W poniedziałek minęły 34 lata, odkąd Mike Tyson został najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej w historii. W sobotę „Bestia” znów ma siać strach między linami. W wieku 54 lat Tyson podejmie 51-letniego Roya Jonesa Juniora. Walka, która jeszcze paręnaście lat temu była mglistym marzeniem milionów, dziś wzbudza przede wszystkim kontrowersje. Po co? Dla kogo? Co dalej? Dużo wskazuje na to, że powroty na ring wielkich mistrzów przestaną być bowiem wyłącznie ciekawostką.
Autor artykułu: Hubert Kęska
Trudno znaleźć cokolwiek tak nierozerwalnie związanego z kultem młodości jak sport. Buzujące hormony, niczym nieograniczone ambicje, myśli o podboju świata, aż wreszcie chęć sprawdzenia się na tle innych. Ciężko przy tym wyobrazić sobie dyscyplinę bardziej pierwotną od boksu. Walka, próba okiełznania instynktów, prawda zawarta w każdym uderzeniu. A jednocześnie ból przemijania. Tak, ból ten związany jest z każdą dziedziną życia. Nie wszędzie jednak po drugiej stronie jest ktoś, kto może pozbawić cię zdrowia.
PYTAŁEM TYLKO: ILE?
Mówi się, że lepiej skończyć z boksem o kilka walk za wcześnie niż o jedną za późno. W sportach walki brakuje przykładów sportowców, którzy zakończyli karierę w odpowiednim momencie. Mamy Floyda Mayweathera Jra. Odszedł jako rekordzista, pięściarz niepokonany – zgoda. Ale wrócił. W Polsce za karierę przerwaną w odpowiednim momencie uchodzi ta Dariusza Michalczewskiego. „Tiger” o sportowej emeryturze pomyślał jednak dopiero po drugiej porażce z rzędu, jedynej przed czasem. Był wówczas pięściarzem spełnionym, byłym zawodowym mistrzem dwóch kategorii wagowych, który utrzymywał się na szczycie przez niemal 10 lat. Legendą Polski, Niemiec, Europy. Aby stać się bezsprzeczną legendą w skali świata, zabrakło tylko jednego – zwycięstwa z podbijającym kolejne kategorie wagowe rewelacyjnym Royem Jonesem Juniorem.
„Z Royem widziałem się raz, przy okazji jego walki z Virgilem Hillem. Cześć, cześć – i tyle. Nie mam kompleksu żadnego pięściarza” – gdańszczanin zawsze szybko ucina temat. „Prawda jest taka, że mierzyłem się z tymi, których proponował mi menadżer. Jeśli pieniądze się zgadzały, nie grymasiłem. To, z jakimi zawodnikami boksowałem, nie było ode mnie zależne. Na pewno przed nikim nie uciekałem. Najczęściej wyglądało to w ten sposób – menadżer przychodził, mówił z kim widziałby mnie w ringu, ja pytałem tylko: »ile?«”.
Z Darkiem spotkaliśmy się w należącej do niego galerii handlowej. Dekadę po tym, gdy powiedział: „pas”. I co ważne, słowa dotrzymał. Wyszedł do ringu jedynie charytatywnie, posparować z prezydentem Poznania.
– Jones wciąż walczy – zaczepiłem.
– Szkoda mi go. Kiedyś boksował za parę milionów dolarów, teraz za marne 100 tysięcy złotych. Może nawet mniej.
To był 2015 rok. Kilka miesięcy później Roy Jones zmienił obywatelstwo i już jako Rosjanin poległ z kretesem z Enzo Maccarinellim. Do starcia z Brytyjczykiem przystępował podbudowany serią ośmiu kolejnych zwycięstw. To wyglądało dobrze, lecz głównie w statystykach. Były czempion czterech kategorii wagowych przed Maccarinellim odprawiał z kwitkiem zawodników bez znaczącej przeszłości i większej przyszłości w boksie. Choć jeden z jego rywali miał nieskazitelny bilans. To nasz Paweł Głażewski. „Głaz” miał na deskach Jonesa, mimo iż nigdy nie słynął z mocnego ciosu. Wystąpił w Łodzi w zastępstwie za osadzonego w areszcie Dawida Kosteckiego. O walce z podstarzałym geniuszem boksu dowiedział się kilkanaście dni przed pojedynkiem.
– I pewnie nawet tę walkę wygrał – uważa Kacper Bartosiak z „Kanału Sportowego”.
Sędziowie przyznali zwycięstwo Jonesowi. Raczej niesłusznie. Co, gdyby tamtego wieczoru z wielkim mistrzem zmierzył się Kostecki?
– Myślę, że na pewno znokautowałby Roya Jonesa – prognozuje Maciej Miszkiń.
Były pięściarz, a dziś telewizyjny ekspert, sparował w tamtym okresie z „Cyganem”.
„Dawid robił wtedy Głażewskiego w dwie rundy. Zwykle po pierwszej rundzie »Cygan« mógł bić już tylko lewy prosty. Przed Royem Jonesem Juniorem Dawid Kostecki był naprawdę w topowej formie”.
NIE LUBIŁ OLBRZYMÓW
Mit mistrzowskich ambicji starego wilka mógł zatem upaść ponad trzy lata przed demolką Maccarinelliego.
Bartosiak: „Końcówka Roya Jonesa była jeszcze bardziej przykra niż koniec kariery Mike’a Tysona. To było rozmienianie się na drobne, z wyrwaniem paru ciężkich nokautów. A walczył bardzo długo. Tyson? Jego ostatnie dwie walki były smutne dla każdego fana boksu, nikt nie chciał tego widzieć. 5 lat wcześniej odprawiłby Williamsa i McBride’a jednego wieczoru. Lub mógłby walczyć jedną ręką, z zawiązanymi oczami, a i tak by wygrał. To właśnie jest problem powrotów w boksie. Kibice pamiętają swoich idoli z najlepszych pojedynków, a potem dzieje się coś takiego”.
– Czy Jones i Tyson w życiowej formie znaczyliby dużo we współczesnym boksie? – pytam Jakuba Biłuńskiego z Bokser.org.
– Widzę dla nich rywali. Zobaczyłbym Tysona w prime z Hrgoviciem, z Furym. Mike Tyson nie lubił aż takich olbrzymów, których dzisiaj nie brakuje przecież w wadze ciężkiej. Ze znacznie wyższymi rywalami wygrywał 90% walk, natomiast Fury jest ogromny. To kawał chłopa, na pewno by się na nim wieszał. Przy elastyczności, zwinności Brytyjczyka, Tyson miałby ciężko. Mam wrażenie, że Fury mógłby znaleźć na niego sposób. Choć na pewno w pierwszych rundach byłoby gorąco. Świetna walka. A co do innych? Walka z Andy Ruizem pokazała, że styl Tysona mógłby być zabójczy dla Joshuy. Z Wilderem Tyson chyba też by wygrał. Wilder potrafi pięknie przycelować, ale na Tysona trzeba mieć też odporność.
A najlepszy Roy Jones Junior? Według Biłuńskiego ponownie kolekcjonowałby pasy.
– Gołowkin mógłby rywalizować z nim w wadze średniej. W super średniej i półciężkiej Jones chyba nie miałby konkurencji. Chociaż dobra byłaby walka z „Canelo”. W wadze ciężkiej Roy mógłby namieszać. To tak jak z Usykiem. Jakby trafił z taktyką, z formą, z dobrym dniem, to myślę, że mógłby ograć czołówkę. Chociaż na pewno nie byłoby łatwo i ktoś pewnie by go pokonał. Usyk ma lepsze warunki fizyczne, Roy Jones Junior miał za to jeszcze szybszą pracę nóg, jeszcze lepszy refleks.
Miał. Na pewno jeszcze wówczas, gdy w 2003 roku zostawał mistrzem królewskiej kategorii. Tytuł obronił raz. Potem były trzy porażki z rzędu na mistrzowskim poziomie i początek końca. Mike Tyson ostatnią walkę o tytuł stoczył kilka miesięcy przed debiutem Roya Jonesa w ciężkiej. Ewidentnie się minęli. Spotkają się teraz.
WALKA ZE SŁABOŚCIAMI
„Już jako starsi panowie” – przypomina Biłuński. „Z jednej strony obawy są jasne – że to będzie wyciskanie pieniędzy, zarabianie na wielkich mistrzach, którzy kiedyś byli bogami, a teraz będą walczyć na oczach gawiedzi. Z drugiej, wydaje mi się, że jest w tym jakiś estetyczny urok. Z perspektywy odbiorcy określonej twórczości, tego dawnego mistrza zawsze się obejrzy. Niezależnie od dziedziny. Nawet jeśli jest on już podupadły i walczy ze swoimi słabościami”.
Kacper Bartosiak jest zdecydowanie bardziej sceptyczny. „Moim zdaniem jest to niepotrzebne. Ja przede wszystkim się o nich boję. Bo jednak wiemy, jakim sportem jest boks. Wszyscy mówią, że boks to jest sport dla młodych ludzi. A tu mamy dwóch panów po pięćdziesiątce. Pamiętasz ich z najlepszych lat, a potem oglądasz taką walkę, jaką oglądasz. Mam obawy, że obaj są w takich momentach życiowych, że to nie będzie wyglądało dobrze”.
Jakub Biłuński: „Dariusz Snarski jest po pięćdziesiątce, nigdy nie był bokserem formatu Roya Jonesa, a na sparingach fajnie się go ogląda. Dlatego, że jego umiejętności były bardzo duże. I wciąż są, nawet w stosunku do naszych dzisiejszych olimpijczyków z niższych wag. Starych mistrzów ogląda się świetnie. Tylko czy warto za to aż tyle płacić? Na pewno ci mistrzowie zasłużyli na zarobek, tu nie widzę jakiegoś wielkiego problemu. Natomiast robienie takiego publicznego sparingu w pay-per-view sugeruje coś na kształt cyrku objazdowego. Dobrze, że przynajmniej z udziałem dwóch byłych geniuszy. Najważniejsze, żeby było to godnie opakowane, ze smakiem. Wtedy może być przyjemne w odbiorze”.
Gala z udziałem legend pokazywana będzie w systemie PPV w Stanach Zjednoczonych i w Anglii. Za produkt trzeba będzie zapłacić aż 50 dolarów (w Polsce starcie pokaże Polsat Sport). To dwukrotnie więcej niż za grudniową imprezę najmocniejszego obecnie promotora boksu Eddiego Hearna z udziałem aktualnego mistrza kategorii ciężkiej Anthonego Joshuy i dwoma realnymi tytułami w stawce. Tyson z Jonesem zawalczą o mający jedynie symboliczne znaczenie pas WBC z napisem… Black Lives Matter (taka przynajmniej była pierwsza myśl organizatorów, oficjalnie mówi się o tytule „Frontline Championship”). Ich występ poprzedzą starcia youtuberów i kilku czynnych (lecz niewzbudzających wielkiego zainteresowania) zawodowych pięściarzy. W przedsięwzięcie nie zaangażował się żaden znany promotor. Za całość odpowiada anonimowa w świecie boksu platforma Triller. To wymowne.
Wszystko wygląda jednak pokracznie tylko na pozór. Mamy do czynienia z dobrze przygotowaną strategią. Tyson, który kilka lat temu stanął na nogi i z bankruta stał się biznesmenem, zwietrzył możliwość zarobienia dużych pieniędzy. Wiedział, że pod projektem nie odważy się podpisać żaden poważny gracz, dlatego związał się z ludźmi „bez nazwiska”. W takich przypadkach łatwiej o naprawdę wielką wypłatę. Pomysłodawcy ustalili wysoką cenę. Wysoką, ale nie zaporową. Ludzi, którzy wychowali się na walkach „Żelaznego Mike’a” i niesamowitych latach 90-tych w wadze ciężkiej stać dziś na to, aby zapłacić 50 dolarów. Jedni zrobią to z sentymentu, inni dla rozrywki. To też nie umknęło uwadze organizatorów. Właśnie stąd zaproszenie do tańca twórców treści na Youtube.
MARIHUANA I SZTUCZNY PENIS
Wydarzenia nie można niemniej łączyć wyłącznie z szarą strefą. Ma ono nadzór państwowy. Pojedynek 54-letniego Mike’a Tysona z 51-letnim Royem Jonesem Juniorem sankcjonuje Komisja Sportowa Stanu Kalifornia. To dzięki niej starcie emerytów dojdzie do skutku i to z nią zamierza kontaktować się komisja antydopingowa. VADA chce „przyjrzeć się obu pięściarzom”. Co to oznacza?
Kacper Bartosiak nie do końca wierzy w testy antydopingowe. „Szczególnie jak patrzę na wyżyłowanego Tysona, który jeszcze półtora roku temu miał brzuszek. Okej, wiem, że zawsze jak trenował, to waga szybko mu schodziła – to jest potwierdzone w książkach i przez świadków. Ale nie uwierzę, że faceci po pięćdziesiątce nagle – z dnia na dzień – stwierdzili: »dobra, będziemy trenować, robimy formę życia«, i im się to udało”.
Tyson oszukiwał już w trakcie kariery. Korzystał z moczu swoich dzieci i sztucznego penisa. Walcząc z Andrzejem Gołotą wpadł na marihuanie. Dlaczego tym razem miałby być czysty? Na temat dopingu w sportach walki rozmawiałem przed rokiem z Przemysławem Saletą. Przemek przyznaje się do przyjmowania pseudoefedryny w spalaczach tłuszczu. „Jak boksowałem, pseudoefedryna była środkiem legalnym w Stanach. W ogóle tam bardzo długo przy testach antydopingowych badano tylko obecność narkotyków – marihuany, kokainy. Pamiętam, że Don King zorganizował galę w Paryżu, gdzie wpadło pięciu Amerykanów i jeden Włoch. Amerykanom nic nie zrobiono, a Włoch został zawieszony na 2 lata. Bo w Europie pseudoefedryna legalna nie była” – mówi.
FIKCYJNE KONTROLE
Przemek jest za legalizacją dopingu w sporcie. Dlaczego? „Bo doping szybciej regeneruje twoje ciało. Dzięki temu jesteś w stanie więcej trenować. Więc to nie jest tak, że ktoś nic nie robi, łyknie tabletkę i zdobędzie mistrzostwo świata. Dla tych najlepszych doping nie jest szkodliwy. Tzn. generalnie sport wyczynowy jest szkodliwy dla zdrowia, ale osobiście uważam, że bez wspomagania niszczyłby jeszcze bardziej organizm. Minęły czasy, kiedy ludzie brali środki weterynaryjne. Dzisiaj doping to przemysł i państwa takie jak Chiny – dla których sportowcy są wizytówką obrazującą ich potęgę – stać na to, żeby tworzyć preparaty, których nie ma na liście zakazanych. A natura ludzka jest taka, że jeśli można zyskać nad kimś przewagę, no to próbujemy to zrobić. Dlatego to zawsze będzie, jak narkotyki. (…) Dlaczego ktoś, kto bierze odżywki proteinowe i węglowodanowe nie jest dopingowiczem? To kwestia tylko i wyłącznie postawienia gdzieś poprzeczki. Zawodowcy biorą raczej sprawdzone rzeczy. Co innego młodzież”.
Jakub Biłuński przyjmuje te argumenty: „To są dorośli ludzie. Nie powinni moim zdaniem brać typowo sterydowych rzeczy. Ale przeszczep komórek macierzystych (już dozwolony), hormon wzrostu? Jestem zdania, żeby część środków dopuścić. Polepszenie wytrzymałości, doping krwi. Wiadomo, że w boksie możesz zrobić komuś krzywdę. Tylko jeżeli walczy takich dwóch dziadków, to lepiej, żeby nie byli po trzech rundach wykończeni. Wtedy ta krzywda może być największa dla obu. Tyson oczywiście nie może wychodzić do gościa, który wypił herbatę. Ale w tym przypadku doping tylko poprawi bezpieczeństwo. Inna sprawa, że kontrole i tak będą fikcją”.
A więc jeżeli testy antydopingowe, to jedynie dobrowolne? Wszystko na to wskazuje. I powiedzmy sobie otwarcie, nie może być inaczej.
Bartosiak: „Jestem przekonany, że jakiś rodzaj farmakologii był tutaj stosowany i że po prostu wszyscy przymykają na to oko. Bo na tym polega cały ten projekt. Musisz na samym początku przymknąć oko na fakt, że faceci po pięćdziesiątce idą się bić. Mówisz: »No dobra, jak staruszkowie wchodzą jeszcze raz do ringu, to niech się w sumie koksują«. Jest cała masa rzeczy, nad którymi gdzieś tam po drodze trzeba przejść do porządku, żeby to raz – zobaczyć, dwa – doszukać się w tym jeszcze sportu. Na razie to jest wszystko papier. Antydoping, komisja. Nikt czegoś takiego do tej pory nie zrobił i nikt tak naprawdę jeszcze nie wie, jak to rzeczywiście będzie”.
Eksperyment jest możliwy wyłącznie z jednego powodu. Starcie Tyson-Jones będzie miało charakter walki pokazowej. W Polsce najgłośniejszym tego typu zestawieniem było ringowe spotkanie po latach Andrzeja Gołoty z Danellem Nicholsonem. Duże rękawice, cztery trzy minutowe rundy, serie ciosów w gardę, na łokcie. I co najważniejsze, brak werdyktu. Tutaj czeka nas osiem dwuminutowych rund. Bez kasków, za to w 12-uncjowych rękawicach. W stawce pojawił się pas, w związku z czym wdrożono zdalny system punktacji. Punktowane będą: „talent, zwinność oraz siła fizyczna”. Komisja Sportowa Stanu Kalifornia zaznacza, że nokaut w walce Tysona z Jonesem nie będzie dozwolony.
SŁUCHAJ, CO NIE JEST PRAWDZIWĄ WALKĄ?
Narracja jej przedstawicieli jest taka, jaka być musi: przede wszystkim bezpieczeństwo emerytowanych zawodników. „Są mniej więcej w tym samym wieku, mają prawo do zarabiania pieniędzy. Ale nie możemy zwieść opinii publicznej, że to jakaś prawdziwa walka. Mogą się trochę w to wciągać, ale nie chcę, żeby ludzie zostali ranni. Nie będziemy mieć tutaj do czynienia z sytuacją, że ktoś komuś będzie chciał urwać głowę. Po prostu trochę się poruszają, a fani będą mieli okazję obejrzeć legendy w akcji” – nakreślił sytuację dyrektor Komisji Andy Foster.
Te słowa spotkały się ze stanowczą odpowiedzią „Bestii”. Najmłodszy mistrz świata wagi ciężkiej w historii, wyprowadzony z równowagi już samą decyzją Fostera o skróceniu długości rund („po dwie minuty to walczą kobiety”), wypalił: „Słuchaj, co nie jest prawdziwą walką? Masz Mike’a Tysona i Roya Jonesa. Idę walczyć i mam nadzieję, że on przyjdzie walczyć. Moim celem jest wyjście tam z najlepszymi intencjami w życiu i unieszkodliwienie przeciwnika. I tak właśnie będzie, musisz o tym wiedzieć”.
Wejście w rolę, promocja pojedynku? Niekoniecznie. Tyson walczył już raz pokazowo. Ze znanym z krwawej wojny z Andrzejem Gołotą Coreyem Sandersem. Sanders był w kasku, a mimo to nie ustrzegł się desek. Wyglądało to tak, jakby „Żelazny Mike” dopiero w trakcie pojedynku zdał sobie sprawę, że to w końcu tylko zabawa.
„Potem musiał wręcz trzymać rywala, żeby ten się nie przewrócił” – przypomina sobie Kacper Bartosiak. „Nie mam wątpliwości, że z Tysonem nie da się zrobić walki pokazowej w żadnej sytuacji”.
Wtóruje mu dziennikarz Bokser.org. „Styl Mike’a Tysona zawsze opierał się na walce na tysiąc procent i trudne oczekiwać, że nagle będzie walczył zupełnie inaczej. To raczej Roy Jones będzie walczył na takim czilu, w swoim stylu, na luzie, będzie próbował go ustrzelić czy wypunktować. Może nie będą walczyć na sto procent, ale wydaje mi się, że będą momenty, kiedy się zepną i zechcą pokazać jakieś mocniejsze akcje”.
Bartosiak: „Według mnie to nie będzie walka pokazowa. Obaj traktują tę sprawę poważnie. Ze strony Tysona będzie to pójście na wyniszczenie. Przy całej sympatii dla Roya, wydaje mi się, że Mike Tyson po prostu w niego wjedzie i skończy się to całkiem szybko. Zwłaszcza, jeśli rzeczywiście będziemy trzymać się przepisów, zgodnie z którymi przy pierwszym zagrożeniu sędzia przerywa. To są zasady, które premiują Tysona właściwie w każdej walce. Bo on zawsze ostro ruszał”.
Pytanie, ile zostało z „Najniebezpieczniejszego człowieka na Ziemi”? Czy jest w stanie być lepszy niż 15 lat temu? Już wtedy mówiło się przecież, że z dawnego niszczyciela pozostał jedynie smutny cień.
„Ciekawe pytanie. Na razie widzimy urywki tarczy, zdjęcia. Tam Tyson fajnie wygląda. Eksplozywnie, ciekawie. Ale boks to nie 10 czy 15 sekund. Walka rządzi się innymi prawami. Mogą walczyć przez 8 rund, a on po kilku minutach może być wypompowany. Te jego ostatnie występy to by właśnie problem z kondycją. Długo wygrywał dość pewnie, potem kończył mu się tlen i nie miał już po prostu siły. Chociaż należy pamiętać, dlaczego koniec kariery Tysona był tak potwornie przykry. Miał wówczas masę pozaringowych problemów. Narkotyki, depresja. Teraz miał przerwę, nie bierze. Tyle że u niego zmienia się to z wtorku na czwartek. Raz mówi ci, że odstawił używki i jest w super formie, a po dwóch latach okazuje się, co działo się za kulisami i odtwarzasz sobie to później w całości”.
„Myślę, że będzie w przyzwoitej formie jak na ten wiek” – kwituje Biłuński. „Pewnych ograniczeń organizmu nie przeskoczy. Może będzie lepiej skoncentrowany, w lepszej dyspozycji mentalnej. Ale fizycznie? Na filmikach można zerwać się na kilka akcji, lecz w walce ważny jest timing, oczko. To jednak co innego”.
Bartosiak: „Chociaż – tak jak mówiliśmy – bardzo możliwe, że ta walka skończy się efektownie po trzydziestu sekundach. A spodziewam się, że to będzie bardzo bolesne doświadczenie dla Roya”.
Biłuński: „To prawdopodobne, Tyson jest faworytem tej walki. Szczerze mówiąc jednak, nie wiadomo jak to będzie. Bo Roy dłużej buja się na ringach zawodowych. Walczył ostatnio w 2018, a nie w 2005 roku. Ma udokumentowaną historię bardziej regularnego treningu w ostatnich latach. Może być tak, że gdzieś trafi, Tyson tego ciosu nie będzie widział i z czasem się po prostu wykończy tą walką, nie będzie miał pary. Jest jednak facetem rozmiarowo większym, z grubszymi kośćmi oraz ciosem, który może odegrać rolę”.
Bartosiak: „Jeśli sędzia przerwie to szybko, to tak naprawdę nie dowiemy się, w jakiej kondycji jest Tyson. I najgorsze, że ludzie będą chcieli więcej. Wtedy jestem przekonany, że to nie skończy się na jednej walce”.
MILION DOLARÓW NA STOLE
Spekuluje się, że następnym rywalem wracającego Tysona będzie Evander Holyfield. Ich trzecie starcie wydaje się zbyt dochodową sprawą, żeby miało się nie odbyć. Inni chętni? O powrocie wspominają James Toney, Oscar de la Hoya, Riddick Bowe, Chris Byrd. Lista tylko się wydłuża. Patrząc na czołowych pięściarzy ostatniej ze złotych epok kategorii ciężkiej, jedynym, który od początku sprawia wrażenie niezainteresowanego wznowieniem kariery jest Lennox Lewis. Pogromca Mike’a Tysona 7 lat temu zapowiedział, że do powrotu między liny może przekonać go tylko dziewięciocyfrowa kwota. Propozycje przedstawiane starym bohaterom ringu opiewają rzecz jasna na zdecydowanie niższe stawki. Kiedy niespełna dwa lata temu ponownym wejściem na ring kuszono Andrzeja Gołota, na stole był milion dolarów.
„Milion dolarów za walkę, luksusowy trening, żeby Andrzej nabrał kondycji, plus masa innych marchewek, którymi machają, żeby ściągnąć go do siebie” – wyjaśniła mi pani Mariola Gołota.
Poruszyłem temat na potrzeby książki „Zrozumieć boks”.
„Andrzej troszeczkę się zapalił. A, że może by jeszcze raz, może jednak spróbować. Nie mówiłam za wiele, ale oczy trochę mu się zaświeciły. (…) Powiedziałam: »odpiszemy, że odrzucamy tę ofertę definitywnie«. Andrzej powtórzył: »a może by jeszcze raz…«. Ale już bez większego zapału. On chyba sam to wszystko wcześniej przemyślał i stwierdził, że to już nie dla niego. Dałam znać firmie adwokackiej reprezentującej promotora, że niezależnie od tego, ile by dawali i jakie rzeczy by dorzucili, nie jesteśmy zainteresowani. Andrzej już skończył z boksem”.
Planowany jest jakiś turniej legend wagi ciężkiej?
Andrzej Gołota: Paru tych bokserów będzie.
Mariola Gołota: Pewnie prawie wszyscy. Poza tymi, którzy mają zadeklarowaną niezdolność do walki. Większość weźmie. Ja bym się nie zdziwiła, jeśliby nawet Holyfield wziął. Przecież z Holyfieldem była cała akcja. Pamięta pan, jak budował ten dom w Georgii? Ile tam było tych pokoi?
Andrzej Gołota: Był chyba 3-4 razy większy od naszego.
Mariola Gołota: Andrzej był wtedy up and coming, a on już był mistrzem – to był dla niego pomnik. A teraz? Gdy Holyfield wystawił na aukcję pasy, to kontaktowali się z nami zbierając pieniądze, żeby tę aukcję wycofać i żeby je sobie zostawił.
Pomyślcie sobie, jaka jest różnica. Riddick Bowe prawdopodobnie brałby wszystko po kolei.
Milion dolarów to w boksie naprawdę pokaźna zapłata.
Niektórzy zawodnicy z walk o mistrzostwo świata nie dostają takich pieniędzy! A Andrzej w tym wieku, kiedy nie walczył tyle lat… Mogli to zaoferować pięć lat wcześniej, dziesięć – szkoda. (…) Nie można wszystkiego przeliczyć na pieniądze. Andrzej jest jednym z bardzo niewielu, którzy mogą powiedzieć: „Mam zbyt wartościowe życie i zdrowie, żeby jeszcze w tym boksie coś próbować osiągnąć. Nie w tym wieku, nie dla pieniędzy”.
Bartosiak: „Milion dolarów dzisiaj, a milion dolarów 20 lat temu to są oczywiście dwa różne miliony. Szczególnie dla najlepszych pięściarzy, którzy zarabiali naprawdę grube pieniądze. Ale wszystko jest względne. Łatwo się mówi, że milion to mało, jak ma się 15 milionów. Ale jeśli jest się bankrutem i nie ma się w ogóle kasy, to ten jeden milion to jest kosmicznie dużo. A ilu jest takich byłych pięściarzy jak Gołota, którzy są ustawieni i nie muszą już kompletnie nic robić, żeby im się dobrze żyło? Większość jednak potrzebuje zastrzyku gotówki. Dlatego pewne projekty co jakiś czas wracają. Fakt jest taki, że na szeroką skalę z wielkimi nazwiskami turnieju dawnych mistrzów nikt jeszcze nie zrobił. Pytanie, czy Tyson będzie pierwszym, który to rozrusza. Wydaje się, że jeżeli ktoś ma to zrobić, to właśnie Tyson”.
Czyli Tyson-Jones, później trzecie starcie Tyson-Holyfield, a następnie turniej legend?
Biłuński: „To wszystko jest trochę patykiem na wodzie pisane, ale wyobrażam sobie, że obaj dobrze wypadają i później organizowany jest turniej”.
Bartosiak: „Jestem niestety w miarę pewny, że powrót Tysona dobrze się sprzeda. Nostalgia w popkulturze zatacza coraz szersze kręgi. Ludzie tęsknią za tym, co znają, co dobrze im się kojarzy. A mało rzeczy wspominamy tak fajnie jak dzieciństwo. Ja zaczynałem interesować się boksem m.in. przez Tysona. I tutaj nagle masz jego walkę. No to co, nie zapłacisz, nie obejrzysz? To magnes. Chwyci, będzie spory sukces. Ludzie obejrzą i powiedzą: »kurczę, teraz bym go z Holyfieldem zobaczył, to by było ciekawe«. I mamy ciąg dalszy. Podejrzewam, że jeśli zgadzać będzie się kasa, to niemal każdy wielki mistrz z lat dziewięćdziesiątych podejmie rękawicę. W chętnych będzie można przebierać. Oni są i w większości nie mają tak naprawdę niczego do roboty. Czytałem, że jest pomysł, aby zrobić ligę legend nie tylko boksu. Tyle że pomiędzy emerytowanym piłkarzem, baseballistą a weteranem boksu jest jednak różnica”.
BOWE SPRZEDAŁ PAMIĄTKI
W boksie nie da się nie przyjmować ciosów, prędzej czy później zostaniesz trafiony. U osób młodych dochodzenie do siebie po urazach głowy wygląda jeszcze całkiem nieźle. Ale z upływem lat? „Mózg jest plastyczny, lecz też naturalnie się starzeje, z wiekiem następują zaniki tkanki nerwowej” – wytłumaczyła mi wykwalifikowana neurolog Aleksandra Karbowniczek. Pani doktor nie jest fanką boksu. Podczas naszego spotkania (w 2017 roku, wywiad dla Weszło), wyznała, że nie wyobraża sobie, aby boksował jej syn. Wielokrotne wstrząsy mózgu, zaburzenia koncentracji, nastroju – to wszystko brzmi dość mało zachęcająco. A co dopiero encefalopatia, Alzheimer, choroba Parkinsona, śmierć?
„Pacjent nie musi mieć jednak ani Alzheimera, ani Parkinsona, ani wykazywać żadnych niepokojących objawów neurologicznych wpływających na jakość życia, a po wykonaniu tomografii komputerowej głowy okazuje się, że ma bardzo dużo zaników tkanki nerwowej. Człowiek ulega procesowi starzenia i mózgowi również przybywa lat. To oczywiste, że jest bardziej narażony na uszkodzenia, gdy wychodzi się na ring po pięćdziesiątce. Nawet naczynia są bardziej kruche, co sprawia, że jest większe ryzyko krwawień. To już nie ta tkanka, co wcześniej. Zwykły uraz głowy może skończyć się tragicznie. W każdym razie dużo gorzej. Proszę zauważyć, że ludzie starsi potrafią mieć krwiaka podtwardówkowego od uderzenia w kuchenną szafkę”.
Bycie sportowym starcem to jeszcze pół biedy. Problem w tym, że swoją szansę na nowo widzą choćby Chris Byrd i wspomniany wcześniej Riddick Bowe. Ten sam Bowe, który po dwóch bitwach na śmierć i życie z Andrzejem Gołotą rzucił boks, wstąpił do Marines, a następnie został skazany za porwanie byłej żony i ich pięciorga dzieci. Wtedy sąd uznał uszkodzenie mózgu byłego pięściarza za okoliczność łagodzącą. Strach pomyśleć, ale teraz – 22 lata po tamtym zdarzeniu – pełnomocnik „Big Daddy’ego” oferował jego usługi samemu Eddie’mu Hearnowi.
51-letni Bowe wyprzedał wszystkie bokserskie pamiątki. Zaledwie rok temu sprzedawał podpisy za 20 dolarów. „Dasz 7,5 funta? Może być”. Od wielu lat ma ogromne kłopoty z wysłowieniem się, z roku na rok coraz gorzej porusza, co nie przeszkadza mu opowiadać w mediach o tym, że jeszcze będzie walczył o mistrzostwo świata. Nie o mistrzostwo świata emerytów, o prawdziwy tytuł! Skąd tak wielka wiara? To charakterystyczne dla ludzi boksu.
Kiedy do Polski przylatywał 55-letni dziś Olivier McCall, całe dnie spędzał z Biblią, deklarując, że wciąż ma dar od Boga. Na co dzień był jednak upadłym pięściarzem i człowiekiem. Narkomanem, który pomieszkuje w garażach znajomych. „Refleks, siłę i szybkość mam lepsze, niż za najlepszych czasów” – to z kolei słowa 50-letniego Chrisa Byrda. Byrd w latach świetności wygrał z Evanderem Holyfieldem i Witalijem Kliczką. Teraz chce wrócić w kategorii średniej, w której rozpoczął swoją przygodę z boksem. 27 lat temu. Po zakończeniu kariery zmagał się z potwornym bólem stóp. Paliły go tak mocno, że postanowił je odrąbać. I pewnie byłby kaleką, gdyby nie przyjaciele i rodzina. Pod wpływem leków niemal zaatakował własną córkę, rozważał utopienie się w oceanie. A ukojenie przyniosła mu dopiero medyczna marihuana.
„Te potworne bóle wynikały prawdopodobnie z rozbicia boksem” – wyjaśnia Jakub Biłuński. „To były już polineuropatie rozwijające się przez lata. Wykończająca sprawa. Musiał mieć potworne bóle, skoro przez to prawie oszalał. A teraz? Musi zarobić pieniądze, wiadomo jak jest”.
„Kiedyś mówili mi, że jestem za mały, a dwa razy zdobywałem mistrzostwo w wadze ciężkiej, dowodząc, że wszyscy się mylili. Witalij Kliczko był 41 funtów cięższy niż ja! Teraz będą mówić, że jestem za stary i znów pokażę, że są w błędzie!” – wygraża zawzięcie były mistrz.
To scenariusz, który powtarza się praktycznie w każdym przypadku. I dotyczy większości pięściarzy, nie tylko tak znakomitych niegdyś zawodników jak Byrd.
JAK ROURKE W „ZAPAŚNIKU”
W książce „Zrozumieć boks” opisałem losy kilkudziesięciu sportowców. Większość nie osiągnęła znaczących sukcesów. Mimo tego, pomimo wieku nie zamierzają odwieszać rękawic na kołku. Dotyczy to tak samo byłego pretendenta do tytułu mistrza świata Łukasza Janika (który ma padaczkę, który był w śpiączce), jak i np. Tomasza Garguli (przegrał 15 ostatnich pojedynków, 12 przed czasem). „Życie pisze niesamowite scenariusze” – mówił mi Tomek. „»Człowiek ringu« miał grubo ponad 30 lat, kontuzjowana ręka wykluczyła go ze sportu. Też był workiem do bicia dla innych bokserów, też ubliżały mu jakieś gówniarze. A później jego życie potoczyło się tak, że został mistrzem świata, wygrywając z gościem, który zabił wcześniej dwie osoby w walce. Logicznie rzecz biorąc nie miał najmniejszych szans, był skończony. Ale życie pokazało, że wcale tak nie jest”.
Nie zapomnę, jak ze łzami w oczach o rozstaniu z ringiem opowiadał mi Jordan Kuliński. Zrezygnował, gdy podczas sparingów w jego głowie zaczęły pojawiać się wątpliwości. Stracił oko tygrysa, jak twierdzi, i musiał to przełknąć. To było bardzo trudne, bo kocha boksować.
„Boks to było to miejsce, w którym mogłem udowodnić, że jednak nie będę do niczego” – obrazował. „I chyba przez to tak mocno w to zabrnąłem. (…) Poszedłem na maksa. A naprawdę byłem kumatym gościem, mogłem się wykształcić. Pamiętam, że zawsze lubiłem zdobywać wiedzę, kiedy uważałem, że jest mi potrzebna”.
Jordan dotrzymuje słowa, nie wraca na ring. Całą energię poświęca pracy trenerskiej. Chce wychować zawodnika, który osiągnie to, czego on nie był w stanie. Kilka miesięcy temu stanął w narożniku Igora Jakubowskiego. Była to sytuacja bez precedensu na polskich ringach – trener był młodszy od zawodnika. Przypadek Jordana to jednak wyjątek.
Jakub Biłuński: „Chris Byrd nie chce rywalizować z emerytami, lecz z najlepszymi. I ja go w jakiś sposób rozumiem. Myślę, że czuje potrzebę finansową, ale także ten ból przemijania. W filmie »Zapaśnik« główny bohater, grany przez Mickeya Rourke, wchodzi na końcu na liny i znów przez ten moment jest na topie. Wcześniej przeżył zawał. Ale wrócił. To jest to uzależnienie od świateł z rampy, od bycia samcem alfa, bycia zwycięzcą. Walka nie jest może jedynym, co ci ludzie potrafią robić, ale akurat w tym są mistrzami. Moim zdaniem ciekawe jest to, że mierzą się ze swoimi słabościami, znowu ruszają do boju. Tylko żeby miało to sens, musi być spełniona masa różnych czynników, na które oni często nie mają wpływu. Zawodnik nie zorganizuje gali, sam nie dobierze sobie rywala. Dlatego te powroty mogą różnie wyglądać. Roy Jones Junior i Mike Tyson są pewnie dobrze dobrani. Ale, cholera, z kim będzie walczył Chris Byrd? To może być tragedia”.
Prawdziwy Rourke też wrócił na ring. W wieku 62 lat posłał na deski 29-letniego przeciwnika. Elliot Seymour przedstawiany był jako zawodowiec. W rzeczywistości przegrał 9 z 10 poprzednich walk. W momencie starcia z aktorem był zdesperowanym bezdomnym, który (podobno) zgodził się podłożyć. W Polsce rekordzistą jest Dariusz Snarski. W wieku 49 lat „Snara” znokautował Richarda Waltera z Czech. Na tle 20 lat młodszego rywala wyglądał świetnie. Nie należy jednak zapominać o dwóch kwestiach. Snarski był promotorem imprezy, a jego przeciwnik przegrał 11 z 12 późniejszych pojedynków.
Mike Tyson i Roy Jones Junior ponownie w profesjonalnej walce? Jakub Biłuński dopuszcza możliwość, że obaj będą chcieli raz jeszcze spróbować swoich sił. Jeśli będzie akceptacja dla takich walk i dopuści ich komisja… Akceptacja pewnie będzie, bo będą do zarobienia pieniądze i to przez wielu ludzi. O zainteresowanie kibiców raczej nie należy się martwić. Stary wciąż uwielbiany mistrz dostaje szansę pojedynku ze średnio rozpoznawalnym i lubianym aktualnym czempionem. Brzmi znajomo? Dokładnie na tym motywie oparta jest ostatnia część kultowej serii o Rockym. Tam stary mistrz poległ, ale po bardzo wyrównanej walce.
USŁYSZAŁ GŁOS PANA, RZUCIŁ BOKS
„W prawdziwym życiu ten scenariusz nie przejdzie” – nie ma złudzeń Kuba. „Z wiekiem następuje jednak zbyt duża utrata aspektów atletycznych. Spadek szybkości, mocy. Boks to sport na milimetry, tu liczy się timing. Roy Jones był przynajmniej w treningu w ostatnich latach, a Tyson? Ja tego po prostu nie widzę. Nie widzę walk starych mistrzów z młodymi zawodnikami. Co najwyżej z przeciętniakami, na pewno spoza pierwszej setki. Możesz być dobrze wspomagany, ale nawet najlepsze środki nie odbudują refleksu, oczka, odporności na ciosy. To nie będzie nigdy powrót do zawodowego boksu na poważnym poziomie. Przecież Marcin Siwy dzisiejszego Tysona by poskładał”.
„Dzień zaczynam od zastrzyków przeciwbólowych i przeciwzakrzepowych. Od garści tabletek, które powodują mniejszy ból. (…) Jestem chodzącym układem okresowym Mendelejewa. Ja ci nie powiem jak zdrowie, ja ci mogę powiedzieć, co dzisiaj przyjąłem”. Ten cytat z Marcina Różalskiego świetnie ukazuje, że w sporcie nic nie może się równać upływowi czasu. Przykładów ludzi, którzy oszukali swój pesel mamy jak na lekarstwo.
W boksie za nieśmiertelnych uchodzą George Foreman i Bernard Hopkins. Foreman walczył w epoce Muhammada Alego. Usłyszał głos Pana, rzucił boks, by wrócić po dziesięcioletniej przerwie. W wieku 45 lat sięgnął ponownie po mistrzostwo, co czyni go najstarszym mistrzem świata wagi ciężkiej. Połączył dwie epoki, miał dwa wcielenia i jeden niezaprzeczalny atut – ciężką rękę. Nie musiał nastawiać się na szybkość. Od Michaela Moorera dostawał solidny łomot, aż w końcu potężnie trafił. Był starym drzewem, czekał na pojedynczy cios. A kiedy przyszedł, spadł na rywala jak konar. To były niemniej ostatki mistrza olimpijskiego z Meksyku. Gdyby nie przerwa od przyjmowania ciosów, gdyby wrócił kilka lat później, prawdopodobnie nie bylibyśmy w stanie zrozumieć dziś każdego ze słów, które wypowiada.
Hopkinsa z kolei zakonserwowało więzienie. Był mistrzem obrony i rzadko kiedy ktoś był w stanie zrobić mu krzywdę. Dzierżył tytuł, będąc już po pięćdziesiątce. Ludzie nazywali go „Kosmitą”. Poza ringiem starannie dbał o zdrowie. W końcu jednak i on musiał zejść z ringu. Właściwie z niego wyleciał – po ciosach 24 lata młodszego Joe Smitha Juniora.
Dlatego lepiej, żeby leciwi idole poprzestali na walkach między sobą i pokazywaniu się na tle youtuberów. W końcu już samo to budzi mocne kontrowersje. Staruszkowie, amatorzy. Nurtuje, w którym przypadku o zdrowie śmiałków należy obawiać się bardziej. Gdy mamy walkę dwóch młodych osób, które nie zdążyły jeszcze przyswoić podstaw, czy w sytuacji starcia wybrakowanych sportowo i życiowo legend, z których jednak umiejętności wciąż nie uleciały? Pytam o to Kacpra Bartosiaka.
NA JEDNYM EVENCIE SIĘ NIE SKOŃCZY
„Wydaje mi się, że wychodzi mniej więcej po równo. Wszystko jest właśnie kwestią zestawień. Jak stawiasz naprzeciw siebie dwóch młodych ludzi, którzy nie potrafią bić, to w naturalny sposób to ryzyko jest ograniczone. Natomiast jeśli wystawiasz dwóch gości, którzy przez lata potrafili wyrządzić krzywdę rywalom, to musisz pamiętać, że oni wciąż to mają. Zwłaszcza w przypadku Tysona to jest jasne. Gdybym miał wybrać, bardziej boję się o tych starszych panów. Na Fame MMA niejaki »Magical« złamał nogę, bo nie potrafił kopać? No i co się stało? To jest jednak młody organizm. »No dobra, złamał sobie nogę«. Tak naprawdę wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego. Ja myślałem, że to będzie być może jakiś punkt zwrotny, że ktoś z odpowiednią rangą tam wejdzie i powie: »No nie, skończmy z tą patologią«. A rok później była walka karła. Taką wyciągnięto lekcję... Co pokazuje, że już nikt się nie zatrzyma. To, że turniej legend boksu tak długo się nie wydarzył, nie jest przypadkiem. Ludzie mieli zrozumiałe opory, nikt poważny nie chciał się pod tym podpisać. Natomiast teraz sytuacja jest inna. Patrzysz na nazwiska: Roy Jones, Mike Tyson. Jak raz wprawisz te maszyny w ruch, to na jednym evencie się nie skończy”.
Biłuński: „Moim zdaniem chodzi tu bardziej o to, żeby ci wielcy mistrzowie pokazali firmowe akcje. To jak z wybitnym tancerzem. Wiesz, że już nie ma szans, żeby być w balecie, że nie przejmie pałeczki po młodych. Ale ważna jest sama elegancja ruchów. Nie ma już tego atletyzmu, tej szybkości, refleksu. Wszystko inne siada. Ale elegancja ruchu i wyczucie rytmu zostają. Oby obaj po prostu zarobili. A co do powrotu Bowe’a i innych, którym posypały się finanse? To już byłoby niesmaczne. Nie możemy wkraczać na pole poniżania tych ludzi”.
Bartosiak: „Widzę Riddicka Bowe, zgłaszającego się Jamesa Toneya. Każdy jak na nich patrzy, to wie, że nie mogą dostać zgody na stoczenie jeszcze jednej walki. Jakiejkolwiek. Kto by się pod tym podpisał? Ile było już historii, gdy ktoś boksował za długo i kończyło się to tragiczne? Za dużo było takich rzeczy, żebym potrafił to zaakceptować”.
„Tutaj tak naprawdę nie wygra nikt. Wygrać mogą jednorazowo, zarabiając pieniądze. Ale w dłuższej perspektywie będą przegrywać. Tyson nie będzie wyglądał tak dobrze jak za swoich najlepszych lat. I Holyfield tak samo. Każda kariera ma swój początek i koniec. Mamy pewien naturalny ciąg zdarzeń. To wszystko, co dzieje się potem jest trochę sztuczne, niepotrzebne i przede wszystkim ryzykowne”.
