Witam! Pisałem w ostatnim felietonie o tak zwanym przeze mnie „Dniu Trolla” i właśnie doświadczam tego niezbyt miłego uczucia. Taka robota! Wyśpię się w wakacje. W zasadzie mogłem dziś spać trochę dłużej, gdyż specjalnych obowiązków nie mam, ale trzeba było przywitać na lotnisku Janka Błachowicza z ekipą i bezpiecznie odstawić Nasze dobro narodowe do domu.
Noc zarwana galą UFC w Auckland od studia przez komentarz, chwila odpoczynku i emocje związane z wielkim boksem. Kocham swoją pracę, mimo niektórych niedogodności związanych z brakiem snu i częstymi kilometrami robionymi po nocach. Za tydzień powtórka, gdyż najpierw atakuje Kotlinę Kłodzką, gdzie prowadzę galę Night of Champions, a potem sprint do Warszawy na UFC z Marcinem Tyburą w roli głównej. Powoli trzeba zwalniać tempa innych obowiązków i od marca więcej czasu spędzać na macie MMA. Wiedz, że coś się dzieje! Jeżeli w dzisiejszym tekście będzie dużo niespójności i błędów to proszę o wybaczenie. Zwalam na niewyspanie. Raz, dwa, trzy, odpalamy!
Walki polskich reprezentantów na gali UFC w Nowej Zelandii chyba nie wymagają już większego podsumowania, gdyż zrobiliśmy to w studiu Polsatu Sport po gali, wywiadach i postach na socialkach wszelakich. Każdy widział jak było i trzeba postawić już kropkę, życząc przede wszystkim dużo zdrowia Karolinie Kowalkiewicz. Prawdopodobnie czeka już operacja oka. Trzymajcie się tam tak, jak my trzymamy za Was kciuki. Co do Michała Oleksiejczuka, to nie forował bym za bardzo wyroków na przyszłość. Zawodnik ma 25 lat i jeszcze dużo czasu na edukację. Szczerze wierzę, że jak tylko poprawi swoją grę w parterze, będziemy jeszcze cieszyć się z jego walk w UFC. Głowa do góry i jazda!

Noooooooo to ludki kolorowe bierzemy się za bardziej przyjemny temat. Przynajmniej dla kibiców Tysona Fury’ego, do których i ja się zaliczam, jak pisałem w tekście przed walką. No co to jest za KRÓL!!! Począwszy od wjazdu na tronie, przez pojedynek i deklasację aktualnego mistrza WBC w osobie Wildera, do śpiewania „Miss American Pie” po walce, co zresztą stało się jego rutyną. Co by nie mówić, jakby znudziło się Tysonowi boksować, to spokojnie poradzi sobie w branży rozrywkowej. Zarówno jako aktor, jak i piosenkarz. Jest jedyny i niepodrabialny.
Amerykańscy eksperci w stosunku 8 na 10 przewidywali zwycięstwo Deontaya Wildera, jednak jak to boks w wadze ciężkiej… jest nieprzewidywalny, bo tego, że wygra Fury w tak oczywisty sposób raczej nikt poza „Królem Cyganów” się nie spodziewał.
Od początku narzucił swój styl boksowania, umęczył szybko dużo lżejszego rywala notorycznym klinczem, zafundował mu knockdown, po którym Wilder doznał niebezpiecznie wyglądającej kontuzji. Cieknąca krew z ucha to zawsze niebezpieczny sygnał. Czy miała wpływ na dalszą dyspozycję wtedy jeszcze wciąż mistrza WBC? Nie sądzę. Bardziej mocne ciosy Tysona i fakt, że Wilder musiał siłować się dużo z rywalem dwadzieścia kilogramów cięższym. To naprawdę zabiera dużo sił. Tak samo jak knockdown. Każdy zawodnik sportów walki potwierdzi, że zaliczenie desek zabiera z automatu mnóstwo energii. Tej Wilderowi zabrakło. W siódmej rundzie po kolejnej szarży Anglika sędzia przerwał pojedynek. Wydawało się, że decyzja trochę przedwczesna i kontrowersyjna, ale chwilę później widzieliśmy jak z narożnika Amerykanina poleciał ręcznik, co jednoznacznie świadczy o poddaniu swojego zawodnika. Czy dobrze? Bardzo dobrze! Kwestia ciężkiego nokautu na Wilderze wisiała w powietrzu. Nie miał już z czego walczyć, a przerwanie walki uratowało mu kilka lat życia. Po walce został zabrany do szpitala. Oby ze zdrowiem wszystko w porządku. Boks to jest naprawdę brutalny sport.

Co dalej? No mam jednak nadzieję, że Tyson Fury nie zrealizuje zapowiedzi o koksie i dziwkach! Oczywiście z przymrużeniem oka. Jest czas na pracę i czas na relaks, a jak będzie relaksował się AND NEW to już jego prywatna sprawa. Jego życie to niewątpliwie historia na świetny film. Film, który powinien być inspiracją dla wielu osób zmagających się z depresją. Dziś jest Ogólnoświatowy Dzień osób walczących z tą współczesną chorobą, która z roku na rok zbiera coraz większe żniwo. Niech wczorajszy sukces Anglika, który był na skraju samobójstwa, a został mistrzem świata, będzie mobilizacją dla wielu osób zmagających się z tą chorobą. Nie jesteście sami!
Co dalej ze sportowym życiem mistrza WBC? Nie wyobrażam sobie innego scenariusza niż kolejne hitowe starcie, które zainteresowaniem wciągnie nosem walkę z Wilderem. Absolutna unifikacja wagi ciężkiej, czyli starcie z Anthonym Joshuą!
Walka w Anglii, pewno na stadionie Wembley, choć i tak ten obiekt wydaje się za mały na takie wydarzenie. To byłoby coś niesłychanego. Szczególnie w dobie narzekania, że waga ciężka w boksie od lat przechodzi sporą stagnację. Wczorajszy pojedynek i potencjalnie przyszły zaprzeczają tej tezie. Niech tak już zostanie!
Dobrego wieczoru!
