Jak nie teraz, to nigdy. Sevilla ubrała się w szaty Atletico i zaczęła marzyć o mistrzostwie

Zobacz również:Cieszmy się z małych rzeczy. Lech widowiskowo przeszedł Valmierę
Sevilla FC v RB Salzburg: Group G - UEFA Champions League
Fot. Fran Santiago/Getty Images

Co za czasy, aby żyć piłką w stolicy Andaluzji. Betis jest trzeci w lidze i celuje w Puchar Króla, a Sevilla jeszcze lepiej wykorzystuje słabość rywali i ciągle drapie Królewskich po plecach. Julen Lopetegui zerwał łatkę nieudacznika po smutnych epizodach w reprezentacji i Realu Madryt. Odkąd przejął drużynę z Sanchez Pizjuan, nikt nie rozegrał tylu spotkań z czystym kontem. Na zero z tyłu grają co drugi mecz tak jak ekipy Diego Simeone za najlepszych czasów. Cztery punkty straty to jak nic, więc zimą uzbroili się w kasującego fortunę Anthony’ego Martiala, błyskotliwego Tecatito Coronę i węszą życiową szansę. W grze pierwsze mistrzostwo od 1946 roku oraz Liga Europy z finałem w ich świątyni w Sewilli. Nic dziwnego, że gorąca Andaluzja ma głowę pełną marzeń bardziej niż zwykle.

Zielona część Sewilli ze zjawiskowymi Nabilem Fekirem i Sergio Canalesem bawią się w najlepsze, a w tej czerwonej uczą, jak skutecznie liczyć punkty. Emocji szukasz w Betisie, pragmatyzmu i dojrzałości w Sevilli. Odwrotne style, ale prowadzące do sukcesów, bo Manuel Pellegrini oraz Julen Lopetegui sprawili, że w stolicy Andaluzji szybują wyżej niż kiedykolwiek. Barcelona oraz Atletico oglądają ich plecy, a sewilski duet szykuje się do najtrudniejszej części sezonu. Mistrzostwo wydaje się przeznaczone dla Realu Madryt, ale z drugiej strony skoro jest tak blisko, to dlaczego nie podnieść rękawicy? Kontakt z liderem jest bliższy, niż kiedykolwiek, a nikt poza Sevillą nie kwapi się, aby komplikować mu plany.

SEWILSKI MUR

Sevilla zaskoczyła już sezon temu, kiedy na ostatniej prostej okazało się, że nadal ma matematyczne szanse na tytuł. Nikt nie brał jej na poważnie, ale sam fakt, że liczyła się w grze o mistrzostwo razem z wielką trójką pokazuje, jak znakomitą pracę wykonał Julen Lopetegui. Niby wszyscy ich cenili, ale nie spodziewali się, że punktują na aż tak wysokim poziomie. A jednak – to nie przypadek, bo w połowie lutego powtarzają zeszłoroczne aspiracje. Jeśli chcesz pięknego futbolu, to raczej odpal Betis, bo połowa z wygranych jej największego rywala kończy się jedną bramką przewagi. I to bardziej przepychanie trzech punktów kolanem, niż emocje wpychające w fotel do samego końca. Ale na końcu liczą się efekty, a te mówią o czterech punktach straty do Realu Ancelottiego po 24 kolejkach.

Kiedy Julen Lopetegui jako niepokonany stracił pracę w reprezentacji Hiszpanii w przededniu mundialu, ogarnęła go czarna sława. Później po 2,5 miesiącach sezonu został zwolniony w Realu Madryt i wydawał się największym przegranym 2018 roku. Warsztat jednak zawsze się obroni, a z Asteasu wykręca w Sewilli rekordowe rezultaty. Odkąd przejął drużynę, nikt nie zachowywał częściej czystego konta niż jego Sevilla. Na 142 mecze aż 68 kończyli bez straty bramki (48 procent). Unai Emery, kochany w mieście za sukcesy, wykręcił identyczną liczbę spotkań na zero z tyłu po 205 grach. To pokazuje, jakim murem stała się ekipa Lopeteguiego. Jak podaje dziennikarz Fran Martinez, mogłaby tracić gole w kolejnych 68 meczach z rzędu, a i tak Lopetegui byłby pod tym względem lepszy.

Za wszystkim stoi szkielet defensywny i twarde fundamenty, jakie zbudował. Bramkarz Bono zakończył 2021 rok z największą liczbą czystych kont, o duet stoperów Julen Kounde & Diego Carlos zabija się Europa, za pierwszego oferty składa Chelsea, za drugiego Newcastle, a Monchi tylko powtarza: nie mamy potrzeby sprzedaży, bo chcemy sukcesów. Kluczem jest ustawiony przed nimi Fernando, porządkujący grę i czyszczący strefę przed linią obrony. Chociaż ostatnio w jego buty zaczął wchodzić Ivan Rakitić, 34-letni Brazylijczyk mówi: „Będę opowiadał dzieciom, że nigdy nie grałem tak dobrze jak w Sevilli”. To odpowiedź na madrycki zestaw Courtois-Militao-Alaba-Casemiro i od takiego kręgosłupa zaczyna się budowanie najsolidniejszych defensyw.

SIŁA OGNIA Z PRZODU

Wyczyny Sevilli są tym cenniejsze, że niemal co chwilę Julen Lopetegui musi szyć z bardzo ograniczoną kadrą. Dopadają ją plagi kontuzji, wiele miesięcy musiał czekać na Jesusa Navasa czy Erika Lamelę, czyli bohaterów pierwszych miesięcy sezonu. Jak nie urazy, to Puchar Narodów Afryki, gdzie na miesiąc wyjechało mu trzech Marokańczyków: Bono, Munir El Haddadi i Youssef En-Nesyri. Kiedy zaczął się maraton pucharowy, szkoleniowiec Andaluzyjczyków grał niemal „gołą” jedenastką w Pucharze Króla. Nie chciał postawić odważniej na młodzież, bo cały czas przyświecały mu rezultaty.

Przede wszystkim w ataku istniało tak mało rozwiązań, że Monchi musiał ruszyć na zakupy. I zrobił to w imponującym stylu, sprowadzając Anthony'ego Martiala z Manchesteru United oraz Jesusa Coronę z Porto. Pierwszy został tylko wypożyczony, a i tak kosztowało to prawie 5 milionów euro. Trzeba było namawiać 26-latka do drastycznego zejścia z pensji i przekonywać go projektem, ale w końcu przystał na propozycję, aby odzyskać radość z futbolu. Już w pierwszym spotkaniu na Sanchez Pizjuan dostał owacje od kibiców i pytał kolegów, czy tutaj jest tak zawsze.

Z kolei Tecatito Corona to błyskotliwy, uniwersalny skrzydłowy, po którym Lopetegui wiedział, czego się spodziewać. Pracowali już razem, więc był życzeniem menedżera, chociaż Monchi niezależnie miał go na swojej liście życzeń i dopytywał o Meksykanina od dłuższej pory. Razem z Lucasem Ocamposem, Rafą Mirem, En-Nesyrim czy Papu Gomezem dają zestaw wybuchowy. A jeszcze na liście kontuzjowanych pozostają Suso czy Erik Lamela. Chociaż zimowe zakupy się przeciągały, okazały się jednoznacznym sygnałem – atakujemy, co się da! Jeszcze się nie zdarzyło, aby rywale byli tak mało konkurencyjni, Sevilla taka skuteczna, a lider ligi hiszpańskiej tak blisko, więc jeśli nie w tym sezonie, to kiedy zaatakować mistrzostwo?

NIECH SEWILLA SIĘ BAWI

Teraz zaczyna się najpoważniejszy okres, kiedy trzeba punktować do bólu skutecznie i trzymać dystans do Realu oraz przechodzić kolejne rundy w Lidze Europy. Sevilla jest nazywana królową tych rozgrywek, bo w ostatnich dziesięciu latach wygrała to trofeum cztery razy. Myślisz Liga Europy, mówisz Sevilla. A kiedy jeszcze finał jest na ich klimatycznym stadionie, to nikt nie wyobraża sobie innego scenariusza niż piąty triumf.

W Hiszpanii śmieją się, że Lopetegui jest jedynym człowiekiem, który nie widział trafienia Kyliana Mbappe z Realem. Kiedy zapytali go o wrażenia, odparł że mając tak mało czasu, stara się go poświęcać wyłącznie swojej drużynie i analizowaniu rywali. Będzie miał co robić, grając co trzy dni w najbliższym czasie. Uczynił z tej ekipy dawną wersję Atletico Madryt, czyli bardzo niewygodnego przeciwnika, nie do przejścia z tyłu, grającego na czyste konto, potrafiącego zarządzać meczami. Niektórzy zobaczą w nich minimalistów, inni pragmatyków, ale rzeczywiście więcej w tym sztuki liczenia niż prawdziwego futbolowego piękna. Na koniec liczą się efekty, ale rzeczywiście w Półwyspie Iberyjskim doszło do zupełnej zamiany ról. Jak ukierunkowanie na wyniki, to Sevilla. Jak szalona gra i bramki po obu stronach, to Atletico.

Dinamo Zagrzeb będzie ich pierwszym przystankiem w drodze finał Ligi Europy. W lidze cały czas trzymają się cztery punkty za Realem, chociaż co złośliwsi mówią, że to siedem punktów różnicy. W końcu w ostatniej kolejce Królewscy mierzą się z Betisem, a największy rywal na pewno nie chciałby oglądać fiesty na ulicach w czerwonych barwach. Sevilla wytrzymała dłużej, niż większość zakładała na takiej skuteczności. I tylko pytanie, jak długo Lopetegui utrzyma ich pod prądem na dwóch tak wymagających frontach.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.