Didżej, który kładł podwaliny pod naszą scenę, dorzuca kolejny – ósmy już – wolumin do swojego cyklu, jakby czas stanął w miejscu. Zebrał galácticos, rzucił im skórzaną biedronkę, oni niespecjalnie dali z wątroby, a jednak – paradoksalnie – nie brak w tym uroku.
Współtwórca legendarnych materiałów z Peją umościł się na stanowisku kustosza w hip-hopowym muzeum i nie poddaje się presji, żeby zacząć spoglądać na Południe czy dopisać przedrostek neo do swojego boom bapu. Weźmy jego wizytę w Rap News sprzed tygodnia. Prowadząca pyta, czy na Mixtape 8 znajdzie się miejsce na eksperyment, a on odpowiada ze śmiechem i rozbrajającą szczerością: Przy mojej muzyce? Prowadzący pyta o southowe brzmienie, a on odbija piłeczkę, że co prawda zrobił kiedyś coś takiego na czwórkę (Na mixtejpie u Decksa z PTP), ale generalnie ma zamkniętą głowę. W międzyczasie dorzuca jeszcze, że – jeśli chodzi o korzystanie z instrumentów – może coś zagrać jednym palcem albo znaleźć tonację. I to wszystko znajduje odbicie na kolejnym wydawnictwie pod jego kuratelą.
Decks – jak sam przyznaje – podporządkowuje produkcje poszukiwaniom chwytliwej, kilkusekundowej pętli. I niezmienna pozostaje u niego ta metodologia; niepodlegająca właściwie aktualizacjom. Oprawa beatowa i brzmieniowa Mixtape'u 8 jest więc taka, że ten krążek mógłby pochodzić sprzed kilkunastu lat. Wszystko, co jest do odhaczenia na kuponie staroszkolnego bingo – zostaje odhaczone: niepokojące pianino (Osiem), trawestacja jazzu (wibrafon plus gitarowa przycinka w Energetyku), numer na wokalnym samplu z zamierzchłej przeszłości (Oczy na nas), letniak (Z popiołów), cheesy skrzypce (Koty z Mokotowa, LAB); gęste oskreczowanie i tępy werbel. Dość toporne sie to wydaje; do spodu archaiczne i przewidywalne. Jedyne novum to średnio udane zamknięcie z udziałem Maty w fazie psychotycznej (BIERNIK).
Właśnie – raperzy. Decks narzekał na środowisko, że – jak to klasycznie bywa przy płytach producenckich – nadludzkiej determinacji wymaga zbieranie zwrotek. Za skórę ewidentnie zaszedł mu Mielzky, bo nie znalazł czasu, żeby dograć się na Mixtape 8, ale wziął udział w club2020 u boku Young Leosi. Nie zmienia to faktu, że ostatecznie zebrał imponujący zestaw gości (m.in. Kękę, Kabe, Miły ATZ, Słoń, Szpaku, Hemp Gru, Sokół, Kukon, Sarius, Avi, Paluch). Wypada to pewnie rozpatrywać w kategoriach sukcesu organizacyjnego, ale – jak głosi stara piłkarska maksyma – nazwiska nie grają. A przynajmniej nie do końca. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w numerach dominuje pisanie na kolanie. Raperzy nie wychodzą raczej ze stref komfortu i grają zgranymi kartami. Jeżeli błyszczą, to raczej za sprawą własnego charyzmatu, a nie olśniewającego patentu na zwrotki. Albo dlatego, że zostali osadzeni w nietypowym kontekście – jak Kękę, który w Osiem jest wkurwiony tak, jak dawno nie był czy Kukon w słonecznym anturażu Z popiołów.
Ale następuje przy tym zaskakujący paradoks, że niedoskonałości Mixtape'u 8 – pewna siermiężność formy czy niespecjalna mobilizacja gości – stanowią równocześnie o sile tego materiału. Bo sporo frajdy towarzyszy tym – surowym i nieszczególnie zwartym – powidokom minionej epoki. Zwłaszcza, jak jeszcze zostaną okraszone charakternymi zwrotkami, a takie dają tu choćby Kasta, Hemp Gru czy Berson. Hip-Hop i nie zmienia się nic? Czemu nie!

Komentarze 0