Złoty kankan Trójkolorowych. Francuzi na siatkarskim tronie

Zobacz również:TOKIJSKIE NADZIEJE #12. Atak z drugiego rzędu. Jak przebić lekkoatletyczny szklany sufit?
Igrzyska olimpijskie Tokio - siatkówka, finał Francja - Rosja
Fot. Chris Graythen/Getty Images

Nie będzie zaskoczeniem stwierdzenie, że na najwyższym stopniu podium większość kibiców widziała przed turniejem inny zespół. Kadry Brazylii i Polski leciały do Tokio jako główni kandydaci do udziału w finałowym spotkaniu. Niespodziewanie dla całego siatkarskiego świata to jednak Francuzi wracają do kraju ze złotymi medalami na szyi. Laurent Tillie opuszcza zespół z wysoko zawieszoną poprzeczką dla następcy.

Historia gry Francuzów na tegorocznych igrzyskach może przypominać scenariusze niektórych filmów sportowych. Główny bohater, underdog, gra dobrze, ale nieokiełznanie, płacąc za błędy przegranymi spotkaniami. Z czasem dzięki zgraniu i świetnej postawie pnie się coraz wyżej, aż w finałowej scenie pokonuje najtrudniejszego rywala.

FANTAZJA POMIESZANA Z MOTYWACJĄ

Nikt poza samymi Francuzami (prawdopodobnie nie wszystkimi) nie widział zawodników Tillie nie tyle ze złotem, ile w ogóle z medalem. Po mocno szczęśliwym wyjściu z fazy grupowej wydawali się rybką do pożarcia przez Polaków. Boleśnie przekonaliśmy się, że to Biało-Czerwoni okazali się pokarmem dla budujących sukces Trójkolorowych.

Nawet przed półfinałami mało kto widział jednak Francuzów z medalem. Porażka z Argentyną w 1/2 finału i z Brazylią lub Rosyjskim Komitetem Olimpijskim w meczu o trzecie miejsce – to najpopularniejszy scenariusz, jaki rysował się wśród sympatyków volleya. Mimo tego mistrzowie Europy sprzed sześciu lat dwukrotnie dali prztyczka w nos. Najpierw w pewnym stylu wygrali z kadrą Marcelo Mendeza, by następnie po wyrównanym starciu zwyciężyć Rosjan prowadzonych przez świetnego Tuomasa Sammelvuo.

– To piękna bajka, mam nadzieję, że zawodnicy pamiętają pierwszy trening w lipcu 2012 roku. Mówiliśmy im, że o igrzyskach olimpijskich trzeba marzyć, a żeby marzyć, trzeba o tym myśleć każdego dnia. Ta ścieżka, idea ciągłego myślenia w końcu się opłaciła. Trzeba było uzbroić się w cierpliwość, mieć bardzo utalentowanych zawodników, ale dziś to już nie tylko utalentowani gracze, ale zespół, który ma za sobą szalone lato – opowiadał tuż po meczu rozradowany francuski trener.

Zespół Tillie nie startował po złoto od zera. Po mocnym laniu od Amerykanów w pierwszym meczu turnieju, do następnych podchodzili z pozycji -1. Ziarenkiem nadziei, że Francuzi potrafią grać z najlepszymi, było grupowe starcie z Rosjanami. Ci w solidnym stylu wygrali 3:1. Niemniej, w przejściu do ćwierćfinału z czwartego miejsca mocno pomogły jej rozstrzygnięcia w starciach innych rywali.

Mecz z Polską był debiutem jeszcze mocniejszej wersji Francuzów. Od początku turnieju bardzo dobrze grał Jean Patry. Atakujący Volley Milano był trzecim najskuteczniejszym zawodnikiem turnieju. O punkt wyprzedził go reprezentacyjny kolega Earvin N’Gapeth. To o nim od lat mówi się najwięcej, gdy pojawia się temat kadry Francji. Posiadający kameruńskie korzenie przyjmujący słynie z wahań formy i emocji. Doskonale pamiętamy jeszcze sytuacje z ostatniej Ligi Narodów, gdzie 30-latek atakował słownie Michała Kubiaka i Vitala Heynena. Nieraz mówiło się, że dla rywali jest lepiej, gdy N’Gapeth nie jest zdenerwowany i rozemocjonowany.

W Japonii takie nastawienie w ogóle nie miało sensu. Siatkarscy kibice oglądali zawodnika Zenita Kazań z innej perspektywy. Widzieli utalentowanego siatkarza, który gra z zespołem i nie daje się łatwo „podpalić”. Oczywiście, w stu procentach nie dało rady poskromić ekspresywnej jego natury, ale i tak w Tokio prezentował poziom najlepszych siatkarzy świata. To on, lider zespołu, był najskuteczniejszą postacią finału. Starcie zakończył z 26 punktami i skutecznością przekraczającą 50 procent. Nie dziwi więc decyzja organizatorów o przyznaniu mu nagrody MVP. Z pewnością w nowym klubie, włoskiej Modenie, z wielką ekscytacją czekają na jego przyjazd.

W grze nowych mistrzów olimpijskich mógł podobać się schemat rozkładania odpowiedzialności za atak na trzech, a nie jak na przykład u Polaków, dwóch siatkarzach. Oprócz N’Gapetha i Patry’ego, ważną rolę w działaniach ofensywnych pełnił Trevor Clevenot. Przeciętny (w ataku) występ przyjmującego w finale nie powinien przysłaniać ogólnej oceny. Zawodnik Ziraatu Ankara (wiele wskazuje na to, że wkrótce trafi do Jastrzębskiego Węgla) w wielu spotkaniach był stabilnym punktem zespołu, gwarantem dwucyfrowej zdobyczy punktowej.

O tym, ile znaczy dodatkowy skuteczny zawodnik, Francja przekonała się podczas meczu z Polską. W pierwszym i trzecim secie Clevenot zawodził, kończąc po dwie akcje. W pozostałych, wygranych partiach był wsparciem dla wspomnianych wcześniej kolegów. Między innymi to sprawiło, że Trójkolorowi mieli więcej do powiedzenia niż zawodnicy Heynena. Dodatkowo obaj francuscy przyjmujący prezentowali się solidnie w defensywie. Z pewnością nieoceniona była obecność Jenii Grebennikova, drugiego najlepiej broniącego siatkarza igrzysk. Libero Francuzów od lat zalicza się do ścisłej czołówki najlepszych na swojej pozycji. Japoński czempionat pokazał dlaczego.

Ważnym ruchem, który poprawił grę zespołu była zmiana rozgrywającego. Po kiepskim secie z Polakami, Tillie zamienił Benjamina Toniuttiego na Antoine Brizarda. Były zawodnik ONICO Warszawa poprawił styl zespołu i objął funkcję podstawowego "sypacza" drużyny aż do końca turnieju. Dodał do niego więcej bezpieczeństwa w bloku (jest o jedenaście centymetrów wyższy od konkurenta), lepszy i mocniejszy serwis oraz szeroko rozumianą fantazję. Nie brakowało kiwek czy niesztampowych zagrań do N’Gapetha, gracza, dla którego słowo „oryginalność” stanowi drugie imię.

KLUCZOWA ROLA TRENERA

Nie można zapomnieć również o pokonanych. Rosjanie pod flagą swojego komitetu olimpijskiego przez większość turnieju grali znakomicie. Ogromna w tym zasługa Tuomasa Sammelvuo. Prowadzący od dwóch lat kadrę Fin zmienił oblicze zespołu. Pomimo licznych sukcesów, naszych sąsiadów długo cechował siermiężny, czasem archaiczny styl gry. Zagraniczna szkoła trenerska w kadrze nie była dobrze widziana. Nowy szkoleniowiec obalił ten stereotyp. Podczas turnieju niejednokrotnie pokazywał swój zmysł reformatora. Doskonale potrafił reagować na nieprzyjemne wydarzenia podczas meczu. Papierek lakmusowy stanowi półfinałowy mecz z Brazylią. Rywale prowadzili 20:13, by przegrać 24:26. Oprócz trenera, ogromną zasługę w tym miał także Maksim Michajłow, od wielu lat etatowy atakujący Sbornej.

W pojedynku szkoleniowców to jednak nie Fin wyszedł zwycięsko. Dla Laurenta Tillie igrzyska w Tokio stanowiły ostatni taniec w kadrze. Francuz prowadził ją od 2012 roku. Już parę miesięcy temu ogłoszono, że tuż po igrzyskach jego miejsce zajmie legendarny Bernardo Rezende. Twórcy sukcesów kadry Brazylii postanowiono za cel przygotowanie ekipy do domowych igrzysk za trzy lata. Szefowie związku nie spodziewali się jednak, że wielki sukces nadejdzie jeszcze przed odejściem "starego" opiekuna.

Tillie opuszcza Trójkolorowych w charakterze zbawcy. Już pokonując Polaków przeszedł do historii, bo nikt przed nim nie doprowadził kadry do strefy medalowej igrzysk. Oddając długo okupowany fotel selekcjonera, zostawia następcy historyczny zespół, ale także równie historycznie wysoko zawieszoną poprzeczkę. Znając nastawienie Francuzów, po zdobyciu przez tamtejszą piłkarską reprezentację mistrzostwa świata, a następnie szybkim odpadnięciu na ostatnim Euro, od Rezende będzie oczekiwać się bardzo wiele. Szczęśliwie dla niego, każda z czołowych postaci układanki poprzednika przy odrobinie szczęścia jest w stanie dać mu wiele również za trzy lata.

Tekst powstał we współpracy z Samsung Polska

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.