Grit n’ Grind wiecznie żywe. Memphis Grizzlies uczą, że cierpliwość popłaca

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Memphis Grizzlies - Ja Morant i Desmond Bane
Fot. Justin Ford/Getty Images

Trochę szczęścia, cierpliwości i odważnych decyzji. Te nie zawsze od razu przynosiły zamierzony skutek (patrz: kontrakt maksymalny dla Chandlera Parsonsa w lipcu 2016 roku), choć kilka ostatecznie wyszło Memphis Grizzlies na plus. Zespół z Tennessee pozostaje jedną z rewelacji trwającego sezonu w NBA. Właśnie ograli Brooklyn Nets, zaliczając tym samym piąte zwycięstwo z rzędu. A ich przebudowa to modelowy wręcz przykład dla wszystkich drużyn z małych rynków.

To oni w 2015 roku postawili się późniejszym mistrzom, przegrywając w drugiej rundzie fazy play-off w sześciu meczach. Wcześniej wygrali 55 spotkań i zakończyli sezon zasadniczy na piątym miejscu w niezwykle mocnej konferencji zachodniej. To był ten rok, w którym Portland Trail Blazers pomimo czterech wygranych mniej zakończyli zmagania na czwartej lokacie ze względu na zwycięstwo w dywizji, by w pierwszej rundzie przegrać z niżej notowanymi Memphis Grizzlies. Liga zmieniła reguły już w kolejnym sezonie.

Tamta faza play-off była dla Grizzlies ostatnim tak wyjątkowym czasem. W serii z Warriors prowadzili nawet 2-1, ale potem Wojownicy wygrali trzy mecze z rzędu i rozpędzili się tak, że zdobyli wtedy swoje pierwsze mistrzostwo. Dla Memphis był to ostatni raz poza pierwszą rundą fazy play-off. Począwszy od 2011 roku, dwukrotnie meldowali się w półfinałach, a raz nawet w finale konferencji (w 2013 roku). Przez siedem kolejnych lat byli stałym bywalcem fazy play-off, choć po 2015 roku magiczny skład ery Grit n’ Grind zaczął się rozpadać.

KONIEC PEWNEJ ERY

Wcześniej powstał w Memphis skład, z którego dumne było całe miasto. W erze coraz szybszej gry nastawionej na rzuty z dystansu Grizzlies wyglądali bardziej jak drużyna z lat 80. Grali wolno, twardo i przede wszystkim pod koszem. Od 2011 do 2015 roku mieli topową defensywę w lidze i to po tej stronie boiska wygrywali mecze. Takie nazwiska jak Tony Allen (The Grindfather), Zach Randolph czy Marc Gasol stały się legendami klubu, który przed 2011 tylko trzy razy załapał się do fazy play-off (i nie wygrał tam ani jednego spotkania).

Drużynę z pozycji rozgrywającego prowadził niezawodny Mike Conley. Do poprzedniego sezonu był najlepszym graczem bez choćby jednego występu w All-Star Game. Zmienił to już po transferze do Utah Jazz – z Memphis odszedł w 2019 roku jako ostatni członek najlepszych składów Grizzlies, które z rywalizacji o mistrzostwo odpadały dopiero po porażkach z największymi. Oficjalnie skończyła się więc era Grit n’ Grind, jak określano tamte czasy w historii klubu ze względu na ogrom pracy i poświęcenia wkładanego w grę.

MORANT ZA KIEROWNICĄ

Idealnie w to wszystko wpisał się więc Ja Morant. Od początku przygody w Memphis jest fundamentem przebudowy zespołu. Rok przed nim do drużyny trafił Jarren Jackson Jr – już wtedy Grizzlies mocno szli w odmładzanie zespołu, choć tak naprawdę przebudowa pełną parą ruszyła latem 2019 roku, gdy zmienił się zarząd klubu. Od tego czasu w składzie zostało już tylko trzech graczy z sezonu 2018/19. Zaledwie jeden przetrwał w Memphis od czasu słabiutkich rozgrywek 2017/18, kiedy to Grizzlies wygrali zaledwie 22 spotkania.

Po tamtym sezonie w drafcie wybrano Jacksona Jra. Po kolejnym – już z nowym zarządem u steru – postawiono na Moranta. Obaj są dziś młodymi liderami zespołu, choć ten pierwszy ze względu na problemy zdrowotne musiał zająć miejsce raczej z tyłu auta. Kierownicę trzyma za to Morant, który szturmem wbił się do czołówki najlepszych młodych rozgrywających w całej lidze, a w trwających rozgrywkach zaliczył atomowy wręcz start. Wciąż jest zresztą jedną z najciekawszych i najbardziej ekscytujących historii tego sezonu.

MARSZ DO ALL-STAR GAME

Gdy Grizzlies wygrywali pod jego nieobecność, pokazując najlepszą defensywę w lidze, niektórzy fani zastanawiali się, czy Morant rzeczywiście jest tej drużynie aż tak potrzebny. Ja wrócił jednak do gry w wielkim stylu. Cztery kolejne mecze z dorobkiem 30 lub więcej punktów (pierwszy taki przypadek w historii klubu) zamknęły usta krytykom. Grizzlies tymczasem wygrali właśnie po raz piąty z rzędu – i to nie byle gdzie, bo na Brooklynie – a Morant w tym meczu pokazał wszystko to, co ma najlepsze.

A przecież 22-letni ledwie zawodnik zapowiadał przed sezonem, że widzi się w gronie pięciu najlepszych rozgrywających w NBA. Gdy tylko rozgrywki ruszyły, Morant słowa przekuł w czyny. I rozpoczął marsz w kierunku pierwszego powołania do Meczu Gwiazd. Średnio ponad 25 punktów i niemal siedem asyst na mecz (w lidze jeszcze tylko Trae Young i Nikola Jokić robią takie cyferki). Najlepsze w karierze 40 procent za trzy, a do tego średnio ponad 14 punktów z pomalowanego (najwięcej wśród obrońców; więcej notują tylko Giannis i Jokić).

NARODZINY GWIAZDY

To dlatego 22-latek tak świetnie odnajduje się w Memphis, które z miejsca go pokochało. Już w debiutanckim sezonie Morant był jednym z głównych czynników dużego postępu Grizzlies, którzy w bańce otarli się o fazę play-off. W drugim awans już się udał. W turnieju play-in Grizzlies wyrzucili z rywalizacji Warriors. Potem Morant do spółki m.in. z Dillonem Brooksem urwał jedno spotkanie w pierwszej rundzie przeciwko Jazz. NBA przywitała nową gwiazdę – tymczasem mało brakowało, a o rozgrywającym nikt nigdy by nie usłyszał.

Wypatrzył go jeden ze skautów uniwerku Murray State, choć tak naprawdę na zawody amatorskie pojechał dla innego zawodnika. Gdy poszedł kupić sobie przekąskę, zajrzał jednak do mniejszej sali treningowej, a tam objawił mu się właśnie Ja. Gość niemal kompletnie anonimowy, ale tak skoczny, eksplozywny i utalentowany, że nie dało się go przegapić. Trafił więc do Murray State – przy czym jego nazwiska nie mieli w rankingach nawet w ESPN. To jednak szybko się zmieniło, bo talent Moranta eksplodował w drugim jego sezonie w NCAA.

WINDA W NOGACH

Wtedy właśnie 22-latek stał się jednym z najpopularniejszych graczy w całym kraju. Pomogły media społecznościowe i fakt, że Morant niemal co mecz pokazywał mniej lub bardziej efektowne zagranie. Nieraz popisywał się niesamowitą windą w nogach, co zresztą często i chętnie pokazuje także w NBA. To efekty ciężkiej pracy na treningach – Morant już jako zawodnik szkoły średniej codziennie dawał z siebie wszystko, a razem z tatą wymyślał sobie różne ćwiczenia z wykorzystaniem choćby wielkiego koła z traktora.

Przed startem debiutanckiego sezonu Morant został zapytany przez trenera Tylera Jenkinsa, czy szczególnie mocno czeka na starcie z jakimś zawodnikiem. Odpowiedź mocno i pozytywnie go zaskoczyła.

– Przy każdym pojedynku zamierzam uczyć się czegoś nowego i dodać to do mojej gry, abym na kolejne starcie był już lepszy – stwierdził wtedy. I przez ostatnie dwa i pół roku tak właśnie robił. Lepszy kozioł, świetna kontrola tempa, znakomita skuteczność przy obręczy i coraz pewniejsza trójka. Końca potencjału w zasadzie nie widać.

CAŁY CZAS DO PRZODU

Być może dlatego zarząd Grizzlies pozostał tego lata cierpliwy. Kibice rozochocili się powrotem do fazy play-off, ale w klubie nikt się nie podpalił. Na papierze niektóre transfery wyglądały nawet na osłabienia składu – z zespołem pożegnali się Jonas Valanciunas czy Grayson Allen – lecz mimo to ekipa z Memphis wciąż idzie do przodu. Jako czwarta drużyna na Zachodzie przekroczyła granicę 20 zwycięstw w tym sezonie. A w tabeli nie jest wcale tak daleko od największych faworytów, jak Jazz, Suns czy Warriors.

O postępach Moranta już wiadomo. Zdrowy jest wreszcie JJJ, choć wciąż stać go na więcej. Takich graczy jak Brooks czy Kyle Anderson chciałby mieć każdy trener w lidze. Wreszcie ogromny progres zalicza Desmond Bane, którego Grizzlies znaleźli na samym końcu pierwszej rundy draftu w 2020 roku. Pluć w brodę mogą sobie dziś w Bostonie. Wszak to właśnie Celtics pierwotnie wybrali tego zawodnika, by po chwili bez żalu wysłać go do Memphis w ramach transferu, który miał im zaoszczędzić trochę grosza.

DUET JAKICH MAŁO

Tymczasem dziś Bane jawi się jako gracz lepszy niż wybrani przez Celtów w tamtym drafcie z wyższymi numerami Aaron Nesmith (14) i Payton Pritchard (26). To po części zasługa zaufania, jakim Grizzlies obdarzyli 23-letniego defensora. Po odejściu Allena otworzyło się dla niego sporo minut. Memphis gracza do nowej większej roli przygotowali już w lidze letniej, kiedy to uczynili z niego numer jeden w składzie i dali piłkę do rąk. Dziś zbierają tego owoce, bo Bane znacznie poprawił kozioł i kreować sytuacje może sobie też już sam.

To w tej chwili jeden z najpoważniejszych kandydatów do nagrody dla zawodnika, który poczynił największe postępy (w tym gronie musi być też miejsce dla Moranta). Powyższy tweet, choć wrzucony jeszcze w starym roku, wcale nie stracił wiele na aktualności: wciąż zgadzają się punkty od 1 do 5. Bane do spółki z Morantem tworzą więc w tej chwili jeden z najlepszych duetów obwodowych w całej lidze. I to nie tylko tych „młodych”, bo tutaj wygrywają w cuglach jako odpowiednio 23-latek i 22-latek.

CIERPLIWOŚĆ JEST CNOTĄ

Dlatego, choć czasem wydaje się, że Grizzlies się osłabiają, to oni nadal notują progres, wykorzystując wciąż bardzo głęboki skład, który pod rządami trenera Jenkinsa – po naukach u Popovicha i Bundeholzera – rozwija się niemal z meczu na mecz. Świetnie w klubie odnalazł się choćby francuski podkoszowy Killian Tillie, czyli gracz w zeszłorocznym drafcie niewybrany. 23-letni absolwent Gonzagi początkowo podpisany na umowę two-way spisywał się jednak na tyle dobrze, że otrzymał stałe miejsce w rotacji i normalny kontrakt.

Ekipa z Memphis uczy tym samym, że cierpliwość popłaca. Już teraz Misie Grizzly zrobiły kolejny wielki krok naprzód, choć to tak naprawdę dopiero początek. W kolejnych dwóch latach umowy kończą się pokaźnej grupie zawodników (m.in. Brooks, Adams, Anderson), co albo uwolni cap space, albo przyda się w ewentualnej wymianie po gwiazdę. Zrobienie takiego transferu ułatwić może również talent już będący w składzie, ale też łącznie aż dziesięć wyborów w kolejnych siedmiu draftach, w tym trzy tylko w tegorocznym naborze.

Krok po kroku i bardzo cierpliwie, ale w Tennessee znów powstaje coś wyjątkowego.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.