Futbolowa psychologia tłumu. Ludzie potrzebują ludzi (FELIETON)

Zobacz również:Od ligi więziennej po mundial. Nelson Mandela i jego ciernista droga, w której sport jest największą nadzieją
olympique-marsylia-e1586251218876.jpg
fot. Olympique de Marseille/Olympique de Marseille via Getty Images

Pandemia minie. Ale koszty będą gigantyczne. Gdy wirus wyhamuje, wyjdziemy z domów zdewastowani psychicznie. Jutro miną równo cztery tygodnie, od kiedy ostatni raz obejrzałem mecz na żywo. Nie tęsknię aż tak bardzo za golami Kevina de Bruyne i zrywami Jadona Sancho. Tęsknię za ludźmi, za dyskusjami o piłce, anegdotami przy piwie, za wolnością podróżowania i przyszłością, którą można planować.

W izolacji robię porządki. To dobry moment, żeby na Twitterze odsiać rycerzy zamętu i kaznodziejów, którzy wzięli się za robienie rekolekcji z wirusa. Ludzie, zwłaszcza teraz, potrzebują optymizmu. Powstają nawet specjalne profile temu dedykowane i muszę przyznać, że to się sprawdza. Czytam rano i czytam wieczorem, miła odtrutka w czasach, gdy nawet spacer do Lidla, wydaje się przygodą życia. Tyle się mówi o kosztach gospodarczych izolacji (słusznie), ale te psychiczne prawdopodobnie będą jeszcze większe.

Fala niepokoju jest duża. Dlatego każda informacja o idących w dół krzywych zachorowań dobrze robi na głowę. Może to być nawet zwykły filmik z Saebener Strasse jak Robert Lewandowski kopie z Kingsleyem Comanem. Bo piłka też jest ważna. Kiedy czytam, że 11 klubów Bundesligi wznowiło treningi, wierzę, że ktoś nad tym czuwa i robi wszystko, by w maju nieśmiało, ale jednak ruszyło domino. Jeśli robią to Niemcy, wzór organizacji i strategii, to tym lepiej dla nas. W ich ślad pójdą Anglicy, a za jakiś czas czekać nie będą chcieli Hiszpanie. Świat potrzebuje pozytywnych bodźców.

Piłka daje nadzieję na normalność, nawet ta przy pustych trybunach. Z drugiej strony ciągle mam w głowie pytanie, czy to wystarczy. Ekonomia piłki dostanie drugi oddech, kibic będzie miał rozrywkę, a dziennikarz pretekst do pisania o czymś więcej niż meczach retro. Ale czy ten wybrakowany produkt będzie w stanie nas porwać jak dawniej?

Piszę wybrakowany, bo dla mnie piłka to cały ten anturaż wokół, tłumy i energia ludzi, która sprawia, że koła zębate zaczynają się kręcić. Tam, gdzie są kibice, tam wydarza się coś wielkiego. Inaczej tkwimy w niemym kinie. Fajnie, bo można pod pretekstem meczu wyjść do drugiego pokoju i trochę od siebie odpocząć, ale po jakimś czasie może okazać się to ciężkie. Chciałbym się mylić, ale myślę, że futbol prędko nie wróci na stadiony. Stanie się dyscypliną stricte telewizyjną, a my jeszcze bardziej przylgniemy do kanapy i smartfona.

Koszty społeczne będą ogromne. Od kiedy pamiętam, piłka była dla mnie pretekstem, żeby spotykać się z ludźmi. Czasem podświadomie, bo gdy jesteś dzieckiem nie myślisz o tym, chcesz po prostu grać i spędzać godziny na boisku. Dopiero potem zauważasz, że dzięki prostemu kopaniu poznajesz kumpli i przyjaciół. I że zwykłe rozmowy o Football Managerze zbudować mogą grono ludzi, z którymi idziesz przez życie. W środy oglądacie razem Ligę Mistrzów, w piątki gracie w FIFĘ, a w sobotę idziecie na mecz. Siatka znajomych rozrasta się tak szybko, że za moment tych kumpli nie jest trzech, tylko trzystu. Nie z każdym masz kontakt, ale każdy ogląda Ekstraklasę i wie, kim był Mieczysław Agafon, albo gdzie grał Piotr Przerywacz. Przypadkowe rozmowy trwają do rana, a przygód nie zliczysz.

Wielu ludzi nie lubi tłumów, ale potem i tak się w nie pcha. Muzykę najlepiej chłonie się na koncertach, a piłka nigdzie nie smakuje tak dobrze jak na stadionie. Jesteśmy gatunkiem stadnym. Potrzebujemy ludzi. W Anglii każdego weekendu 850 tysięcy fanów wychodzi z domu, żeby obejrzeć mecz, jakikolwiek by nie był. To trochę jak terapia: być częścią czegoś większego, spotkać się z kumplami, dostać zastrzyk endorfin po zwycięstwie, albo zdemolować się po klęsce. Zawsze przecież możesz krzyknąć, że za dwa tygodnie będzie lepiej.

Piłka to też podróż, smak wolności, gdy możesz spełniać marzenia i odhaczać kolejne stadiony. Rano wsiadasz w samolot do Brukseli, przesiadka w drugi do Marsylii, a wieczorem siedzisz już na Stade Velodrome. Francuskiego nie uczysz się z podręczników, tylko w pubie z kibicami Olympique. Wspólnym mianownikiem zawsze jest futbol – wystarczy wiedzieć kim był Basile Boli, potem już leci.

Nie zliczę ile miast i ilu ludzi poznałem, bo lata temu gdzieś w głowie zapaliła się lampka, żeby w tym świecie zatonąć. Wsiąkłem w piłkę po uszy, geografii uczyłem się na podstawie klubów, a historyczne fakty łączyłem z tymi piłkarskimi. Jako dziennikarz zjeździłem Polskę wzdłuż i wszerz, robiąc wszelakie reportaże i każdy był przygodą. Nieważne, czy była to Lubycz Królewska przy granicy z Ukrainą, pierwszy klub Prejuce’a Nakoulmy w Polsce, czy jeszcze coś mniejszego. W piłce lubię to, że nigdy nie wiesz, co będzie, albo kogo spotkasz za kolejnym zakrętem. I tę różnorodność: bycie w piątek na pustym stadionie w Płocku, a w sobotę na loży VIP Tottenhamu. Bo znałem kogoś, kto zna kogoś, a ten ktoś jeszcze znał kogoś! Znowu ludzie. Drzwi, które się otwierają i wydarzenia z tym związane, czasami zostają z nami na lata. Ale najpierw trzeba wyjść z domu.

Zawsze uważałem, że to szczęście: dotykać piłki z bliska, tej dużej i bardzo małej, a przy okazji obcować z żywym człowiekiem. Że miałem ten przywilej uczyć się dziennikarstwa w czasach, gdy ś.p. Paweł Zarzeczny w redakcji „Futbol News” wypychał zza bezpiecznego biurka i radził, by każdego tygodnia poznawać przynajmniej jedną osobę. Trochę współczuję niektórym młodszym kolegom, którzy takiego kija nad sobą nie mają. Wydawca mówi im o planach „klików” do zrealizowania, a oni przed Twitterem i translatorem odpalają manufakturę przedruków. Lajki się zgadzają, tylko co z tego, skoro to dobrowolne zamykanie się w klatce, coś jak ta izolacja, którą mamy teraz.

Siedzę w domu już czwarty tydzień. Ostatni normalny mecz w telewizji to Liverpool – Atletico, a tego stadionowego nawet nie pamiętam. Wiem za to, że 9 marca, w poniedziałek oglądałem Macieja Bartoszka na ławce Korony i już wtedy przeczuwałem, że z Ekstraklasą pożegnamy się na dłużej. Nie sądziłem tylko, że za miesiąc obudzimy się w rzeczywistości, gdzie nawet do lasów chodzić nie można, a wokół zwykłego biegania wytworzy się tyle teorii, że za chwilę zaczną powstawać Janosiki dla biegaczy. Obowiązki oczywiście trzeba wypełniać. Siedzenie w domu to żaden heroizm. Ale światła w tunelu nie ma. I jeśli prędko się nie pojawi, to ludzie zaczną wariować. Już teraz słyszy się o rosnącej agresji domowej, a parodia westernu, czyli pijany facet na koniu w centrum Kielc nie bierze się z niczego. Ludzie potrzebują ludzi.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.