
Choć nie jesteśmy prymusami ze statystyki, to wydaje nam się, że tak mocnego roku w historii żeńskiego rapu jeszcze nie było. Poniższa lista płyt jest bowiem jedynie łyżeczką z babskiego, rapowego kotła, w którym buzuje ostatnimi czasy jak nigdy wcześniej.
Od mainstreamu po podziemie, od trapowych piwnic po soulowe kluby - zewsząd dochodzą nas wersy składane przez zupełnie od siebie różne, a wszystkie właściwie połączone swą siłą i dumą dziewuchy, damy i dziwki, kobiety, księżniczki i kurwy. I właściwie rzadko kiedy możemy oba te pejoratywne określenia napisać tu z czystym sumieniem, bo padają one z ust lasek, które są pewniejsze siebie niż przeważająca większość gangsta raperów. Lasek, które w przeważającej większości muszą walczyć o swoje miejsce w showbizie, bo jak mówił 9th Wonder w serialu Rapture - gdyby Rapsody była typem, w kontraktach mogłaby przebierać na lata przed tym, jak dostała pierwszą propozycję. I naprawdę niewiele rzeczy w tym mijającym 2018 roku cieszy nas bardziej, niż ta żeńska szarża na środowisko rapowe. Nie dość, że wszystkie te kobiety postanowiły wykrzyczeć się do mikrofonów, to jeszcze ich głosy zostały usłyszane przez naprawdę szerokie gremia odbiorców.
10. City Girls - Girl Code
Yung Mami i JT, czyli rzeczone dziewczyny z miasta, wjechały w tym roku na amerykańską scenę rapową z buta, a raczej ze szpilki na 15 centymetrowym obcasie. Po tym, jak w grudniu 2017 pojawiły się na składaku Quality Control, prędko podpisały kontrakt z tą wytwórnią i od tamtej pory - poza wciąż trwającą odsiadką jednej z nich - nie próżnują. Zyskując uznanie nie tylko pośród szefostwa tegoż labelu, ale również matki chrzestnej wszystkich południowych mistrzyń ceremonii - Triny, najpierw zlały wszystkich czarnuchów, później wypuściły mocny mixtape o jeszcze mocniejszym tytule, czyli PERIOD, a swoje miejsce we wciąż jeszcze skrajnie zmaskulinizowanym, rapowym środowisku potwierdziły pamiętnym udziałem na tegorocznym albumie Drake’a. I choć ich debiutancki krążek do naszych finalnych podsumowań tego roku na pewno nie trafi, to zawsze fajnie posłuchać, jak pewnie te dwie osiedlowe księżniczki idą po swoje i jak hardo się bawią na tych południowych, zbasowanych biciwach.
9. Nicki Minaj - Queen
Zamiast na tronie królowej, 2018 rok usadowił Nicki Minaj na znajdującej się w kącie sceny ławie rozmarudzonych, zazdrosnych awanturnic, które krzyczą głośniej niż rapują. Medialne doniesienia o przytykach, jakie pierwsza Barbie światowego rynku muzycznego kierowała w stronę Travisa Scotta i wszystkich innych raperów odpowiedzialnych za to, że krążek Queen nie trafił na jedynkę Billboardu, odbiły się szerszym echem niż sam album. Ale... można na nim znaleźć przynajmniej kilka mocarnych szlagierów, takich jak przezabawne, emancypacyjne Barbie Dreams, doprawdy królewskie Chun Li czy surowe i ostre Coco Chanel, które skradła gospodyni wracająca ze zmarłych Foxy Brown. I choć tegoroczny longplay Nicki wpisuje się - niestety - w tradycyjny dla niej model płyt nierównych i rozerwanych pomiędzy różnymi oczekiwaniami, to gdyby okroić go z popowych hitów i miałkich, jamajskich wycieczek, stałby się jedną z najlepszych EPek tego roku.
8. Stefflon Don - Secure
Nie dość, że jest jedną z nielicznych dziewcząt na liście Freshmanów XXL, to jeszcze jest Brytyjką, a ludzi spoza Stanów w tym istniejącym już 11 lat plebiscycie można policzyć na palcach sapera. Stefflon Don nie sposób jednak dziś pomijać w jakichkolwiek zestawieniach najlepszych mistrzyń ceremonii, a jej tegoroczny mixtape, krążek Secure, tylko potwierdził jej miejsce na tronie królowej szeroko pojętej wyspiarskiej muzyki miejskiej. Przesycone dancehallową energią, jamajskie szlagiery - które nie do końca udanie chciała wprowadzić w swój repertuar Nicki - przychodzą jej bowiem jakby od niechcenia. A to, jak mocarną jest raperką, potwierdziła nie tylko w swoim duecie z Future'em, ale również - a może przede wszystkim - w zamykającym mordy wszystkim hejterom numerze Lil Bitch. A że jeszcze Stefflon Don umie śpiewać lepiej niż wiele wokalistek, to całkiem niespodziewanie wyrasta u schyłku drugiej dekady XXI wieku na bodajże najważniejszą rude gal światowego rynku fonograficznego.
7. Leikeli47 - Acrylic
Zamaskowana reprezentantka Brooklynu od kilku lat dostarcza nam dosyć regularnie hity, które w naszych imprezowych playlistach dzielnie walczą o swoje miejsce z największymi mainstreamowymi rap-szlagierami. Nic dziwnego więc, że jej drugi album - oprawiony w przepiękną okładkę przywodzącą najlepsze lata Cash Money Records - krążek Acrylic leciał z naszych głośników na przysłowiowym ripicie. Sąsiedzi marudzili na ilość basu wprawiającego klatkę schodową w drżenie, a Leikeli wznosiła przy jego wtórze pięść w powietrze, przypominając słowa Malcolma X, który swego czasu wyłożył całą prawdę na stół - The most disrespected person in America is the black woman. The most neglected person in America is the black woman. Wychodzi więc na to, że współpraca tej Mistrzyni Ceremonii z Pussy Riot nie opierała się tylko na łączącej je słabości do kominiarek ale również społecznym zaangażowaniu, którym tętni cały jej nowy longplay. Krążek będący swoistym manifestem czarnego feminizmu i kobiecej, zamaskowanej siły.
6. Junglepussy - JP3
Kto był na tegorocznym koncercie Shayny McHayle - jak naprawdę nazywa się ta nowojorska kocica - w stołecznym Barze Studio, ten dobrze wie, że nawet zmęczona swoją intensywną, europejską trasą i przytyrana przez rodzimą ksenofobię Junglepussy błyszczy charyzmą, energią i podbudowywaną przez jej świadomość i bystrość żeńską siłą. I taki właśnie jest jej tegoroczny krążek - nieporównywalnie mniej hitowy niż jej poprzednie nagrania wolnościowy manifest, w którym spełnia się w roli dumnej i szczęśliwej kobiety, która mimo wszelkich przeciwności losu jest pewna swojej wartości. Ta królowa miejskiej dżungli zawsze miała bardzo szerokie - po nowojorsku bohemiarskie - horyzonty muzyczne, dlatego w trackliście JP3 można znaleźć tak odmiennych gości, jak Gangsta Boo i Wiki. I tak różne brzmienia, jak retro-popowe inspiracje w All of You i nostalgiczne, smyczkowe trapy w State of Union.
5. Rico Nasty - Nasty
Gdyby 6ix9ine był dziewczyną, to brzmiałby właśnie tak jak Rico Nasty w numerze Rage. Ten podkurwiony, trashowy numer nie jest jednak reprezentatywny dla Marii-Cecilii Simone Kelly. Inicjatorka subgatunku znanego jako sugar trap ma bowiem więcej twarzy niż niejeden schizofrenik. I właściwie każdą z nich prezentuje na swoim pierwszym krążku wypuszczonym przez fonograficznego giganta - Atlantic Records. Pojawiają się więc tu i znane już z jej wcześniejszych nagrań Tacobella i Trap Lavigne, ale również i wiele innych postaci, z których każda ma swój niepowtarzalny styl, własne flow i sporą ilość historii do opowiedzenia. Pośród tych energetycznych bitów Kenny’ego Beatsa, Lexa Lugera czy Tay Keitha pojawiają się więc i śpiewne, przystępne piosenki i piekielne, noise-trapowe walce. I też nie ma w tym nic dziwnego, skoro Rico Nasty w wieku 21 lat jest już i szczęśliwą matką, i samotną wdową, i przejaraną dziewczyną z sąsiedztwa, i poważną pretendentką do miana przyszłej królowej mikrofonu.
4. Noname - Room 25
Do niedawna wydawać się mogło, że Rapsody jest właściwie jedyną raperką, w której czułych ramionach miłośnicy świadomej odsłony 90s'owego hip-hopu mogą szukać nadziei na to, że ich ukochana kultura nie sczeźnie w zalewie trapowych cykaczy i wyśpiewywanych na auto-tjunie hymnów na cześć pieniędzy. Taka opinia byłaby do obronienia przynajmniej do 14 września 2018 roku, kiedy to do sieci trafił krążek będący kolejną deską ratunku dla wszystkich osieroconych dzieci Lauryn Hill. Jego autorka przez ledwie 30 minut trwania płyty Room 25 skrzętnie zapisała kolejną kartkę długiej i bogatej historii chicagowskiej muzyki z duszą. Poruszająca się po obrzeżach rapu i slamu, pewna siebie, silna kobieta i budząca szacunek mistrzyni ceremonii od czasu swojego debiutu na mixtejpie Chance’a the Rappera przebyła długą drogę, a jej ukoronowaniem jest właśnie ten świadomy, rozbujany longplay, który Noname wypuściła… własnym sumptem. Bez promocyjnych starań żadnej wytwórni udało mu się jednak przedrzeć do ścisłej czołówki najlepszych krążków mijającego roku. A samą Noname - o czym nie wie prawie nikt - zobaczymy w przyszłym roku na klubowym koncercie w Polsce. Więcej szczegółów wkrótce!
3. CupcakKe - Ephorize
Swoim tegorocznym krążkiem CupcakKe dowiodła wszystkim niedowiarkom, że nie jest tylko viralową skandalistką i głosem słyszalnym dobitniej pośród społeczności LGBT niż całego środowiska rapowego, ale MC z krwi i kości, która nie dość, że ma coś do powiedzenia, to robi to równie dobitnie, jak stylowo. Nawet pojedynczymi wersami z albumu Ephorize może zamknąć japę szeregom dużo bardziej znanych MC’s, a hitowa produkcja, w jaką zaopatrzyli ją na drodze do triumfu Def Starz i Turreeekk, buja kamienicami i blokami zasiedlanymi przez naszą redakcję mocniej niż przeważająca większość wytłoczyn fonograficznych gigantów. Wydany własnym sumptem - to chyba jakaś chicagowski model biznesowy - album pomiędzy tymi wszystkimi uderzeniami basowych stóp i ostrych wersów pokroju I thought I came but I peed on the dick / Pubic hair got inches, that's weave on the dick pełen jest bowiem mocnych i ważnych deklaracji na temat własnej wartości i akceptacji odmienności.
2. Cardi B - Invasion of Privacy
W swoim konflikcie z Nicki Minaj Cardi właściwie nie musiała w ogóle strzępić jęzora, wystarczyło tylko, że wydała płytę, która we wszystkich rocznych podsumowaniach znajduje się w pierwszych dziesiątkach, a Queen nie pojawia się w żadnym z nich (Królowo, czy mamy niniejszym szansę na share?). Bo wszystkim tym, którzy uważali Belcalis Marlenis Almánzar za autorkę jednego hitu podczas odsłuchu Invasion of Privacy musiało nieco zaschnąć w gardle. Nie dość bowiem, że to jeden z bardziej nośnych i hitowych rapowych krążków wydanych w głównym nurcie, to jest on jeszcze wkurwiony i bezkompromisowy. Snując swoje ociekające seksem i bogactwem bezkompromisowe opowiastki z drogi, jaką przebyła od zera do bohatera, Cardi nieustannie balansuje pomiędzy popową przystępnością a uliczną hardością. Rozpiętość stylistyczna bitów, na których to robi - od twardego trapowego Bartier Cardi, po latynoską potupajkę w I Like It - pozwala jej natomiast bez większej spiny zdetronizować Nicki na pozycji raperki, którą w równym stopniu kochają rozgłośnie radiowe i osiedla.
1. Tierra Whack - Whack World
Kim u diabła jest Tierra Whack? - zapyta pewnie zaraz ktoś, kto nie śledzi zbyt bacznie światowych podsumowań minionego roku publikowanych na wszelkiej maści portalach muzycznych. Żebyście jednak nie musieli teraz odrabiać lekcji z imponującego tour de force, które ta filadelfijska raperka zaliczyła właśnie na łamach list, śpieszymy z odpowiedzią - jest Mistrzynią Ceremonii znaną wcześniej jako Dizzle Dizz, a jej poetyckie podejście zdążył już przed laty skomplementować A$AP Rocky. Co jednak w tym kontekście ważniejsze - jest również nowonarodzoną pod innym aliasem debiutantką i autorką najciekawszej kobiecej płyty rapowej tego roku. Trwającego równe 15 minut, audiowizualnego krążka, na który składa się 15 numerów, a każdy trwa dokładnie minutę. Niesamowicie różnorodny, pękający w szwach od nadmiaru pomysłów i niczym nieskrępowanej surrealistycznej wyobraźni Tierry kwadrans spędzony w jej barwnym, przytulnym świecie jest nieporównywalnie ciekawszy niż trwające zwykle 2 bądź 3 razy dłużej wizyty na innych krążkach. Każda minuta obfituje bowiem w kolejne zaskoczenia i zmiany. Czy Tierra sięga akurat po stylistykę dusznego soulu, osiedlowego rapu, czy radiowego wręcz popu, za każdym razem robi to równie oszczędnie i wyczerpująco, co porywająco i stylowo.