Dopóki Krzysztof Piątek masowo zdobywał bramki w Italii, większość jego niedoskonałości i defektów była maskowana. Już wtedy dało się zaobserwować, że nie jest wartością dodaną w kreacji, ma problemy z grą kombinacyjną czy płynnością w rozegraniu piłki. Wszystko jednak schodziło na boczny tor, bo później czego nie dotknął, zamieniał w gole. Kiedy życiowa seria się zakończyła, co było do przewidzenia, kariera Piątka zaczęła drastycznie hamować. Dwa lata temu padało pytanie „a dlaczego nie Barcelona?”, gdy Katalończycy szukali środkowego napastnika. Dzisiaj 26-latek szykuje się do powrotu do Genoi, gdzie stawiał pierwsze zagraniczne kroki, by ratować ją przed spadkiem z Serie A. I pewnie sukcesem byłoby po prostu utrzymanie się na poziomie topowych lig.
Czasy, gdy Polska zasiadała i wykręcała rekordowe oglądalności transmisji Milanu z Krzysztofem Piątkiem, były ewenementem. Renomowana firma, wielkie nazwiska wokół, potęga Serie A, a przy tym niespodziewany polski bohater, do tego napastnik – oto recepta na największy, nieoczekiwany boom ostatnich lat. Zasiadaliśmy jak do telenoweli. Dwa lata później polski napastnik jest w odwrocie, a Hertha nie wiąże z nim przyszłości. Berliński projekt nie wypalił, natomiast sam Piątek w tym sezonie tylko 4 razy pojawił się w wyjściowym składzie w Bundeslidze.
Wcześniej jeszcze przemawiały za nim same trafienia. Można było przymknąć oko na to, jak zarządza piłką, jak pozbawia drużynę płynności czy jak niewiele ma elegancji w grze, bo wykonywał swoją robotę w szesnastce. Jesień Piątek zakończył z jedną bramką w przegranym 1:2 spotkaniu z Freiburgiem. Jeśli jednak odłożyć na bok samą umiejętność strzelania goli, w grze ma do zaoferowania mniej niż Stevan Jovetić czy nawet Ishak Belfodil.
Nic dziwnego, że zaraz będzie czekał go kolejny spadek sportowy – bo czy trafi do tureckiego Galatasaray, czy do broniącej się przed spadkiem Genoi, zjedzie windą piętro niżej. Życie w Genui czy Stambule to nadal gigantyczny sukces, ale drastycznie mało czasu minęło od pięknych mediolańskich nocy, by zadowalać się takim miejscem w europejskiej hierarchii. Trudno też wyobrazić sobie, że Piątek wróci na dawne miejsce, bo to raczej debiutancki sezon w Serie A był wynaturzeniem, niż jego następstwa w kolejnych rozgrywkach.
Kiedy przeciwnicy poznali się już na wachlarzu zagrań Piątka, nie mieli aż takich problemów, aby ograniczyć jego atuty. To nadal piłkarz o określonych bardzo dobrych cechach, świetnym wykończeniu, sytuacyjnych reakcjach w polu karnym, sprycie i ciekawym odejściu na kilku metrach. Lecz na pewno nie jest tak dobrym napastnikiem, jak przedstawiano go w czasie Milanu. Wtedy był na fali i działało prawo serii. Jak to w życiu napastnika: albo wszystko idzie po twojej myśli i wpada każde uderzenie, albo brakuje właściwej pewności siebie i można marnować najprostsze sytuacje. Tu za bardzo wiele odpowiada pewność siebie, mentalność, samo zaufanie trenera. Wtedy wszystko było ułożone tak, aby Krzysztof Piątek był beneficjentem tej sytuacji.
Skoro jednak powstały takie pozycje książkowe jak „Historia piłkarskiego geniusza”, to pokazuje jak łatwo można się nabrać na kilkumiesięczny fenomen. Bo kto wnikliwie obserwował grę Piątka, ten wiedział, że nie ma tam choćby elementu geniuszu. Był za to instynkt snajpera rozbudzony do granic możliwości, czego efektem było 30 bramek w jednym sezonie w Genoi oraz Milanie. 8 z nich to efekt Pucharu Włoch, ale nadal to liczby godne najlepszych napastników świata. Nie zmienia to faktu, że Piątkiem w tamtym momencie powinny być zainteresowane kluby poszukujące klasycznych dziewiątek żyjących w polu karnym, takich od wykończenia i ułożenia ekosystemu pod ich skuteczność. Przekonaliśmy się również, że Piątek czuje się doskonale, gdy jest pierwszym napastnikiem. Gdy musi udowadniać swoją pozycję i wchodzić na ogony, mimo wszelkich chęci, nie odwdzięczy się fantastycznymi wynikami.
„Jest zbyt wielu ludzi, którzy oglądają futbol na bazie statystyk. Jeśli strzelisz gola, od razu to oznacza, że grałeś dobrze. Jak nie trafisz, zagrałeś źle. A to zbyt wielkie uproszczenie” – uważa Robert Lewandowski. On broni się liczbami jak nikt inny, lecz zarazem opanował do perfekcji wiele innych elementów i stał się kluczowym elementem gry Bayernu Monachium. Mimo wszystko jednak będzie cierpiał na zasadę Flashscore'a – Lewandowskiego w opinii publicznej rozlicza się wyłącznie z trafiania co weekend, a nie samego wpływu na grę. U Piątka to właśnie stało się złudne i pozwoliło uwierzyć, że jest napastnikiem klasy światowej. Jego ewidentne, piłkarskie ograniczenia – poczynając od samej techniki – zostały zamaskowane poprzez liczbę zdobytych bramek. Dzisiaj, kiedy nie ma prawa serii, trenera ślepo w niego wierzącego i stylu uwypuklającego jego atuty, nie ma też napastnika, który na moment podniósł dyskusję, czy nie wchodzi na poziom Lewandowskiego.
Nie jest powiedziane, że Piątek jeszcze się nie odbuduje. Ale na dzisiaj przy tej tendencji spadkowej samo utrzymanie się na poziomie Genoi i Serie A byłoby już dla niego sukcesem. Bo ucieczka poza najlepsze ligi może się dla niego skończyć boleśnie. Wydawało się, że sezon w Milanie da mu nieśmiertelność na włoskich boiskach, lecz margines zaufania staje się coraz mniejszy. Genoa to na razie 18. drużyna ligi włoskiej. I pewnie jeszcze przez 1-2 sezony mógłby dalej liczyć na propozycje z beniaminków i zespołów niższych rewirów tabeli. Jednakże kolejne miesiące Piątka bez goli mogą powoli zamykać mu drzwi do dużej piłki. Przynajmniej jeśli utrzyma takie tempo spadkowe.
Chociaż polski napastnik próbuje się cofać i uczestniczyć w grze, to jest przede wszystkim człowiekiem szesnastki. Czym dalej od niej, tym mniejsza skuteczność jego działań. Jesień to w jego wykonaniu niewielka regularność: gol z pola karnego, 3 zmarnowane świetne sytuacje, 1,3 strzałów na mecz i 0,6 uderzeń celnych, konwersja bramkowa w wysokości 8 procent. Czuć, że Piątek nie jest pod grą i potrzebuje nowego otwarcia. Większego zaufania. Być może ożywi go Italia, gdzie przeżywał najlepszy czas. Być może musi znaleźć kogoś, kto zaufa mu tak jak Davide Ballardini. Wiele jednak zależy od tego, ile piłek dostanie w polu karnym i do jakich okazji doprowadzą go koledzy. Bo Piątek może być nieoceniony dla kreatywnej drużyny, ale pewnego poziomu ograniczeń sam nie przeskoczy.
Genoa jest w strefie spadkowej i średnio zdobywa jedną bramkę na mecz. Tylko Salernitana, Venezia i Cagliari w ofensywie spisuje się gorzej. 26-latek też musi mieć to na uwadze, bo chociaż może trafić do miejsca sentymentalnego, to pogrążonego w problemach. Genoa oddaje średnio 9,8 strzałów na mecz, co jest przedostatnim rezultatem w lidze. Piłka w bramkę leci średnio 2,9 razy w spotkaniu. Andrij Szewczenko będzie pracował nad tym, jak ożywić ofensywę pozbawioną życia i kreatywności. To naturalne, że Krzysztof Piątek wraca do miejsca, które tak go wypromowało. Musi mieć jednak na uwadze, że rzuca sobie poważne wyzwanie. W jego przypadku najważniejsza będzie po prostu regularna gra. Ale jeśli zleciałby z Genoą do drugiej ligi, coraz trudniej będzie mu otrzymać angaż w prestiżowym miejscu. Z punktu widzenia kibiców kadry ostatnie miesiące pokazały, że nawet Adam Buksa, a już na pewno Karol Świderski mogą zaoferować więcej w otwartej grze, niż napastnik który 3 lata temu uwiódł całą Serie A.