Równanie jest proste. Jeśli Tottenham ma skończyć sezon w pierwszej czwórce, to stanie się to głównie za sprawą Harry'ego Kane'a. Anglik stał się napastnikiem kompletnym i rozgrywa znakomity sezon, a poza realizacją celów drużynowych, zaczął bić jedne rekordy i zbliżać się do kolejnych.
Mauricio Pochettino złościł się kiedyś na Pepa Guardiolę, gdy ten nazwał Tottenham „drużyną Harry'ego Kane'a”, ale im więcej czasu mija od tej wypowiedzi, tym bardziej widać tę zależność. Hiszpan być może miał wtedy bardziej na myśli to, że angielski napastnik to lider Spurs z prawdziwego zdarzenia, a niekoniecznie to, że bez niego zespół nie istnieje, jednak dziś można by te słowa odbierać właśnie w taki sposób. Kiedy Kane'a nie było, Tottenham oddalał się od pierwszej czwórki. Gdy się wyleczył, miejsca dające Ligi Mistrzów zaczynają wyglądać osiągalnie.
Owszem, w ostatnim czasie do życia zaczęli budzić się inni. O ile wcześniej Jose Mourinho poza Kanem mógł w ofensywie polegać tylko na Heung-min Sonie, tak minione tygodnie to powrót do formy Dele Allego i – przede wszystkim – Garetha Bale'a. Spurs nagle zaczęli mieć opcje w ofensywie i prężą muskuły. Dwumecz z Wolfsbergerem w Lidze Europy wygrali łącznie 8:1. Rozbili Burnley 4:0 i Crystal Palace 4:1. Nie jest to może zestaw najgroźniejszych ekip na świecie, ale w końcu Tottenham prze w tych meczach do przodu, dąży do zdobywania kolejnych bramek, a nie zadowala się skromnym 1:0. A to już plus.
Wszystko i tak kręci się jednak wokół Kane'a. Z Palace miał udział przy wszystkich czterech bramkach, a ostatnia, przy której podawał mu Son, była wisienką na torcie. Dzięki tej akcji bowiem Anglik i Koreańczyk wypracowali sobie wzajemnie w tym sezonie aż 14 goli. To rekord Premier League dla jakiegokolwiek duetu, bo właśnie udało im się przebić osiągnięcia Alana Shearera i Chrisa Suttona z mistrzowskiego sezonu Blackburn w 1995 roku, a przecież jest jeszcze cała wiosna, by wyśrubować ten rekord.
Sam Kane po tym spotkaniu ma już udział przy 29 bramkach w tym sezonie – 16 zdobył sam i przy 13 asystował. Strzelecko to może niekoniecznie będzie jego najlepszy rok w karierze, przecież w rozgrywkach 2016/17 miał 29 goli, a w kolejnych 30, ale pod wszystkimi innymi względami to może w jego wykonaniu rok najbardziej kompletny. Z dorobkiem 16 goli jest ex-aequo drugi z Bruno Fernandesem, a obu ich wyprzedza Mohamed Salah. Pod względem asyst Kane z kolei jest najlepszy.
To wyjątkowe „double-double” już plasuje Anglika w elitarnym gronie. Spośród jego rodaków takie statystyki w jednym sezonie Premier League osiągało niewielu, a kapitan Tottenhamu ma jeszcze czas, by te liczby poprawić. W tym momencie realny staje się sezon z dorobkiem 20+20, a to coś, co udało się w historii ligi tylko jednemu piłkarzowi – Thierry'emu Henry'emu w rozgrywkach 2002/03. Lider Arsenalu zdobył wtedy 24 bramek i przy 20 asystował. Kane'owi może do aż takich osiągnięć nieco zabraknąć, ale do 20+20 potrzebuje czterech goli i siedmiu asyst w 11 pozostałych spotkaniach. Nie jest to jakoś wysoko zawieszona poprzeczka.
Kane wspina się w tabeli rekordów w zastraszającym tempie. Już jest w najlepszej dziesiątce strzelców w dziejach Premier League, ma 159 goli. Spośród aktywnych piłkarzy w Klubie 100 jest tylko Jamie Vardy, a do tego grona zbliża się Raheem Sterling (95 goli). Kane ściga się więc atualnie tylko z historią. Ósmego Jermaina Defoe (162 gole) i siódmego Robbiego Fowlera (163) powinien wyprzedzić na spokojnie przed końcem sezonu. Z tą regularnością szósty Thierry Henry (175) i piąty Frank Lampard (177) są do łyknięcia pewnie w przyszłym sezonie. Dalej jest już Sergio Aguero (180 goli) i choć Argentyńczyk może jeszcze poprawić swój dorobek, to trzeba pamiętać, że jest bez formy, po sezonie kończy mu się umowa i Manchester City ma dylemat do rozstrzygnięcia. Zostaje później tylko pierwsza trójka – Andy Cole (187), Wayne Rooney (208) i Alan Shearer (260).
Kane już pobił jeden rekord Shearera, a teraz celuje w drugi. Jeśli ktokolwiek bowiem ma przebić legendę Blackburn oraz Newcastle, to tylko Kane. Do tego potrzebuje 102 bramek. W Premier League miał tyle już w Boxing Day w 2017 roku, czyli niewiele ponad trzy i pół roku po strzeleniu pierwszego ligowego gola i pięć po debiucie. Trzeba jednak pamiętać, że Kane pierwsze osiem występów zbierał w tych rozgrywkach przez prawie trzy sezony – najpierw jako piłkarz wypożyczony do Norwich City, a później wchodząc z ławki na końcówki w Tottenhamie w latach 2013-14. Kiedy już jednak odpalił, to nie zwolnił tempa.
Odkąd Kane stał więc podstawowym zawodnikiem Spurs i zaczął zdobywać bramki w Premier League, rozegrał w niej 227 spotkań. To daje średnią dokładnie 0.7 gola na mecz. Shearer swoje 260 gole strzelił w 441 występach, czyli jego średnia wynosiła 0.59. Jeśli Kane zachowa swoje dotychczasowe tempo, to przy takiej samej liczbie, na jakiej zatrzyał się Shearer, spotkań przebiłby nawet 300 bramek w Premier League. Obecny rekord Shearera upadly, zakładając utrzymanie przez Kane'a dotychczasowej średniej, po około 375 meczach. Obecnie brakuje mu do tej liczby 140 spotkań, czyli mniej więcej czterech pełnych sezonów ligowych.
Trzeba jednak pamiętać, że z wiekiem może być mu trudniej. Shearer w latach 1992-2000 liczby 15 goli w Premier League nie przekroczył tylko dwa razy, z czego raz zabrakło mu jednego trafienia, a raz stracił ponad połowę sezonu przez kontuzję. W tym okresie jego średnia wynosiła 0.69 bramki na mecz – czyli była niemal taka sama, jaką obecnie ma Kane. Od sezonu 2000/01 do zakończenia kariery w maju 2006, Shearer miał już tylko trzy sezony 15+, kiedy m.in. jako 34-latek umiał jeszcze strzelić 22 gole w Premier League, a poza tym miał również lata z 5, 7 i 10 trafieniami. Jego średnia na mecz w tym okresie to 0.44.
Kane jak do tej pory też utrzymuje wysoką regularność. To jego siódmy „pełny” sezon w Premier League, czyli taki, w którym jest niepodważalnym napastnikiem numer 1 w zespole i jak do tej pory zawsze przebijał barierę 15 goli. Ma 159 goli i ten siódmy rok jeszcze się nie skończył, a na tym etapie kariery Shearer miał o sześć goli mniej. Kane listopadzie skończy 28 lat i – jeżeli ma podążać dokładnie ścieżką Shearera, który na sportową emeryturę przeszedł w wieku 36 lat – zostało mu osiem sezonów grania. Ma więc duże szanse go pobić.
Oczywiście to wszystko zakłada, że Kane nie opuści Anglii. Na ten moment trudno to sobie wyobrazić, bo ani Barcelona, ani Real Madryt nie kuszą tak mocno jak jeszcze kilka lat temu i mówi się też, że finansowo nie będą bić się o tego typu piłkarzy. Tym bardziej, że aby wyciągnąć Kane'a z Tottenhamu, trzeba byłoby wydać ogromne pieniądze. Z tego samego powodu transfer do innej drużyny z Premier League to raczej nierealny scenariusz. Daniel Levy nie zwykł tego robić, a na rynku wewnętrznym w Anglii Kane kosztowałby pewnie jeszcze więcej niż gdyby chciał go któryś z hiszpańskich gigantów.
Wydaje się więc, że napastnik Spurs ma wszystko, by zapisać się w historii. Przykłady takich napastników jak Robert Lewandowski czy Zlatan Ibrahimović pokazują ponadto, że po 30. roku życia nie tyle można nie schodzić z poziomu, co cały czas przebijać własne granice. Kane'a mogą zatrzymać jedynie powracające problemy z kostkami i to może być z czasem czynnik, który go spowolni.
Na razie jednak Anglik skupia się na tym, by wnieść Tottenham do Ligi Mistrzów. W ostatnich tygodniach może cieszyć się, że ma większe wsparcie. Spurs z nim, Sonem, zdrowym Balem, Allim i Lucasem Mourą mają wystarczająco duży potencjał ofensywny, by zrealizować ten cel. Najbliższe meczy z Arsenalem i Aston Villą będzie pod tym względem kluczowy. A dla samego Kane'a może być też doskonałą okazją, by zbliżyć się do rekordów. W końcu Kanonierom strzelił w Premier League 11 goli i tylko z Leicester City (14 bramek) ma lepsze liczby