Bankrutujące kluby, gangsterka na szczeblach władzy, stadiony w ruinie. Tak na pierwszy rzut oka wygląda dziś nieco przygnębiający obraz greckiej piłki ligowej. W tej szarzyźnie można jednak dostrzec sporo kolorytu, o ile spojrzy się na kibiców. Ich pasja i fanatyzm nie gasną nawet na moment, a po wizycie na krajowych derbach PAOK – Olympiakos, wiemy jedno. Greckie trybuny dalej pachną tytoniem i mrożoną kawą.
Na półtorej godziny przed meczem Toumba, wschodnia dzielnica Salonik, w sercu której znajduje się stadion PAOK-u, jest już zalana przez rozśpiewanych kibiców w biało-czarnych barwach, chóralnie obrażających swoimi przyśpiewkami Olympiakos. Niektórzy przy okazji smażą wołowinę na grillu, inni popijają piwo lub studzą emocje łykiem frappe i koncentrują się na rozmowach ze znajomymi. Jednak im bliżej stadionu, tym atmosfera robi się coraz gęstsza. Kordon policji blokuje główną ulicę dojazdową i nie wpuszcza pod obiekt nikogo przez co najmniej 15 minut. Wszystko po to, by zawodnicy z Pireusu mogli dotrzeć na stadion z kompletem szyb w autokarze.
DWA WIADRA ŚLEDZI
Patrząc na twarze kibiców PAOK-u, szybko można się zorientować, że to dobra decyzja. Choć to nie corrida, czerwony kolor budzi tu niekontrolowane pokłady agresji. – Przepraszam pana, czy autokar z piłkarzami Olympiakosu już dojechał? – pytam człowieka ubranego w kamizelkę z napisem „STEWARD”, chcąc na własne oczy się przekonać, czy opowieści o tutejszym rzucaniu kamieniami w autobusy nie są przypadkiem przesadzone.
– Znaczy pyta mnie Pan czy „pedały” już przyjechały? Tak, pięć minut temu. Już są na stadionie i teraz czekają aż ich wyruchamy. Rano juniorzy wygrali 4:0, teraz czas, żeby pierwsza drużyna też ich wyruchała – odpowiada steward z pełną serdecznością w głosie, jednocześnie pokazując jak taki stosunek seksualny z Olympiakosem powinien wyglądać. Chwilę później policja zwalnia blokadę ulic. Z wnętrza stadionu już słychać porcję ogłuszających gwizdów, sygnalizujących, że piłkarze z Pireusu wyszli właśnie na płytę boiska, by choć przez chwilę poczuć tę atmosferę, jaka czeka ich w trakcie spotkania. Przed bramkami do wejścia zbiera się coraz większy tłum. Ktoś odpala petardę, ktoś inny coś zaśpiewa, a starszy pan rozdaje styropian, który – jak się później okaże – należy podłożyć sobie pod tyłek, by nie pobrudzić spodni na pokrytych grubą warstwą kurzu krzesełkach.
Kiedy już wejdziesz na trybuny, pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest kilkumetrowa siatka, okalająca stadion. – To oczywiście po to, by kibice nie rzucali z trybun zapalniczkami czy kubkami po kawie – tłumaczył nam później piłkarz PAOK-u, Karol Świderski. – Chociaż zdarzały się i grubsze akcje. Dwa lata temu wysypano dwa wiadra śledzi na ławkę Olympiakosu i był taki smród, że nie dało się wytrzymać, nawet stojąc dwa metry dalej. Mało tego, rzucono jeszcze rolką papieru w głowę trenera, Oscara Garcii, który padł na murawę i został odwieziony do szpitala, a mecz odwołano. Oczywiście wszyscy byli tutaj zdania, że Garcia symulował – dodaje były zawodnik Jagiellonii.
BITWA POLITYCZNA
Na stadionach w zachodniej Europie normą jest, że trybuny zapełniają się dopiero przed samym gwizdkiem sędziego. Ale nie na Toumbie. Nie przed meczem derbowym. Tutaj już godzinę przed rozpoczęciem spotkania wszyscy czekają w komplecie. Część ludzi płynnie porusza się między sektorami ultras i VIPami, przybijając tylko piątki z ochroniarzem na bramce. Ale nawet jeżeli nie jesteś jego kumplem, a bardzo się uprzesz, to możesz zmienić miejsce na lepsze. Nie potrzebujesz do tego biletu. Wystarczy odrobina odwagi.
Zanim rozpocznie się mecz, obowiązkowym punktem programu jest jeszcze show, o jakim w Polsce nam się nie śniło. To czas na ceremonię oficjalną. Z trybun, w otoczeniu ochroniarzy i animatorów, na środek boiska schodzi Ivan Savvidis, właściciel klubu, ten sam, który dwa lata temu pojawił się na boisku z pistoletem w kaburze, aby porozmawiać z sędzią w 89. minucie meczu z AEK Ateny.
– Ludzie go tu ubóstwiają. Są mu wdzięczni za to co robi dla miasta, jak i dla klubu. Dzięki niemu PAOK zdobył przed rokiem podwójną koronę, co było najlepszym wyczynem w całej naszej historii – tłumaczy mi jeden z kibiców. Faktycznie – kiedy Savvidis pojawia się na boisku, wszyscy klaszczą i wiwatują, a jeden z animatorów biega po bieżni i zachęca kibiców do jeszcze gorętszego przywitania „wodza”. – Pan Savvidis często pojawia się u nas na odprawach. Potrafi na przykład przemawiać przez kilkadziesiąt minut, mówiąc między innymi, że Władimir Putin ogląda nasze mecze i nam kibicuje – przybliża nam jego sylwetkę Świderski, a warto przypomnieć że 61-letni Ivan Savvidis, to były przedstawiciel rosyjskiej Dumy Państwowej i potężny biznesmen, który jest kojarzony z grecką partią lewicową – Syrizą. A to z kolei największy rywal na politycznej mapie Grecji ugrupowania Nowa Demokracja, wspieranego przez Evangelosa Marinakisa, właściciela… Olympiakosu.
W Grecji nikt nie mówi, że to temat tabu. Każdy tu wie, że polityka dość mocno przenika się ze sportem. Sam Marinakis podobno nie chce być politykiem, ale po prostu lubi decydować o tym, kto będzie rządził krajem. Jego majątek wycenia się na ponad 650 milionów dolarów, oprócz Olympiakosu jest także właścicielem Nottingham Forest, ale bardziej niż jako filantropa postrzega się go tu jako gangstera. Lista zarzutów jest długa. Od oskarżeń o przemyt dwóch ton heroiny i 18 ton nielegalnego paliwa po korumpowanie sędziów piłkarskich i wpływanie na obsady w meczach ligi greckiej. Dlatego od pewnego czasu najważniejsze mecze w lidze są sędziowane przez arbitrów z zagranicy.
Do Salonik na mecz Olympiakosem przyjechała specjalnie na tę okazję czwórka z Niemiec, z Tobiasem Stielerem w roli sędziego głównego. Kiedy tylko rozpoczęli spotkanie, w zasadzie od razu musieli je przerwać, bo na Toumbie zrobiło się pomarańczowe od odpalonej pirotechniki, a ta pomarańcz szybko przeistoczyła się w szare kłęby dymu, unoszące się nad boiskiem. Race, petardy hukowe, fajerwerki. Kibice PAOK-u odpalili większy arsenał zabawek, niż na miejskim sylwestrze w Polsce.
DOBRE KONTRAKTY
Sam mecz nie był porywający. Olympiakos wygrał 1:0 po samobójczym, bardzo przypadkowym trafieniu Dimitrisa Giannoulisa, który od kilku miesięcy jest obserwowany przez włoską Romę. PAOK przeważał, zamykał rywala na połowie, miał ponad 60 procent posiadania piłki, ale nie potrafił znaleźć sposobu na dobrze grającego bramkarza rywali – Jose Sa.
Kibice gospodarzy byli wściekli. Odpalali papierosa za papierosem, co drugie słowo jakie było słychać z ich ust to „malaka” (po polsku „kurwa”), podbiegali do płotu i wygrażali piłkarzom Olympiakosu, ale po końcowym gwizdku, słychać było nawet nieśmiałe brawa w kierunku zawodników PAOK-u, w podziękowaniu za walkę do końca. To po prostu nie był ich dzień. – Mnie w ogóle nie interesuje kto gra w naszej koszulce. Dla mnie liczy się tylko ten herb – mówi nam po meczu w knajpie barman, który kibicuje PAOK-owi. – Ale jeżeli miałbym już wskazać jednego zawodnika, którego najbardziej szanuje, to wybrałbym naszego kapitana, Vieirinhę. Kiedy odchodził kilka lat temu do Wolfsburga, obiecał, że jeszcze do nas wróci. I mimo, że nie jest Grekiem, tylko Portugalczykiem, więc mógłby chcieć mieszkać bliżej domu, słowa dotrzymał. Wielki szacunek.
Vieirinha jest też symbolem aktualnych możliwości finansowych PAOK-u. Mirosław Sznaucner, który pracuje w drużynie U19 jako asystent Pablo Garcii i zna klub od podszewki, opowiadał nam, że najlepsi zawodnicy mogą liczyć na kontrakt nawet w wysokości 2 milionów euro rocznie. I taką umowę podpisał w Salonikach właśnie Portugalczyk. Dla porównania – średnie zarobki w Sampdorii Genua oscylują wokół 500 tysięcy euro w skali roku, to tylko pokazuje, że PAOK jest bardzo konkurencyjny na rynku europejskim.
– Odkąd w klubie pojawił się Ivan Savvidis na finanse naprawdę nie można narzekać. Pod tym względem PAOK i Olympiakos grają w innej lidze – podkreśla Sznaucner. Większość zespołów cały czas zmaga się jednak z problemami finansowymi. Regularnie wypłacane pensje w lidze greckiej to rzadkość. Nawet Vadis Odjidja-Ofoe, którego odwiedziliśmy z Foot Truckiem w Belgii, opowiadał, że próbował odradzić Dominikowi Nagy’owi transfer do Panathinaikosu, przypominając mu, że klub ma problemy z wypłacalnością. – Vadis, ale ja już podpisałem z nimi kontrakt. Za późno – usłyszał w odpowiedzi od Węgra.
ZNÓW NA SALONACH
Liga się więc polaryzuje. PAOK i Olympiakos odjeżdżają reszcie stawki: finansowo, organizacyjnie i sportowo, a właściciele obu klubów walczą w tym czasie o wpływy w państwie. – Przed nami jeszcze co najmniej trzy takie mecze w tym sezonie, jeden w lidze i dwa w krajowym pucharze. Da się jednak odczuć, że kibice PAOK-u oprócz zwycięstw w lidze, chcieliby też w końcu zaistnieć w Europie, więc pewnie latem klub się jeszcze wzmocni – dodaje Karol Świderski, który z PAOK-iem ma jeszcze ważny kontrakt przez dwa lata. Na razie jednak w Europie zdążył zaistnieć Olympiakos. Pięć dni po naszej rozmowie i meczu na Toumbie wyrzucił z pucharów Arsenal, sprawiając największą niespodziankę w 1/16 Ligi Europy. Grecki futbol znów wszedł na salony. Teraz tylko pojawia się pytanie: czy będzie potrafił się na nich rozgościć i czy nie da plamy?