół i ponoszą konsekwencje. Southgate nie zapłaci żadnej ceny, co więcej, powinien dostać nagrodę, którą bez wątpienia będzie nowy kontrakt, co najmniej do mundialu. Wielu jego poprzednikom z wielkimi nazwiskami, dysponującymi całymi zastępami utalentowanych graczy, że wspomnę tylko Gerrarda, Lamparda, Beckhama czy Rooneya, nie udało się osiągnąć z kadrą niczego istotnego.
To o Hiszpanii przez lata zwykło się mawiać: grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze. Reprezentacja z Półwyspu Iberyjskiego odkleiła tę łatkę, kiedy weszła w złotą erę, sięgała po zwycięstwa w najważniejszych turniejach, a według mnie takim zdaniem wypadało określać Anglię właśnie.
Wiecznie przepompowani, z ego nieproporcjonalnym do możliwości, nie potrafili przestać patrzeć z góry na innych, aż w końcu dostali w łeb tyle razy, że nabrali pokory. Mundial w Rosji stał się odrodzeniem wyspiarskiej piłki, wydaje mi się, że to wtedy tak naprawdę futbol wrócił do domu.
Southgate dlatego tak bardzo mnie zaskoczył, że wcześniej wydawał mi się oazą zdrowego rozsądku. Gdybyśmy zderzyli go z niestabilnymi emocjonalnie brytyjskimi politykami, tworzącymi chaos – najpierw w kwestii Brexitu, potem pandemii, w tym całym bałaganie jawił się jako człowiek, który może scalić nację, dać jej nadzieję i nie uciekam się do patetycznych kitów, to są po prostu fakty.
Angielscy kibice zaczęli wierzyć, że ich drużyna może być wielka i wreszcie mieli ku temu podstawy. Owszem, irytowało ich z pewnością, że ten odrzutowiec z mocnymi silnikami czasem lata za wolno i za nisko, jednak mieli w pamięci tak dużo obietnic, tak dużo katastrof, że stabilizacja Southgate’a w końcu im się spodobała.
Nie ma prawdopodobnie człowieka, który przeklina wynalezienie rzutów karnych tak bardzo jak on. Stały się jego koszmarem w roli piłkarza, teraz pogrążyły go jako selekcjonera, gdy złoto było tak blisko. Jestem jednak spokojny, że sobie z tym poradzi – trafiło na materiał utwardzony. Dla chłopaków, którzy zawiedli w niedzielny wieczór przede wszystkim siebie, to bolesna lekcja, coś co zostanie z nimi pewnie do końca karier, przynajmniej jednak mają u boku kogoś, kto opowie im, jak sobie z tym bólem poradzić.
Żyjemy w świecie Netflixa, mediów społecznościowych, świecie tak szalonym, tak rozpędzonym, że niedługo będziemy wpadać w czarne dziury czasoprzestrzeni rozciągniętej pomiędzy jednym a drugim sprawdzeniem raportu dotyczącego czasu spędzonego przed ekranem telefonu. Pandemia nas pokiereszowała, zniszczyła, już nic będzie takie samo i nie chodzi mi o spotkania na Teamsach i Zoomach, ale o taki czysty smutek po straconym przez nas wszystkich czasie, gorzej jeśli po straconym kimś bliskim.
Euro – tak uważam – spełniło rolę antidotum na troski. Było dokładnie takim turniejem, jakim powinna być wielka piłkarska impreza. Pełnym dramatów, pięknych goli, zwrotów akcji, no i z finałem wagi ciężkiej.
Egzaminu nie zdali tylko niektórzy ludzie, nie pierwszy i nie ostatni raz, to pewne. Bo zawsze będzie ktoś taki jak Simon Kjaer, wspaniały Duńczyk, który ratował Eriksena i pocieszał kolegów, ale będzie też imbecyl świecący bramkarzowi laserem po oczach. Albo ci co zniszczyli mural Marcusa Rashforda, chłopaka, który zrobił dla innych już tak dużo dobrego, że nie da się tego oddać słowami.
Zastanawiam się, jaką karę wyznaczyłbym komuś, kto obraża na tle rasistowskim młodego chłopaka i przyszedł mi do głowy taki oto pomysł: stanięciem tam, na jedenastym metrze, gdy bramka zdaje się kurczyć, ze świadomością, że kilkadziesiąt milionów żąda gola, z całym tym stresem i potencjalnym hejtem na horyzoncie.
To więcej niż pewne, że żaden z was, nie zdałby tego testu. Może was potępiać Królowa Elżbieta, premier, książę William i Gareth Southgate, ale wy tego i tak nie zrozumiecie. Wiecie czemu? Bo głupi, nie wie, że jest głupi. Na przykład staje na chodniku i wkłada sobie w tyłek racę, jak ten gość na Leicester Square. To zresztą powinna być wasza wspólna fotografia profilowa – goła dupa z wetkniętą, płonącą racą.