Carlo Ancelotti wskazuje go jako potencjalnie najlepszego przyszłego trenera z aktualnej kadry Realu Madryt. Po meczach jedzie do domu połykać analizy, po czym zalewa Rodrygo i Fede Valverde przemyśleniami. Wykłada im liczby sprintów, ocenia jakość pressingu oraz wskazuje błędne ruchy. Chociaż Casemiro ma wizerunek wybuchowego agresora, to tkwi w nim także dusza analityka. Gdyby istniało wyliczenie oczekiwanych fauli, Brazylijczyk z pewnością byłby w czołówce. Trudno darzyć go sympatią, kiedy jest twoim przeciwnikiem, bo Casemiro nie przebiera w środkach. Ale kiedy masz go w drużynie, jest skarbem pozbawiającym rywali pewności siebie i zmieniającym mecze swoją agresją. Nieliczni grają na takiej stopie ryzyka i wychodzą z tego zwycięsko.
Scenka rodzajowa z meczu Realu Madryt z Liverpoolem. W pierwszym spotkaniu Królewscy wygrali 3:1, ale w rewanżu od początku zupełnie stracili kontrolę. Piłkarze Jurgena Kloppa zadomowili się pod bramką, coraz mocniej dokręcali śrubę i aż prosiło się o gola kontaktowego. Brakowało im tylko trafienia, żeby całkowicie rozpędzić tę maszynę. Real malał w oczach, a Liverpool rósł.
W pewnym momencie James Milner ostro potraktował Karima Benzemę w środku pola, przytrzymując nogę na jego stopie. Nie skończyło się to kontuzją, ale mogło wykluczyć z gry Francuza. Zawrzało po obu stronach. Kilka chwil później Milner zagrywa piłkę przy linii bocznej, a Casemiro wjeżdża w niego z pełnym impetem i wyrzuca kilka metrów za linię. Pomarańczowa kartka to mało powiedziane. W głowie miał tylko „odwdzięczenie” się za kolegę, rewanż i poszukiwanie sprawiedliwości. Zidane lekko się uśmiechnął, Klopp nie mógł uwierzyć, że nadal grają po jedenastu. Skończyło się żółtą kartką, ale Casemiro tym wejściem odmienił spotkanie. Od tamtej pory Real odzyskał pewność w graniu, a liverpoolczycy jakby nabrali znacznie większego respektu do przeciwnika. Wejście Casemiro było szalone, lecz zupełnie zmieniło dynamikę spotkania. I to właśnie cały on – wywołuje wściekłość u rywali i postronnych obserwatorów, ale jest nieocenioną wartością dla tego, kto ma go po swojej stronie.
Casemiro to ideał tego, co chciałby grać Jacek Góralski, ale pobudki mają identyczne. Mają sprawić, że przeciwnik poczuje bezsilność, że straci ochotę i pomysł na atakowanie. A kiedy trzeba, podostrzy w sposób tak bezczelny, że pobudzi wszystkich dookoła. To psychologia boiska i słynne „momentum”, z jakiego często korzystają madrytczycy. Kiedy oni zaczynają rosnąć, a przeciwnicy maleć i najważniejsza staje się psychika. Kiedy Casemiro widzi, że jego koledzy jeszcze się nie rozbudzili, myślami są gdzie indziej, mają momenty zawahania, to właśnie on swoją agresją, zdecydowaniem, bezpardonowością wyciąga ich z letargu.
Nic dziwnego, że Carlo Ancelotti korzysta z jego doświadczenia i wskazuje go jako przyszłego trenera na światowym poziomie. Czasem pyta Brazylijczyka o zmiany, jakie ma przeprowadzić. Patrzy na niego, kiedy próbuje wyczuć energię, jaka panuje na boisku. „Piłkarze jak Casemiro, Kroos, Marcelo, Nacho, Modrić, oni wiedzą wszystko. Zagrali osiem finałów Ligi Mistrzów w ciągu ośmiu lat, ja tylko dwa. Pójdę do szatni i zapytam ich, jak najlepiej przygotować się na Liverpool, bo wiedzą to najlepiej” – mówił włoski szkoleniowiec.
Ostatnio w klipie dla jednego ze sponsorów Rodrygo i Fede Valverde zostali zapytani, kto najbardziej analizuje mecze i żyje statystykami w szatni. Zgodnie wskazali na Brazylijczyka, dla którego spotkanie nie kończy się wraz z ostatnim gwizdkiem. Jeszcze na adrenalinie udaje się do mieszkania, aby zobaczyć tę rywalizację ponownie. Odpala programy statystyczne i szuka wniosków na przyszłość. Później nie daje młodzieży spooju: opowiada im o statystykach odbiorów, zaangażowaniu w defensywę, dobrych i złych ruchach, poprawia pomyłki. Zachowuje się jak asystent trenera i kapitan bez opaski. I choć jego gra wygląda na działania zupełnie instynktowne i ekspresyjne, w tym procesorze zachodzi wiele przemyśleń i kalkulacji. Działa w najtrudniejszych warunkach, kiedy trzeba reagować natychmiastowo i na wysokim ryzyku blisko pola karnego.
Jeśli w finale Champions League ktoś będzie chciał obrzydzić grę Sadio Mane czy Luisowi Diazowi, to właśnie Brazylijczyk. Żądny rewanżu Mohamed Salah ma w pamięci starcie z Sergio Ramosem, który już wyprowadził się do Paryża. Ale teraz to Brazylijczycy będą mieli zaopiekować się Egipcjaninem – Eder Militao albo Casemiro. Ten drugi może być kluczową postacią tego starcia i można to intepretować dwuznacznie: albo przez bycie spóźnionym osłabi drużynę, albo na bazie swojego doświadczenia zamknie wszystkie korytarze i będzie sprzątał w białych rękawiczkach.
Pewnie nie ma drugiego piłkarza na światowym poziomie, który gra tak agresywnie i tak rzadko osłabia drużynę. Casemiro ma to wykalkulowane. Nigdy nie obejrzał bezpośredniej czerwonej kartki. Podczas 12 lat kariery tylko dwa razy wyleciał z boiska – w poprzednim sezonie i w rozgrywkach 18/19. Uzbierał za to 127 żółtych kartek, ale do perfekcji ma opanowaną grę pod ryzykiem. Prawdą jest również, że sędziowie go oszczędzają. Nawet jeśli jego wina jest niepodważalna, zawsze się wykaraska.
Jeśli grasz przeciwko Realowi Madryt, nie ma drugiego piłkarza, który tak bardzo cię zirytuje i tak bardzo zapadnie w pamięć. Jeśli jednak jest po twojej stronie, mało kto gwarantuje takie zaufanie, pewność i bezpieczeństwo, aby czuć spokój za swoimi plecami. Casemiro zawsze będzie dzielił, bo to jego wejścia wyznaczają standardy tego, jak agresywnie pozwolą grać sędziowie. A nie ukrywajmy – od tego często zależą końcowe rezultaty.