Paris Saint-Germain w ciągu pół godziny straciło wszystko: wynik, twarz, a docelowo również Kyliana Mbappe. Futbol co jakiś czas serwuje nam historie z cyklu „jak oni mogli to spieprzyć?”, ale ten przypadek naprawdę jest beznadziejny. Za chwilę poleci Mauricio Pochettino, a Leo Messi i Neymar młodsi nie będą. To koniec PSG, jakie znaliśmy. Półtora miliarda euro wpompowane przez panów w turbanach równie dobrze można było wsadzić do pieca i dorzucić trochę węgla.
Żegnają się z Ligą Mistrzów w swoim stylu: jako wrak pięknego statku, w dodatku robiąc chlew, bo przecież Nasser Al-Khelaifi zaraz po meczu wtargnął do pokoju arbitrów. Świadkowie mówią, że wcześniej zbluzgał pracownika Realu, a całą szopkę zakończył połamaniem chorągiewki liniowego. W tym samym czasie grzmoty latały też w szatni PSG, gdzie Neymar wygarnął Donnarummie stratę pierwszej bramki. Doszło prawie do bójki (informacja "Marki", Neymar zaprzecza), co pokazuje jak wspaniałe relacje wypracowała drużyna w ciągu roku rządów Mauricio Pochettino.
To jest czas brutalnej weryfikacji. PSG znowu okazało się zespołem, który najgroźniej wygląda na przedsezonowych prezentacjach, gdy analizuje się nawet takie rzeczy jak kolejność przedstawianych graczy. Wszystko po to, by nikogo nie urazić i dalej trzymać gwiazdki w złotej klatce. Dzisiaj widzimy jak wyglądają zagłaskani piłkarze, gdy nadchodzi moment próby. Co z tego, że Mbappe rozegrał dwa wspaniałe mecze, skoro w ostatniej minucie ośmieszył się dziecięcą symulką. Szokiem są błędy Donnarumy i Marquinhosa, podobnie jak reakcja liderów, którzy na ostatnie pół godziny zapadli się pod ziemię. Rzadko widzimy w piłce aż takie tąpnięcia. PSG miało to przecież pod kontrolą, górowało umiejętnościami, ale w pewnym momencie sufit zawalił im się w głowach.
Nie ma szans, żeby Argentyńczyk po takim blamażu zachował głowę. Od pół roku francuskie media prowadzą grę jaką to kulą u nogi jest Pochettino i że oczekiwania wobec niego były większe
Oczywiście, to jest też wielkość Realu, że potrafił się obudzić. Wejście Eduardo Camavingi zmieniło dynamikę meczu. W tym czasie Pochettino czekał. Myślał pewnie, że sama obecność Mbappe załatwi sprawę, co jest zatrważające, bo przecież nie po to wydaje się takie pieniądze, by na końcu zależeć od jednego piłkarza.
Trzeba to powiedzieć wprost: okres Pochettino w Paryżu jest fatalny. Mówiło się o tym dawna, że przez rok nie nie nadał drużynie własnego sznytu, nie dodał kolorytu, trudno też powiedzieć, żeby jakiegoś gracza stworzył na nowo. Po finale i półfinale Ligi Mistrzów za Thomasa Tuchela wydawało się, że PSG zmierza w odpowiednim kierunku. Ostatni rok cofnął paryżan do lat 2016-2019, gdy trzy razy odpadali w 1/8 finału Ligi Mistrzów.
Z jednej strony należy się cieszyć, że PSG wypada z gry. To zawsze jest triumf futbolu, gdzie nie ma samograjów i prostych recept w postaci wydanych kwot. Nie liczy się to, ilu masz followersów i sklepów w Nowym Jorku. Piłka to pomysł, układanie relacji w szatni i równoważenie akcentów na boisku. PSG mogło jesienią w efektowny sposób pokonać Manchester City, ale nawet wtedy było widać, że na dłuższą metę to nie wypali. Nie może być tak, że trójka solistów gra swój mecz, a reszta dźwiga fortepian. Piłka na tym poziomie nie jest sumą indywidualnych umiejętności i pokazem fajerwerków. Pochettino miał ponad rok, żeby coś z tym zrobić i nie zrobił niczego.
Nie ma szans, żeby Argentyńczyk po takim blamażu zachował głowę. Od pół roku francuskie media prowadzą grę jaką to kulą u nogi jest Pochettino i że oczekiwania wobec niego były większe. Nawet przed odpadnięciem z Pucharu Francji i Ligi Mistrzów mówiło się, że za chwilę na jego miejsce wskoczy Zinedine Zidane.
To zawsze jest triumf futbolu, gdzie nie ma samograjów i prostych recept w postaci wydanych kwot. Nie liczy się to, ilu masz followersów i sklepów w Nowym Jorku.
Teraz, kiedy drużynie zostało już tylko odhaczanie meczów w Ligue 1, znowu zaczną się spekulacje. To jest w ogóle moment, w którym trzeba odpowiedzieć sobie na kilka poważnych pytań z serii „jak żyć?”. 2022 rok miał być rokiem mundialu w Katarze i finału Ligi Mistrzów na Stade de France. Miał emanować Messim, a nagle ten sam Messi we Francji zaliczył taki zjazd, że jest to po ludzku smutne. Nie jest już piłkarzem z szóstym zmysłem, do którego można odwołać się w sytuacji beznadziejnej
Weźmy to jeszcze raz wszystko do kupy: klub, który ma nieograniczony dostęp do pieniędzy kupuje latem najlepszego piłkarza świata, dorzuca do tego Ramosa, Hakimiego, Wijnalduma i mistrza Europy Donnarummę. Udaje mu się zatrzymać spektakularnego Mbappe, a potem odpada w 1/8 finału Ligi Mistrzów w dwumeczu, gdzie przez 150 minut ani razu nie czyhało na niego niebezpieczeństwo. Tego genu autodestrukcji nie da się logicznie wytłumaczyć. Znamy ten scenariusz z poprzednich lat. Była Barcelona, był Manchester United, teraz jest Real Madryt.
Trudno przełknąć tę gorzką piłkę, gdy już w marcu wiesz, że kończysz sezon, a latem za darmo stracisz nie tylko najważniejszego piłkarza, ale też twarz projektu. Trudno wyobrazić sobie sytuację, w której Mbappe nagle mówi, że chce zostać w Paryżu i spróbować jeszcze raz. On już swoje zrobił. Jego miejsce jest w wielkich meczach kluczowych faz Ligi Mistrzów. I dlatego zasługuje na lepsze miejsce.
Komentarze 0