W 2018 wbili się na szczyt Billboard 200 albumem Love Yourself: Answer, rok później powtórzyli sukces krążkiem Map Of The Soul: Persona, a w 2020 przejęli żółtą koszulkę lidera dzięki Map Of The Soul: 7. Teraz stali się pierwszym k-popowym zespołem, któremu udało się dotrzeć na pierwsze miejsce Billboard Hot 100.
Nie ma w tym cienia przypadku. Dynamite to pierwsza w pełni anglojęzyczna piosenka zespołu. Bariera językowa? Pokonana. Spójrzmy na teledysk towarzyszący numerowi. Jungkook (jeden z członków bandu siedzi w pokoju przepełnionym bibelotami i plakatami, na sobie ma Timberlandy i nosi jeansową kurtkę. Na drzwiach wisi plakat Abbey Road Beatlesów, po ścianach porozwieszane są okładki płyt Queen i Davida Bowie, jest też Arnold Schwarzenegger jako Terminator. Od koreańskiego wyobrażenia typowego amerykańskiego nastolatka Jungkook nie różni się zatem praktycznie niczym. No, może lepiej śpiewa i tańczy.
Weźmy też na warsztat kilka wersów piosenki: King Kong, kick the drum / Rolling on like a Rolling Stone czy: Jump up the top, LeBron. Nawiązania do amerykańskiej kultury są oczywiste, a nawet in-your-face. Numer BTS odnosi się nawet do numeru… Taio Cruza z 2010 roku pod tym samym tytułem. Dynamite jest skonstruowane do podbijania zagranicznych rynków. I odniosło w tym gigantyczny sukces, zdobywając na platformach streamingowych największy debiut od września 2017 roku. Oczywiście pod względem sprzedaży.
Muzycznie numer inkorporuje wiele pochodzących z popu, r&b i hip-hopu patentów, które sprawdzały się już wcześniej na zachodnich rynkach. Dynamite brzmi zatem jak połączenie Uptown Funk Bruno Marsa z lekkim zacięciem wokalnym Chrisa Martina i przebojowością Chrisa Browna czy Justina Biebera. Bowiego i Queen jest tam niewiele.
Szacunek za klasyk
Może nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale po upadku One Direction to oni stali się największym boysbandem na świecie. Ale nie byłoby BTS, gdyby nie początek lat 90. i działalność trio Seo Taiji and Boys.
Jeszcze na początku 90's koreańska scena muzyczna była – w porównaniu do dzisiejszych czasów – bardzo konserwatywna. Nan Arayo uznaje się za piosenkę, dzięki której narodził się k-pop. W 1992 był to obrazoburczy kawałek, no bo jak to – chłopcy śpiewają i rapują (sic!) w zachodnim stylu, ubierają się jak Amerykanie i nie śpiewają o tym, jak pięknym państwem jest Korea? Początkowo nie było łatwo się przebić, ale gdy Koreańczycy załapali bakcyla, to nie odpuścili go od dzisiaj.
Seo Taiji to dziś w Korei pomnik. W 2017 roku w Seulu odbył się koncert z okazji 25-lecia założenia zespołu. Na scenie pojawili się także chłopcy z BTS. Big bro, we’re not playing around – powiedział Jimin przejmując mikrofon. It’s your time now. Let’s see what you can do – odpowiedział Seo.
Od 1992 k-pop wyewoluował w gigantycznym stopniu. Nie można powiedzieć, że zmienił się nie do poznania, bo pewne elementy wciąż stanowią część wspólną – przede wszystkim wszechobecna choreografia. Już Seo Taiji and Boys korzystali też z przeróżnych zachodnich gatunków, inspirując się zarówno hip-hopem, jak i łagodnymi gitarami. Rozwój poszedł oczywiście w stronę spieniężenia gatunku. Dziś k-pop to scena za grube miliardy dolarów. Sam zespół BTS, jak pisał pod koniec 2019 roku Business Insider, jest warty 3,6 miliarda zielonych.
Kto wypuścił PSY?
PSY był pierwszym k-popowym gwiazdorem na skalę światową. Fenomen polegał na swoistej dziwności dla odbiorców; ot – wpadająca w ucho ciekawostka z Azji, do tego trochę bekowa. Ale kiedy Gangnam Style jako pierwszy wideoklip w historii wykręciło miliard wyświetleń na YouTube, trąbiły o tym wszystkie najważniejsze media. Tymczasem BTS to zespół, który zdobywa podbija zachodnie rynki na własnych zasadach. Tu i ówdzie wplata elementy amerykańskiej kultury, wciąż zachowując przy tym k-popowe DNA.
Wspominaliśmy o koreańskiej scenie na początku lat 90? Do dziś k-pop nie jest stuprocentowo liberalnym i pro-zachodnim gatunkiem. Jednym z fanów BTS jest chociażby obecny prezydent Korei Południowej, Moon Jae-in, który w 2017 roku podczas swojej kampanii publicznie sprzeciwiał się homoseksualizmowi, chociaż później trochę mu się zmieniło. Konserwatyzm w k-popie obejmu jednak przede wszystkim inne, dość niepokojące elementy.
Kim trzeba być, żeby stać się gwiazdą koreańskiego popu? Kimś kryształowo czystym, wolnym od nałogów i skandali, kimś, kogo chce się przedstawić rodzicom na proszonym obiedzie. Należy być też pięknym, dobrze się ubierać, świetnie tańczyć i mieć nienaganną prezencję. Gdy próbujemy wyszukać w internecie hasło największe k-popowe skandale, pierwszym przykładem z brzegu jest informacja o tym, że wokaliści Rain i Se7en PODOBNO odwiedzili burdel.
K-popowy obóz pracy
O być albo nie być k-popowym idolem decyduje Wielka Trójka: wytwórnie SM, JYP i YG. Jedną z łatwiejszych dróg dostania się do superhermetycznego światka jest zapisanie się do… szkoły k-popu. Bardzo ciekawy reportaż Vice’a z 2016 roku pokazuje rzeczywistość wewnątrz tego ośrodka szkoleniowego. Reżim jest wręcz niesamowity: co rano uczennice Def Dance Skool w Seulu są ważone, żeby kontrolować odpowiednią, pasującą k-popowej gwieździe sylwetkę. Choreografie, śpiew, modeling – powtarzane jak mantra, do znudzenia zajęcia, mają dosłownie wyprodukować nowe Idols.
To naprawdę ciekawe, że takie rzeczy dzieją się nawet w naszych czasach, gdy światowym popem rządzi cudownie niedoskonała Billie Eilish, ciekawie brzydki Ed Sheeran czy Adele, której utrata wagi spotkała się z hejtem; ludzie nie mogli znieść, że lekko puszysta gwiazda nagle zapragnęła wyszczupleć. Ale... Rather than natural looks and talents, K-pop is about being furnished—it's a product – mówił Cho Shin, manager międzynarodowego marketingu w Warner Music Korea. K-pop to świat niepodobny do tego, który jest nam znany. To świat piękna, nieskazitelności i braku wad, świat produktu, strategii i marketingu, operacji plastycznych, cukierkowych teledysków, hologramów i światowego podboju.
I świat, który nas, ludzi Zachodu, inspiruje coraz bardziej. Poznajcie BTS, bo czy tego chcecie, czy nie, zostaną z nami na dłużej.
