Hejt, „Motyle”, nagroda Najki, czyli parę słów o aferce wokół singla Doroty Masłowskiej

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
maslowska.jpg
fot. kadr z klipu "Motyle"

Generalnie sztuka lubi, kiedy ludzie się o nią spierają. Lars von Trier powiedział kiedyś – cytuję z głowy, ale raczej zachowałem sens – Uwielbiam, kiedy ludzie kłócą się o moje filmy. Gdyby wszystkim się podobały, czułbym, że zrobiłem coś nie tak.

Tak szczerze to nie chcę wypowiadać się na temat Motyli. Raz, że od trzech dni robią to wszyscy; jeszcze chwila i będzie z tego sport narodowy, jak z komentowaniem Patointeligencji albo nagrywaniem Hot16Challenge. Dwa – jako facet dysponuję średnio mocnymi narzędziami poznawczymi żeby wymądrzać się na temat stricte kobiecej narracji Masłowskiej albo czy pani pisarce, laureatce Nike, wypada fantazjować o pierdoleniu w białych słońca pokotach. Trzy – w tej kategorii językowej zwyczajnie bliżej mi do tego, co w swoich kawałkach robią chociażby Kaz Bałagane czy Belmondo. Ale już dyskusja wokół singla jest na tyle ciekawa, że trudno się nad nią nie pochylić.

Inba dokonuje się na wielu płaszczyznach. Pierwszy zawył żelazny elektorat SBM (Motyle to debiutancka propozycja SBM A, sublabelu wytwórni Solara i Białasa), któremu w miażdżącej większości estetyka Doroty Masłowskiej kompletnie nie siadła. W swoim felietonie dla Poptown nasz współpracownik, Paweł Klimczak, pisze o mentalnej betonozie krytykujących utwór, z czym akurat zupełnie nie mogę się zgodzić – spora część fanbazy SBM jest na tyle młoda, że bardzo trudno kupić jej coś, co wychodzi poza określone ramy stylistyczne; jak w liceum po raz pierwszy usłyszałem genialny debiut Clouddead to arbitralnie stwierdziłem, że gówno, bo chłopy nie nawijają jak Method Man z Redmanem. Tu, wśród odbiorców Maty i Bedoesa, zachodzi identyczny proces, o czym zresztą celnie napisał na Facebooku Jakub Żulczyk: kiedy się znikąd włącza w Esce Cannibal Corpse, to może nie warto się dziwić, że słuchacze dzwonią i wyzywają DJ-a. Hejterskie wyzwiska wobec Masłowskiej to już inna sprawa, ale umówmy się, to jest internet – i Masłowska, i SBM A byli świadomi, że zaglądają w oko cyklonu.

Część starszych komcionautów zżyma się przy tym, że słuchacze ludzi z SBM w ogóle nie wiedzą, kim jest Masłowska; całą dyskusję zamknął Young Multi, który na streamie triumfalnie ogłosił, że to pisarka, która kiedyś dostała nagrodę Najki. No jak tak można – młodzi nie czytają. A może nie czytają, bo nikt ich do tego nie zachęcił; millenialskie pokolenie wolało zamiast tego hurtowo produkować ogłupiającą, reklamową papkę pod genzetów, a potem jest płacz, że jak powiesz o Soplicy, to młodzi myślą, że chodzi o gorzałę. To że jeden z drugim 35–latek nadal żyje w banieczce, uważając, że przecież książkowy debiut Masłowskiej albo pierwsza płyta Cool Kids Of Death są ważnym popkulturowym odniesieniem dla każdego, to już ich problem.

Ale już komentarz samej Masłowskiej, który pojawił się na jej fanpage'u kilkanaście godzin po premierze Motyli brzmi, jakby był nadawany z oblężonej twierdzy. Nie będę wchodzić w polemikę z tym pożarem, zwłaszcza że to ten typ ognia totalnego, szalonego, który pali strażaków i węże strażackie, jak również gaszącą go wodę. Ja na tym pożarze se piekę kiełbasę (wege), bo obchodzę właśnie 20-lecie napisania Wojny polsko-ruskiej. Ten pożar jest moimi świeczkami urodzinowymi. Patrzę jak się jara – pisze Dorota Masłowska, ale już za moment dodaje: To jest dla mnie jak mikroplastik w naszych organizmach. Mroczne dziaderskie dziedzictwo, ujawniające się w głowach małolatów, w dużej mierze dziewczyn. A co, jeśli to nie jest żadne dziaderskie dziedzictwo, tylko ludziom się po prostu ten numer może nie podobać? Nie dalej jak wczoraj porozmawiałem z moją radiową koleżanką, otwarcie broniącą Motyli Agnieszką Szydłowską – Aga powiedziała, że podziwia Masłowską za odwagę w konsekwentnym wypuszczaniu rzeczy, które naruszają masową, mityczną strefę komfortu. No bo faktycznie – wiele można o pisarstwie Masłowskiej powiedzieć, o wiele się pokłócić, ale świadomego, regularnego wbijania klina w przyzwyczajenia odbiorcy odmówić jej nie można. I super, ale potem nie ma się co dziwić, że wielu jest na nie. Jakby położyć przypadkowym ludziom w pociągu do lektury Między nami dobrze jest i, nie wiem, Remigiusza Mroza, 9 na 10 osób wybrałoby Mroza. Nie, że lepszy, ale łatwiejszy.

Pisarka przyrównuje też odbiór wydanej 20 lat temu, poważnie dekonstruującej język polski Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną do odbioru Motyli. Z punktu widzenia twórczyni tok myślowy krytykujących może być podobny. Ale już z punktu widzenia czytelnika i słuchacza, który doskonale pamięta to, co działo się w 2002, sprawa wygląda nieco inaczej. W przypadku Wojny mówimy o książce, produkcie, po który – wciąż! – sięga dramatycznie niski procent społeczeństwa. Ci, którzy wtedy debiut Masłowskiej przeczytali, byli w większości odbiorcami świadomymi, dysponującymi choćby minimalnym czytelniczym backgroundem, spodziewającymi się, że tu może być nieco inaczej niż u innych autorów. Krytyka, owszem, była, ale głównie ze strony innych pisarzy czy krytyków literackich; jeśli już w raczkującym polskim internecie jakieś głosy się pojawiały, to z reguły było fifty-fifty na tak i na nie. Poza tym wiele ważnych nazwisk chwaliło język Masłowskiej; o ile pamiętam na tak byli choćby Jerzy Pilch z Marcinem Świetlickim, ale już Małgorzata Musierowicz kręciła nosem. Tymczasem Motyle, zarówno za sprawą wszechobecności internetu, jak i specyfiki dotychczasowego katalogu wydawniczego SBM, znalazły się w słuchawkach ludzi, którym estetyka Masłowskiej – albo nawet estetyka, zbliżona do estetyki Masłowskiej – jest kompletnie obca. Oni nie krytykują, bo wyłazi z nich dziaders. Oni krytykują, bo im nie siadło. Bo jest za inne, bo nie pasuje do Solara i Białasa.

Trudno jednak znaleźć jakikolwiek negatywny aspekt tej afery. Dorota Masłowska i SBM A kręcą poważne liczby; w chwili, gdy kończę ten tekst, na YouTube'owym liczniku znajduje się 440 000 odsłon (nabitych w dwa dni), a Motyle są w pierwszej dziesiątce Karty Na Czasie. Część młodych odbiorców sam ruch wytwórni może zachęcić do oswojenia się z takim rodzajem muzyki, który przedtem uważali za – dwa epitety klucze – przeintelektualizowany albo pseudoartystyczny. Część może sięgnąć po książki Masłowskiej. A część nie zrobi nic, bo uzna, że to jest słabe. Ale przynajmniej, przez parę dni, dopóki Motyli nie przykryje inflacja albo kryzys żywnościowy, pospieraliśmy się o kulturę. To, o czym marzyliśmy po nocach, dziś się zdarzyło.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0