„Szukanie słuchaczy poza hip-hopem nie jest naszym celem” - powiedział Ńemy, nim zaczęliśmy wywiad.
To nieco zaskakujące twierdzenie jak na reprezentanta gatunku muzyki, w której artyści chcą załapać się na falę popularności i płynąć na niej jak najdłużej. Hedora - wspólny projekt Ńemego i Pryksona Fiska – świadomie zamyka się w środowiskowej bańce. Jest w kontrze do obecnych zachowań i standardów branży rozrywkowej. Muzyka i poruszane tematy również nie należą do najpopularniejszych, bo płyta „Fatalny konstrukt” jest przesiąknięta opresją, ciężarem i piwnicznym sznytem.
Po tytule projektu wnioskuję, że „Godzilla” to film, który odegrał ważną rolę w waszym życiu.
Prykson Fisk: Mój ojciec miał w piwnicy wypożyczalnię kaset VHS, więc miałem dostęp do wielu filmów. Schodziłem sobie po schodach i na wyciągnięcie ręki miałem bazę rozmaitych tytułów. Jednym z nich była „Godzilla”, którą zobaczyłem bardzo wcześnie – miałem może z 6 lat. To ważny film w moim życiu, ale nie tylko ten, bo chłonąłem wszystkie produkcje o superbohaterach i potworach. Pochłaniam te rzeczy od lat 90. i zawsze były dla mnie dużą inspiracją. Wśród znajomych mam nawet ksywę Głodzilla (śmiech).

Można powiedzieć, że ta figura Godzilli jest w pewnym sensie symbolem waszego projektu?
Prykson: W jakimś stopniu tak, ale w zderzeniu tych dwóch postaci to Hedora była tą złą, zależało jej na rozwaleniu całej ziemi. My co prawda nie rozwalamy świata, ale chcemy odtruć ludzkie mózgi – tak by nie tylko zwracali uwagę na sytuacje, które dzieją się obok nich, by wyszli ze swoich stref komfortu i spojrzeli szerzej na otaczającą nas rzeczywistość. Chcemy robić coś dobrego. Wiesz, ja np. nie mam złudzeń, że media manipulują informacjami, widzimy, co dzieje się w Palestynie i tak dalej.
Czyli odwieczna walka dobra ze złem?
Prykson: Trochę tak. Już nawet sama okładka o tym mówi. Ukazuje walkę człowieka ze złem i finalny triumf, bo prowadzone przez nas społeczeństwo położyło bestię na łopatki i niesie jej głowę na platerze.
Ale jednak na albumie jest sporo treści o porażce człowieka. Jest przytłaczająco i gęsto. Po odsłuchu czułem się tak, jakbym wyszedł z małego kina po obejrzeniu naprawdę mocnego dokumentu, który nie pozostawia złudzeń.
Prykson: Bo te nasze teksty mają dawać ludziom do myślenia, ale nie zawsze niosą ze sobą nadzieje. Często mówimy o ciężkich rzeczach, ale na co dzień jesteśmy szczęśliwymi ludźmi. Żyjemy w dualizmie. Ja te błędy systemowe zacząłem dostrzegać już dawno temu. Zawsze interesowałem się tematami – nazwijmy je – niedopowiedzianymi, nierozwiązanymi. Dostałem kiedyś od dziadka książkę opowiadającą o tym, jak Polska została skrzywdzona i wykorzystana w trakcie i po drugiej wojnie światowej. Przecież zostawiono nas na pastwę Ruskich przez kolejne 50 lat. Już wtedy zacząłem zadawać pytania, bo po raz pierwszy zobaczyłem, że rzeczywistość, którą nam sprzedają w mediach, nie pokrywa się z tym, co widzę za oknem. Później sporo czytałem też o zamachach na World Trade Center.

Jakie pytania sobie zadajesz, gdy patrzysz na otaczający nas świat?
Prykson: W którą stronę zmierzamy? I myślę, że nie jest to podróż w dobrym kierunku. Za bardzo skupiamy się na konsumpcjonizmie, tworzeniu pozy i udawaniu życia w mediach społecznościowych. Powinniśmy więcej mówić o kłamstwach mediów czy o tym, że nigdzie nie jesteśmy bezpieczni. W każdej chwili można komuś ukraść tożsamość i wziąć kredyt na nieświadomego człowieka czy wmontować w pedofilski filmik. Wiem, że rzeczy, o których ci teraz mówię, są mocne, ale żyjemy w świecie takich zagrożeń i uważam, że powinniśmy poświęcać temu coraz więcej czasu i miejsca, a nie skupiać się tylko na kotkach i pieskach z Instagramu.
Skoro jesteś świadomy tych wszystkich mechanizmów i zagrożeń, to jak poruszasz się po świecie?
Prykson: Z tymi tematami socjotechnicznymi często jest tak, że można w jakimś stopniu być ich świadomym, ale jeśli jesteśmy nimi bombardowani z każdej, to jest spora szansa, że podświadomie zakodujemy sobie, że... Podam pierwsze przykłady z brzegu – warto kupić nowe spodnie czy zdradzić żonę, bo wtedy będziesz bardziej fajny i współczesny. Świat nie zachęca do robienia dobrych rzeczy.
Co chcecie osiągnąć, mówiąc na płycie takie rzeczy?
Prykson: Chcemy dotrzeć do świadomości ludzi. Być takim pstryczkiem w nos, który będzie prowokował do szukania prawdy. Myślę, że to się już w jakimś sensie udaje, bo dostajemy sporo wiadomości i wiemy, że nasza płyta jest dokładnie słuchana. Ale z drugiej strony - pytają nas, kiedy damy jakieś gotowe rozwiązania, zamiast tylko wszystko krytykować. Może powiemy o tym na kolejnych projektach? Nie wiem, bo takie gotowe rozwiązania trudno znaleźć, ale to nie oznacza, że ich nie ma. Na razie wytykamy pewne mechanizmy, pokazujemy błędy systemu i prowokujemy do myślenia.
Na waszej płycie znajdziemy dużo opresji i czarnych scenariuszy, ale potrafisz też wskazać jakieś pozytywy świata?
Prykson: Oczywiście. Ludzie są coraz bardziej świadomi, zauważają, co się dzieje i wychodzą temu naprzeciw. Do niedawna nikt nie mówił o wolnej Palestynie, a dzisiaj cały czas organizowane są protesty, ludzie wychodzą na ulice, mówi się o tym w przestrzeni publicznej.
Jestem przekonany, że część osób po przeczytaniu tego wywiadu pomyśli sobie, że jesteś jakimś zafiksowanym gościem, który nie robi niczego innego, niż tylko wszędzie węszy aferę, a chyba tak nie jest?
Prykson: Problemy świata mnie nie przytłaczają, bo mam świadomość, że jako jednostka nie mam wpływu na świat – nie frustruję się z tego powodu, nie mam depresji. Wierzę jednak, że większą ekipą jesteśmy w stanie coś zmienić. Jestem szczęśliwym gościem, bo mam obok siebie dobrych ludzi. Staram się, by ten syf wielkiego świata nie wpływał na mój mikrokosmos. Wiele osób pyta mnie – „jak ty możesz żyć z taką świadomością?”. No mogę. Gdyby było inaczej, to by mnie już nie było albo skończyłbym w ośrodku zamkniętym. Żeby bezpiecznie manewrować pomiędzy tymi dwoma światami, należy mieć dobrze zbudowany kręgosłup moralny i mieć się na czym oprzeć. Chodzi o to, by mieć skąd czerpać siłę do walki ze złem.
A z waszej płyty wynika, że tego zła jest wokół nas sporo. Ńemy mówi np. o braku człowieczeństwa. Zastanawiam się tylko, czym dzisiaj w świecie konsumpcjonizmu i hedonizmu to człowieczeństwo jest? Jak je określić w 2025 roku?
Ńemy: Nie lubię klasyfikować i nazywać rzeczy czarnymi albo białymi. Człowieczeństwo jest na tyle płynnym tematem, że trudno ukuć jego definicję pasującą do dzisiejszych czasów. Mam wrażenie, że obecnie próbuje się na siłę zerwać więzi z historią, przeszłością - tak jakby to leżało w czyimś interesie. Ludzie za szybką chcą się stać inni. Rozwój to proces, który trwa bardzo długo, a teraz coraz częściej wszystko chce się mieć od razu, bez wkładu żmudnej i ciężkiej pracy. Mam poczucie, że chce się zrewolucjonizować świat i go przewrócić w krótkim czasie. Niepokoi mnie to.
Z czego wynika ta szybkość i chęć pójścia na skróty?
Ńemy: Nie mam pojęcia. Chcę tylko pokazać ludziom, jak odbieram tę sytuację. Zdarza mi się pisać pod wpływem chwili i emocji, więc bywa tak, że niektóre z nich ulegają zmianie. Reaguję i przepuszczam świat przez własny filtr. Moje teksty są zapisem chwili, a nie jakimiś uniwersalnymi prawdami. Nie podaję ludziom recept.
I te teksty są niekiedy bardzo mocne jak na moją wrażliwość - „zidiociałe społeczeństwo”.
Ńemy: Masowe zidiocenie można interpretować jako poddanie się konsumpcjonizmowi. To może i wielkie słowa, ale myślę, że tu pasuje. Nie chcę wpisywać się w ramy jakiegoś eksperta, który za chwilę zastąpi Wujka Samo Zło i będzie w telewizji opowiadał o geopolityce czy psychologii. Może i mówię mocne rzeczy, ale nie uważam, że to koniec, że nie ma dalszej historii, bo myśli są nieskończone.
Sprowadzając temat do parteru - uważam, że rynek ułatwiania nam życia już zaczyna się wymykać spod kontroli. Jest tego za dużo. Za bardzo chcemy sobie ułatwiać rzeczywistość, a przecież wysiłek i ciężar jest człowiekowi potrzebny. Nie chcę zabrzmieć jak ten, który traktuje swoją muzykę jak śmietnik swoich największych strachów. Przy pracy nad albumem, myśleliśmy z Pryksonem dużo o hip-hopie. Opowiadamy o swoich demonach, ale płytę dyktowała również forma – gatunek, dbałość o język czy zabiegi pisarskie. Finalnie podjęliśmy również decyzję o włączeniu do tracklisty kawałka, który opowiadałby o pozytywnych stronach naszego życia, bo one u nas dominują mimo tego całego tego syfu.
A jeśli jesteśmy już przy gatunku. Nim rozpoczęliśmy wywiad, powiedziałeś, że nie szukacie słuchacza poza hip-hopem. Dlaczego nie chcecie z Hedorą wyjść gdzieś dalej?
Ńemy: Nie naszym celem jest szukanie słuchaczy poza hip-hopem. Nie czujemy tego. Zależy nam na odbudowie gatunkowości muzyki, bo te gatunki bardzo się rozmyły w ostatnich latach. Mam wrażenie, że świeżym podejściem jest dbałość o zachowanie pewnych cech gatunku. I może właśnie dlatego nie chcemy wychodzić z tej bańki hiphopowej. Jestem też w takim punkcie swojego muzycznego życia, że staram sie upraszczać. Nasza muzyka jest ortodoksyjna i ludzie spoza mogą jej nie zrozumieć. Mówię tak, bo już wielokrotnie otarłem się o opinie producentów ze świata muzyki elektronicznej czy popowej, dla których Hedora jest muzyką bardzo trudną, zbyt hip-hopową. Ta muzyka do nich nie dociera. Moje solowe, eklektyczne nagrania są dla nich okej, ale rdzenny hip-hop już nie.
Słuchasz muzyki, którą robi DJ Muggs? Bo słuchając Hedory mam poczucie, że twórczość tego producenta jest ci bliska.
Ńemy: Nawet dzisiaj go słuchałem (śmiech). Jego rzeczy są dla mnie standardem produkcji. Lubię wracać do jego wczesnych bitów, które robił z Cypress Hill. Bardzo mam przeanalizowane ich nagrania. Zresztą na co dzień słucham głównie starej muzyki. Ta estetyka bardziej mi odpowiada, ale lubię sobie też rozbierać na części pierwsze albumy, które przez wielu uważane są za ikoniczne. Słuchając przez 20 lat „IV” Cypressów, doszedłem do momentu, że jestem w stanie wyłapać tam totalne niuanse. W tamtych czasach nad albumem pracowało kilku muzyków. Każdy miał swoją działkę i był w niej dobry. Zajebisty gość od masteringu, inżynier dźwięku, realizator wokali, producent... Przysłuchuję się każdemu elementowi, bo wiem jak je odseparować w głowie.

Produkując bity na Hedorę nasiąkasz konkretnymi filmami, książkami i płytami, które są estetycznie zbliżone do muzyki waszego duetu?
Ńemy: Nie zbieram tych inspiracji, bo one są już we mnie. Nie ma trenażera hedorowego, do którego wchodzę. Obaj mamy cechy, z których ten projekt się wywodzi. Nie podejmujemy próby zrobienia Hedory, tylko ona musi się wydarzyć. Gdyby to była próba, to mielibyśmy do czynienia z jakąś protezą. Byłoby to słychać. Może miałem taki moment, że siadałem do sprzętu i mówiłem sobie - „no dobra, robię teraz bit na Hedorę, bo trzeba” – nie przeczę. Ale te produkcje po prostu nie weszły na płytę.