Gol i czerwona kartka Zlatana Ibrahimovicia, kontuzja lidera obrony, bezpośrednie starcie gwiazd obu drużyn, rzut karny, kontuzja sędziego, wreszcie rozstrzygająca bramka zdobyta przez piłkarza wypychanego z klubu. Derby Mediolanu w Pucharze Włoch miały być przedsmakiem zbliżającego się ligowego starcia, a wyglądały jakby już nim były.
Dobiegała końca pierwsza połowa, gdy Zlatan Ibrahimović wybrał się we własne pole karne, by pomóc kolegom obronić się przed rzutem rożnym wykonywanym przez Inter. Jako największy i najpotężniejszy w drużynie, stanął w pobliżu Romelu Lukaku, konstrukcji żelbetowej w ataku rywali. A gdy już miał olbrzymiego Belga w zasięgu głosu, zaczął z nim wymieniać uprzejmości. Między największymi gwiazdami drużyn, które w tym sezonie nadają tempo wyścigowi we Włoszech, zaiskrzyło tak mocno, że wkrótce zetknęły się głowami. To, że zawodnicy obu zespołów usiłowali ich od siebie oddzielać i że obu sędzia ukarał żółtymi kartkami, w niczym nie osłabiło ich zapału do bitki. Obaj jeszcze długo mamrotali coś w taki sposób, by nic nie umknęło uszom tego drugiego. To Zlatan wydawał się wygranym tego pojedynku. Gdy obie drużyny schodziły do szatni na przerwę, Szwed szedł niewzruszony przed siebie, podczas gdy Lukaku, uchodzący raczej za spokojnego olbrzyma, gotował się do tego stopnia, że wciąż szukał towarzystwa Ibrahimovicia. Próby zawrócenia go z drogi przypominały zmagania pradawnych ludzi z wywijającym się z lin mamutem.
POŁĄCZONE LOSY
To teoretycznie wcale nie musiał być mecz o jakiejś nieprawdopodobnie gorącej temperaturze. Toczony we wtorek, przy pustych trybunach, w Pucharze Włoch i to dopiero na szczeblu ćwierćfinału. Na boisku nie było w stu procentach podstawowych składów. Najpóźniej w momencie starcia wagi ciężkiej z końca pierwszej połowy dało się jednak wyczuć, że Inter i Milan nie rozgrywają tylko jednego meczu, który potrwa 90 minut i rozstrzygnie, kto przejdzie do półfinału. Toczą narastającą walkę z całego sezonu. Po raz pierwszy od jedenastu lat we Włoszech biją się o tytuł Inter z Milanem. Ich losy wydają się połączone. W dzień, w którym Rossoneri przegrywali pierwszy raz w tym sezonie, Inter pogrzebał serię ośmiu zwycięstw z rzędu. Kiedy w poprzedni weekend lidera rozbijała Atalanta Bergamo, wicelider tylko remisował z Udinese, nie potrafiąc wykorzystać szansy. Tak, jakby wszystko miało się rozstrzygnąć w bezpośrednim starciu, do którego dojdzie już za miesiąc. Pierwsze wygrał Milan.
JEDNOOSOBOWA OFENSYWA
Także i we wtorek to on zaczął lepiej. Nie, jeśli chodzi o grę, lecz o wynik. Zdarzenie z 31. minuty było kwintesencją formy Zlatana, który nie musiał nawet dojść do dogodnej sytuacji, by strzelić tak zaskakująco i precyzyjnie, że Samir Handanović nawet nie zareagował (co akurat zdarza mu się za często). Przez cały mecz pozostała to jedyna naprawdę dogodna sytuacja Milanu. Skrzydłowi Rafael Leao i Alexis Saelemaekers rozczarowali. Brahim Diaz nie potwierdził dobrej formy z ostatnich tygodni. Theo Hernandez wyjątkowo nie napędzał akcji skrzydłami, tylko dostosował się do bezpiecznej gry Diego Dalota, biegającego po drugiej stronie. W efekcie ofensywa opierała się tylko na Zlatanie.
UTRATA FILARA
Długo ten mecz był jednak przedłużeniem tego, co Milan robi przez cały sezon. Nadchodzący kryzys wieszczy się mu już od roku. Wygrane przychodzą ostatnio coraz trudniej. Zespół zmaga się z kolejnymi problemami personalnymi. Jednak w dalszym ciągu utrzymuje się na szczycie i brnie do przodu. Tym razem przeciwnością była utrata już po osiemnastu minutach Simona Kjaera, który dla jego obrony jest tym, kim Zlatan dla ataku. Rezerwowy bramkarz Ciprian Tatarusanu, który w poprzedniej rundzie dobrze spisał się w serii rzutów karnych przeciwko Torino, także i tym razem utrzymywał zespół w grze, mimo narastającej przewagi Interu.
ZAGOTOWANY ZLATAN
Jeden epizod z drugiej połowy przyniósł jednak niespodziewaną puentę starcia Lukaku z Ibrahimoviciem. Podczas gdy na Belga 15-minutowa przerwa podzielała na tyle uspokajająco, że już skupiał się na grze, a nie na poszukiwaniu Szweda, o tyle doświadczony napastnik popełnił głupi faul w środku boiska na Aleksandarze Kolarovie i wyleciał z boiska, zmuszając zespół do gry w osłabieniu przez pół godziny. Jakkolwiek faul był niepotrzebny, nie skutkowałby wyrzuceniem Szweda do szatni, gdyby wcześniej nie został ukarany za utarczkę z Lukaku. Belg osiągnął swoje. Ibrahimović został wykluczony z boiska po raz pierwszy od 2015 roku, gdy grał jeszcze w Paris Saint-Germain.
KONTUZJA ARBITRA
Monstrualny Belg mógł zyskać poczucie dobrze wykonanej roboty najpóźniej na kwadrans przed końcem, gdy Zlatan siedział już w szatni, a on perfekcyjnie wykonywał rzut karny podyktowany po nierozważnym faulu Leao na Nicolo Barelli. Gracze Antonio Contego mieli piętnaście minut na rozstrzygnięcie meczu i napierali na rywala, który opierał się już o liny. Wtedy z pomocą przyszło jeszcze jedno niespodziewane wydarzenie tego wieczoru. Sędzia główny musiał opuścić boisko z powodu kontuzji, ustępując miejsca arbitrowi technicznemu. Zanim ten się rozgrzał, piłkarze Interu mieli prawo stracić cały trans, w który z wolna udawało im się wpadać. Mecz kończyli z sześcioma znakomitymi sytuacjami bramkowymi, podczas gdy Milan wciąż trwał z tylko jedną, wykorzystaną przez Zlatana.
BŁYSK REGISTY
Wprowadzenie w 87. minucie Christiana Eriksena można było traktować albo jako próbę szykowania się do dogrywki, albo jako ciąg dalszy upokarzania piłkarza, którego Conte regularnie wpuszcza do gry mniej więcej w takich momentach meczów. Były piłkarz Tottenhamu okazał się w Mediolanie totalnym niewypałem. Inter chętnie by się go pozbył, gdyby był ktoś, kto zapłaciłby za niego odpowiednio dużo i zagwarantował mu odpowiednią pensję. A o to w aktualnych warunkach rynkowych nie jest łatwo. Znakomity ofensywny pomocnik odgrywa więc rolę zapchajdziury i może być co najwyżej zmiennikiem Marcelo Brozovicia, jako registy, czyli cofniętego rozgrywającego. W roli, do której nie jest przyzwyczajony i która odbiera mu wiele atutów.
MOMENT ZWROTNY
Żadna rola nie może mu jednak odebrać znakomitego i precyzyjnego strzału z rzutu wolnego. Ten niezwykły i emocjonujący wieczór, potrzebował niezwykłego rozstrzygnięcia i jakiejś spektakularnej narracji. Zadbał o nią właśnie Eriksen, na trzy minuty przed końcem doliczonego czasu gry, wydłużonego zmianą arbitra, strzelając pięknego zwycięskiego gola z rzutu wolnego. Było to dla niego dopiero pierwsze trafienie w tym sezonie i pierwsza bramka z wolnego na włoskich boiskach. Być może tamto kopnięcie będzie w przyszłości wspominane jako moment zwrotny. Nie tyle kariery Eriksena we Włoszech, bo to akurat trudno będzie zmienić. Ale jako moment zwrotny sezonu, w którym chwiejący się i zbierający ciosy Milan, ciągle potrafił jakoś utrzymać się na nogach, lecz w końcu został powalony.
SIŁA ŁAWKI
Ten mecz pokazał, dlaczego, mimo tego, że to Milan prowadzi wciąż w lidze, według większości fachowców to Inter należy poważniej traktować w walce o trofea. Chodzi przede wszystkim o szerokość kadry. Podczas gdy Conte mógł w trakcie meczu wpuścić Lautaro Martineza, Achrafa Hakimiego, czy Eriksena, Pioli musiał sięgać po zawodników, których wejścia nie dawały wielkich nadziei na poprawę niekorzystnego dla lidera Serie A obrazu hitowego starcia. Inter wygrał w sposób, do którego przyzwyczaja. Tracąc bramkę jako pierwszy, tłukąc w mur, wykazując się przy tym nieskutecznością, ale w końcu odrabiając straty i z wysiłkiem odnosząc sukces.
DERBOWY KOCIOŁ
Rozbieg jest jeszcze długi. Inter może jeszcze pogubić punkty w starciach z Benevento, Fiorentiną i Lazio. Milan czekają jeszcze starcia z Bolonią, Crotone, Spezią i Crveną zvezdą Belgrad w Lidze Europy. Teoretycznie nikt nie będzie w najbliższym czasie mówił ani myślał o kolejnych derbach. Kiedy jednak 21 lutego Inter i Milan znów zagrają ze sobą, tym razem w starciu ligowym, każdy z piłkarzy będzie miał na świeżo w pamięci to, co się wydarzyło niespełna miesiąc wcześniej. W ten sposób wicelider zyskał trochę przewagi psychologicznej nad najgroźniejszym rywalem. Romelu Lukaku też może z taką myślą w głowie przywitać się wkrótce ze Zlatanem Ibrahimoviciem. Choć akurat rozpalenie w piłkarzu wciąż tak zjawiskowym, tak wielkiej żądzy zemsty, może nie było ze strony Interu zbyt roztropne. Podrażniony Ibrahimović będzie przecież jeszcze groźniejszy. Przecież, jak pewnie sam by powiedział, na końcu Zlatan zawsze wygrywa. Jeśli nie wygrywa, to znaczy, że to nie jest koniec.