Grasz w zielone? Wordle – przeglądarkowa zabawa, która wywołała szaleństwo. Także w Polsce

Zobacz również:Musimy porozmawiać o „Czekotubce” Josefa Bratana
wordle

Dookoła sami fanatycy Wordle? Pół feedu zaje*ane zielonymi, żółtymi i szarymi klockami? Podczas gdy studia deweloperskie prześcigają się w wyścigu o coraz bardziej fotorealistyczną oprawę wizualną – viralową popularność zdobywa skrzyżowanie Literaków i Mastermind.

To nie pierwsza tego typu sytuacja, gdy poryw serca okazuje się silniejszy od biznesplanu. Bo ta gra słowna w początkowym zamyśle miała tylko jednego adresata. A właściwie adresatkę. Pisał o tym niedawno Daniel Victor w artykule Wordle Is A Love Story na łamach New York Timesa. Programista z Brooklynu, Josh Wardle zrobił prezent swojej partnerce, z którą w okresie pandemii zwykł spędzać wolny czas, rozwiązując krzyżówki. Jego Wordle wzbudziło jednak na tyle dużą sensację na rodzinnym WhatsAppie, że w listopadzie zdecydował się je upublicznić.

Wkrótce hype zupełnie wymknął się spod kontroli. O ile początkowo głowę łamało sobie kilkadziesiąt osób, od początku stycznia miał już miejsce skok z 300 tysięcy do dwóch milionów uczestników każdego dnia. Nie bez znaczenia była opcja udostępnienia wyników w mediach społecznościowych za pomocą kolorowych kwadracików, która narodziła się w ten sposób, że użytkownik z Nowej Zelandii pochwalił się osiągnięciami, używając emotikonów na Twitterze.

Mniej znaczy więcej

Ale od początku. O co tu w ogóle chodzi? O zgadywanie pięcioliterowego hasła. Jak? Wpisuje się kolejne pięcioliterowe słowa. Jeżeli dana literka występuje w haśle i znajduje się na właściwym miejscu, zostaje wyświetlona na zielono. Gdy występuje w haśle, ale na innym miejscu – jest żółta. W przypadku całkowitego pudła – szara. Takich podejść ma się maksymalnie sześć, a w ciągu dwudziestu czterech godzin każdy rozpracowuje tylko jedno słowo.

Tylko tyle i aż tyle. Ale w prostocie Wordle jest metoda. Jak podkreśla sam twórca – internauci docenili, że nie chodzi o wyłudzanie danych czy zawłaszczanie uwagi i czasu graczy, a o czystą, intelektualną rozrywkę. To jest coś, co zachęca cię do poświęcenia trzech minut dziennie. Nic ponadto. Wszystko jakby na przekór uzależnieniowej mechanice, która zdominowała sieć.

Zajmujący się designem gier, Adam Procter z Southampton University zwracał uwagę w Guardianie, że internet to w tym momencie paskudne miejsce, ale Wordle nie robi właśnie żadnych okropnych rzeczy. W tym romantyzmie i grywalności jak z najlepszych czasów Kurnika tkwi siła wynalazku nowojorczyka; siła, która działa jak magnes i wpływa na powstawanie – rozrastającej się w zastraszającym tempie – społeczności.

Teraz Polska

Na fali popularności zaczęły mnożyć się alternatywne wersje. Za sprawą oddolnych inicjatyw moda na Wordle zafunkcjonowała więc poza anglojęzyczną strefą wpływów. U nas mamy Literalnie.fun, a w gronie graczy – m.in. Michała Pola z Kanału Sportowego, który o wszystkim dowiedział się – jakżeby inaczej – za pośrednictwem Twittera. A, że obczaja tego typu nowości, obczaił i tę. Dla relaksu.

Nie byłoby polskiego odpowiednika, gdyby nie trójka chłopaków z Tarnowskich Gór. To szkolni znajomi: Adrian Hassa (zajmuje się strategią i statsami), Kamil Chmielewski (social media) i Jakub Tymowski (programowanie aplikacji). Tak się złożyło, że tydzień temu – podczas gadki na Discordzie – Adrian zwrócił uwagę pozostałych na Wordle. Powstała lista słówek, a następnie strona, którą trzeba było rozpromować...

Rozmawiamy w dniu siódmej zagadki. Przez pierwsze dwadzieścia cztery godziny na Literalnie weszło około dwustu osób. Rozkręcać zaczęło się od drugiej łamigłówki. Wtedy powstało też konto na Twitterze, służące do komunikacji. Ostatecznie przez cały tydzień stronę odwiedziło ponad sto tysięcy unikalnych użytkowników. Skąd ten fenomen?

O skali samego przedsięwzięcia najlepiej świadczy fakt, że początkowa lista pięcioliterowych słów do oryginału liczyła dwanaście tysięcy pozycji. Po odrzuceniu tych, których odgadnięcie byłoby niemal niewykonalne, zostało dwa i pół tysiąca. To wciąż potężna baza, która ma stanowić wyzwanie na lata dla wordle'owych świrów. A w naszym języku wyzwanie było jeszcze większe.

Użytkownicy posługujący się językiem angielskim powinni trzymać kciuki, żeby słówek wystarczyło, ponieważ ewolucja gry stoi pod dużym znakiem zapytania. Pomysłodawca zarzeka się, że nie ma zamiaru traktować teraz podarunku dla swojej dziewczyny w kategoriach etatu, a więc źródła stresu i niepokoju. I jeżeli pojawią się jakieś zmiany, to tylko takie, które uatrakcyjnią rozgrywkę jej i jemu. Joshu Wardle, jak ty nam zaimponowałeś w tej chwili!

A jak to wygląda z Literalnie? Istnieją plany rozwoju i dodawania kolejnych trybów, ale w tym momencie chłopaki skupiają się na aplikacji. Jest przy tym coś, co łączy ich z Joshem. My wszyscy tutaj gramy. I w Wordle, i w polską wersję. Jeśli więc coś wprowadzimy, to albo rzeczy, które będą odpowiadać nam, albo takie, które podpowie społeczność – puentuje Kamil.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.