Mówili, że pierwszy tytuł wielkoszlemowy to fuks i będzie miała problem z wygrywaniem jakichkolwiek turniejów WTA, a co dopiero szlemów. Mówili, że seria zwycięstw nie będzie miała żadnego znaczenia, jeśli nie zakończy się kolejnym szlemem. Zaraz pewnie pojawią się i tacy, którzy powiedzą, że rywalki nie prezentują wystarczającego poziomu – tylko że tym razem nikt rozsądny nie weźmie już tego na poważnie. Iga Świątek ma drugi tytuł wielkoszlemowy, jest dominatorką światowego tenisa i aż trudno ubrać w słowa to, co widzimy w jej wykonaniu na korcie.
Coco Gauff to wschodząca gwiazda kobiecego tenisa, która juniorskie szlemy wygrywała jeszcze przed 15. rokiem życia. Przed meczem nieprzypadkowo mówiło się o potencjalnej rywalizacji na lata i finałem „pierwszym z wielu” – bo jedna z zawodniczek na szczycie już jest, a druga szybko się do niego zbliża.
Rzecz w tym, że do czołówki rankingu można się zbliżać, ale nie do Igi Świątek, bo Polka odjeżdża całej stawce w przyspieszonym tempie. Właśnie wygrała 35. mecz z rzędu, dzięki czemu pobiła rekord XXI wieku, należący dotychczas do Sereny Williams. Do najlepszych w historii oczywiście jeszcze sporo brakuje, bo Martina Navratilova potrafiła swego czasu wygrać 74 kolejne spotkania, ale to inna epoka. W aktualnej dłuższej serii nie było.
Seria Polki jeszcze się nie skończyła, ale jej najważniejszym punktem może się okazać właśnie wielkoszlemowy turniej na kortach Rolanda Garrosa. Jeszcze nigdy wcześniej polska tenisistka nie była pod tak ogromną presją. Od czasów Sereny Williams nie było aż tak wyraźnej faworytki do wygrania szlema. A Iga, ze swoją niezwykle mocną głową, tę presję wytrzymała. Co więcej, weszła na taki poziom, że nie musi grać na sto procent swoich możliwości, by łatwo wygrywać z najlepszymi. By ją pokonać, trzeba naprawdę znakomitego meczu z drugiej strony i słabszego dnia samej liderki. Wykonalne, ale piekielnie trudne.
A teraz – pod względem psychicznym – powinno być łatwiej. Niezależnie od tego, kiedy seria się zakończy, nikt już nie powie, że nie ma znaczenia, bo skończyła się bez wielkoszlemowego tytułu. Świątek ma szlema, kilka innych turniejów z cyklu WTA 1000, numer jeden rankingu z przewagą tak ogromną, że mogłaby sobie teraz zrobić przerwę, a po powrocie i tak być liderką. Przerwy, rzecz jasna, Iga miała nie będzie, a następny duży cel na horyzoncie to Wimbledon. Nie wiemy, czy na trawie nasza tenisistka także będzie tak dominująca, ale skoro cała seria rozpoczęła się nie na ulubionej mączce, a na twardych kortach, to czemu nie i na trawie.
French Open było pierwszym turniejem, na którym presja nieco zaczęła wychodzić z liderki światowego rankingu. Wystarczy spojrzeć na nerwy w meczach czwartej rundy, ćwierćfinałowym czy półfinałowym, które pojawiały się nawet w niespodziewanych momentach. Mimo to za każdym razem nie roztrząsała kolejnych akcji i ostatecznie wracała do swojej gry, wygrywając całe spotkania.
A finał? To już zupełnie co innego. W finałach Iga jest aktualnie nie do pokonania. Poza jednym, kiedy miała 17 lat, wygrała pozostałe dziewięć nie tracąc więcej niż pięciu gemów. Rywalki się stresują (jak Coco Gauff teraz czy Aryna Sabalenka w Stuttgarcie), a Iga jest jak maszyna. To wręcz paradoks, że większe nerwy wychodzą z niej we wcześniejszych fazach. Na ten moment wygląda to tak, że najważniejszy jest awans do finału – potem możemy być spokojni.
Iga Świątek jest po prostu wybitna – niezaprzeczalnie najlepsza na świecie o kilka długości przed resztą stawki. Zaczyna brakować epitetów na to, by opisać jej grę na korcie, jej silną psychikę czy chociażby… jej „memiczność”, dzięki której sympatyzują z nią już fani na całym świecie. Można mówić o słabości rywalek czy o tym, że Ashleigh Barty skończyła karierę (i nie, na mączce to nie ona byłaby faworytką starcia z tak mocną Igą), ale z najrówniejszej od lat stawki w WTA wyłoniła się nasza dominatorka, która szybko tego miejsca nie odda. Wielokrotnie po jej sukcesach powtarzałem, żebyśmy cieszyli się z ogromnego talentu, bo takie zdarzają się niezwykle rzadko, ale teraz cała ta sytuacja nabrała jeszcze większego rozpędu.
Możemy się nawet zastanawiać, czy Świątek nie jest jednym z największych talentów w historii polskiego sportu. Przecież ta już żyjąca legenda polskiego tenisa ledwo skończyła 21 lat! Ilu mieliśmy sportowców, którzy byli dominatorami w popularnej i uprawianej na całym świecie dyscyplinie? W końcu nie mówimy o sporcie całkowicie niszowym, które często są u nas z tego względu deprecjonowane, a o tenisie – jednym z najpopularniejszych, o ile nie najpopularniejszym indywidualnym sporcie świata. Szybki rzut oka na rankingi ATP i WTA pokaże nam, że czołówka tej dyscypliny pochodzi z kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu krajów i każdego zamieszkałego kontynentu. A w przypadku kobiet ta jedyna i niepowtarzalna liderka jest reprezentantką Polski.
Zdjęcia Igi z Robertem Lewandowskim obiegną światowe media i słusznie, bo to idealny obraz dwójki największych polskich ambasadorów. On jest piłkarzem, który w ostatnich sezonach stoi w jednym rzędzie z Messim, Ronaldo i największymi tego świata w najpopularniejszej zespołowej dyscyplinie sportu. Ona – zachowując proporcje – w indywidualnym odpowiedniku, jest we własnej lidze. I niech zostanie tam jak najdłużej.
Komentarze 0