Ile płyt trzeba sprzedać, by znaleźć się na OLiS? Pytamy o to ludzi związanych z polskim rapem

olis.png

Żeby ten tekst mógł powstać, zasięgnęliśmy języka u ludzi, którzy mają i wiedzę rynkową, i osobiste doświadczenie związane z listą sprzedaży.

Jeszcze na początku lat dziesiątych podbicie zestawienia najchętniej kupowanych płyt w Polsce było sporym wydarzeniem zarówno dla słuchaczy, jak i dla samego gościa, który pisze rymy pod bity. Parę lat później gatunek odbił się tak mocno, że raperzy zaczęli nie tyle gościć w raportach, ile wręcz wchodzić do nich jak do siebie. Debiutowanie na jedynce, wielotygodniowy pobyt w czołówce i wieszanie na ścianach kolejnych złotych (a czasem i jeszcze mocniej działających na wyobraźnię) płyt stały się dla tych z największymi i najwierniejszymi fanbase'ami bardzo przyjemną rutyną.

Niedawny kwiecień 2020 śmiało możemy określić jako jeden z najciekawszych i zarazem najmniej spodziewanych miesięcy w historii legendarnej już listy. To wtedy Quebonafide udało się zająć całe tygodniowe podium (i dołożyć jeszcze 4. miejsce dla albumu untitled01 od QueQuality oraz 6. za Hip-Hop 2.0), a Łonie i Webberowi wprowadzić aż sześć sygnowanych swoimi ksywami krążków do pięćdziesiątki. I to tydzień przed wydaniem Śpiewnika Domowego! Uznaliśmy więc, że to dobry czas, by przyjrzeć się OLiS-owi, który dla słuchaczy nie jest wcale najprzejrzystszą rzeczą pod słońcem. Nawet jeśli niektórzy z nich są święcie przekonani, że jest inaczej.

Już na początku maila Związek Producentów Audio-Video (za sprawą Katarzyny Kowalewskiej) zaznaczył, że nie jest upoważniony do udostępnienia nam danych ilościowych dotyczących poszczególnych wydawnictw, ale za to przedstawił kilka ważnych informacji. Jak się okazuje w kwietniu 2020 średni próg wielkości sprzedaży pozwalający na znalezienie się w czołowej pięćdziesiątce był o połowę niższy w porównaniu z tym samym okresem w 2019, a do tego całościowa wielkość sprzedaży albumów, które znalazły się w zestawieniu, była o 25% niższa niż rok temu. Warto mieć też na uwadze, że także w zeszłym roku udział w rynku wyglądał następująco: sprzedaż cyfrowa to 39,4%, a fizyczna – 60,6%.

Trudno na razie jednoznacznie ustalić, jak mocno na kwietniowej liście zaważył lockdown, bo mówimy przecież o dość krótkim okresie, do którego nie da się przyłożyć – co oczywiste – danych z kolejnych miesięcy. Są jednak tacy, którzy tłumnie znaleźli się na liście ze swoimi starszymi wydawnictwami, więc poprosiliśmy ich o komentarz.

- Liczby płyt, które sprawiły, że znalazły się one na 23-24 pozycji OLiS-u, to około 100 sztuk. W czasach przed pandemią musiały być znacznie wyższe – powiedział nam wspomniany już wcześniej Webber. Od razu dodaje jednak, że zawsze miło znaleźć się w czołówce, ale mówi też, że zamieniłby pierwsze miejsce z nowym krążkiem na kilkanaście tygodni w pierwszej dziesiątce.

Jego słowa dotyczące egzemplarzy potwierdza Dawid Szynol z QueQuality, a przy tym rozwija ten wątek od strony sprzedażowej, zwracając uwagę na sposób funkcjonowania labeli:

- W początkowym etapie pandemii, gdy salony sieci Empik zostały zamknięte, wystarczyło sprzedać około 100 płyt w danym tygodniu, aby znaleźć się w dolnej części zestawienia Top 50. Zamknięcie sklepów stacjonarnych spowodowało również, że na liście pojawiło się dużo rapowych materiałów, ponieważ prawie każda wytwórnia hip-hopowa ma własny sklep internetowy i i raportuje co tydzień sprzedaż do firmy Kantar (to ta jednostka odpowiada za OLiS). Popowe wydawnictwa nie miały takiej możliwości, ponieważ w ich przypadku sprzedaż opiera się głównie na wspomnianej wcześniej sieci – a ten kanał dystrybucji został zamrożony na ponad miesiąc czasu – mówi manager wydawnictwa Quebonafide, po czym doprecyzowuje, że w zwyczajnych czasach, pod koniec roku, konkurencja na rynku jest ogromna, co sprawia, że tylko bardzo wysoka sprzedaż zapewnia pobyt w pięćdziesiątce.

Nieco inną liczbę podaje za to Jarosław Kosyra, manager/A&R z SBM Label. Uważa, że znalezienie się w TOP 50 nie jest żadnym wyczynem – według jego obliczeń wystarczy kilkadziesiąt sprzedanych egzemplarzy, by móc zobaczyć tam swój pseudonim.

- Oczywiście znalezienie się tam na ostatnim miejscu już coś znaczy. Sprzedanie nawet symbolicznej ilości płyt to często dla początkującego artysty krok milowy i pierwsze zainteresowanie fanów jego muzyką, którzy potem są skłonni wydać swoje pieniądze właśnie na niego. Sprawa wygląda też inaczej, gdy mówimy o pierwszej dziesiątce. Tutaj sprzedaż jest znacznie większa i liczymy ją w tysiącach krążków. A w przypadku dużych projektów nawet w dziesiątkach tysięcy – zauważa Kosyra, po czym stwierdza, iż zawsze dobrze jest zobaczyć w zestawieniu artystę, z którym ciężko pracowało się przez kilka miesięcy.

Zasadne wydaje się więc pytanie: co tak naprawdę jest dla artystów i ich managerów rzetelnym miernikiem popularności?

Każdy z naszych rozmówców odpowiada na to pytanie nieco inaczej, choć w ostatecznym rachunku dość zbieżnie. Koncerty – jasna sprawa, w normalnych czasach są podstawą podstaw, lecz teraz, gdy mamy do czynienia ze szczególną sytuacją, specjaliści spoglądają mocniej w kierunku kombinacji liczb z serwisów streamingowych, mediów społecznościowych, no i oczywiście tych związanych ze sprzedażą fizycznych wydań albumów. Choć, jak stwierdza Szynol, nośnik, który możemy włożyć do odtwarzacza, jest coraz mocniej wypierany przez platformy cyfrowe.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.