Znacie ją tylko ze związku z Elonem Muskiem? Oj, czas to szybko zmienić. Grimes to jedna z najjaśniej lśniących gwiazd współczesnego popu.
Czy trzeba skończyć specjalistyczne studia, żeby być uważanym za autorytet w muzyce? Claire Boucher udowadnia, że papier z uczelni nic nie znaczy. Swoją edukację na kanadyjskim McGill University, gdzie uczyła się filozofii, neurobiologii i języka rosyjskiego, zakończyła jeszcze przed obroną. Powód? Zbyt dużą liczbę nieobecności na zajęciach. Co przyszła astrofizyczka robiła poza szkołą?
Na przykład mieszkała na łodzi na rzece Missisipi. Co dziewczyna z dobrego domu (matka - prokurator działająca aktywnie na rzecz rozwoju sztuki; ojciec - były bankier i biznesmen) tam w ogóle robila?
Uciekała od świata. Najpierw przeżyła brutalne rozstanie z wieloletnim chłopakiem, potem musiała zmierzyć się ze śmiercią dwóch bliskich przyjaciół. Niejaki David Peet, z którym Grimes chciała założyć zespół, popełnił samobójstwo w 2008 roku. Claire postanowiła, że nie porzuci pomysłu na zrobienie kariery w muzyce, ale będzie działać solo, trochę w hołdzie przyjacielowi.
Tajniki produkcji zgłębiała poprzez program Logic, którego potrzebowała na swoje zajęcia z neurobiologii. Założenie profilu na popularnym wówczas Myspace pozwoliło jej na zdobycie rozpoznawalności - na początku niewielkiej, ale zawsze. To właśnie temu medium zawdzięcza swoją ksywę, ponieważ w informacjach o gatunkach muzycznych można było zawrzeć zaledwie trzy pozycje. Boucher wpisała we wszystkie rubryki grime, choć nie wiedziała jeszcze, co to za gatunek.
Zaangażowana w lokalną scenę elektroniczną Grimes pierwsze propsy zgarnęła po dołączeniu do wytwórni Arbutus Records i nagraniu numeru Vanessa. Później label wypuścił jej dwa pierwsze wydawnictwa: spokojne, marzycielske Geidi Primes (album inspirowany powieścią Diuna Franka Herberta i filmem Davida Lyncha o tym samym tytule) i goth-popowa Halfaxa. Oba albumy spotkały się z dobrym odbiorem wśród krytyków, ale prawdziwy wybuch kariery Grimes miał dopiero nastąpić.
Dwa lata później nadszedł czas na najważniejszy krążek – Visions. To na nim znalazł się numer Oblivion, czyli najpopularniejszy jak dotąd kawałek Grimes. Płyta znalazła się na praktycznie wszystkich ważnych listach albumów roku (a ostatnio także w podsumowaniach dekady - i to bliżej jedynki niż miejsca 100); zresztą Pitchfork określił Oblivion mianem drugiego najlepszego singla 2010-2019. Trzecie wydawnictwo Grimes to somnambuliczne produkcje, synth-popowe klimaty i zalatujące niewymuszoną, naturalną prostotą elektroniczne smaczki. A przy tym zestaw świetnych, popowych numerów.
Coś jeszcze? Siedem-osiem lat temu każda ówczesna alternatywka miała fryzurę na Grimes.
Każde kolejne wydawnictwo nie jest nową wersją swojej najlepiej przyjętej płyty, ale odkrywaniem świeżej sfery muzycznej, próbą stworzenia kolejnego alter ego. Doskonałym przykładem jest Dark Angels z 2015 roku, gdzie Grimes przy zachowaniu art-popowego rdzenia pozwoliła sobie na ujarzmienie swojej ciemnej, agresywniejszej niż wcześniej natury. A jak to jest z najnowszym krążkiem?
Najbardziej szanujemy Grimes za jej indywidualne podejście do tworzenia muzyki. Oprócz ciekawych kreacji i niepowtarzalnych konceptów, swoją muzykę tworzy od A do Z sama. Od koncepcji, przez produkcję i pisanie tekstów, partie wokalne i miksowanie albumów, po granie koncertów. Oczywiście Boucher korzysta z pomocy innych muzyków, ale sama dzieli i rządzi. I tak jest też teraz.
Tytuł Miss Anthropocene powstał z połączenia kobiecego tytułu miss, mizantropii, czyli niechęci do gatunku ludzkiego, a także antropocenu, czyli terminu zaproponowanego przez Paula Crutzena, oznaczającego epokę geologiczną charakteryzującą się znacznym wpływem człowieka na ekosystem. I’ll just be a villain now, and that’s cool. I’ll find a way to make that useful to society – mówi Grimes w jednym z wywiadów i na płycie przemienia się w antropomorficzną boginię katastrofy klimatycznej. Jeżeli jeden z najczarniejszych scenariuszy odnośnie końca świata z powodu katastrofy klimatycznej sprawdzi się, to Miss Anthropocene będzie soundtrackiem do zagłady. To gorzkie refleksje na temat ludzkiej natury i ignorancji ekologicznej, ale podane na inkrustowanej, złotej tacy.
To chyba najlepsza płyta Grimes. Bogini zmian klimatu wzywa do tańca klubowymi numerami (Violence, 4ÆM), mami pełnymi słońca i miłych uchu wokalami pod gitarowy riff (Delete Forever). Ale jest też mroczne Darkseid, gdzie gorycz miesza się z brakiem zrozumienia i niepokojącymi dźwiękami apokalipsy. Jest gitarowe We Appreciate Power - tam z kolei apokalipsa to hałas.
Miss Anthropocene stoi u zbiegu niepowodzeń, nadziei i tragedii. Grimes bawi się ze słuchaczem, wyprowadzając go na manowce, tworząc alter ego tak atrakcyjne, że zrozumienie jego prawdziwej natury może być trudne. Nie chcemy wierzyć w to, czym rzeczywiście jest wykreowana na płycie bogini. Ludzie i tak powiedzą, że to ta od Elona Muska.
