Haaland i nowy punkt odniesienia. Jakie będzie trzecie wcielenie Manchesteru City Guardioli?

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Pep Guardiola - Manchester City
Fot. Matt McNulty/Manchester City FC via Getty Images

Katalończyk wie, że kto stoi w miejscu, tak naprawdę się cofa. I choć z Premier League uczynił sobie prywatny folwark, ciągle udoskonala Manchester City. W tym sezonie znów ma na zespół nowy pomysł. Transfer Erlinga Haalanda to zapowiedź nadejścia nowej ery na Etihad.

To będzie siódmy sezon pracy Pepa Guardioli Manchesterze City. To warte podkreślenia, bo tyle samo czasu spędził w Barcelonie i Bayernie Monachium razem wziętych. I choć w przeszłości mówił, że woli pracować w jednym klubie tak krótko, bo tyle trwa cykl drużyny, to w Anglii zmienił zdanie. Ale to nic dziwnego. W City cieszy się większą władzą niż gdziekolwiek wcześniej. A poza tym kto powiedział, że po jednym cyklu nie można rozpocząć kolejnego i nie trzeba odchodzić do innego klubu?

DOMINACJA A'LA FERGUSON

Guardiola zgarnął już cztery mistrzostwa Anglii. Łącznie od 2016 roku zdobył z City jedenaście trofeów, a w Lidze Mistrzów był raz w finale. W lidze, która szczyci się tak wyrównanym poziomem, a już szczególnie wśród czołowych drużyn, to dominacja, której po raz ostatni doświadczyliśmy w Premier League, gdy sir Alex Ferguson prowadził Manchester United. Wcześniej w latach 80. podobne serie miał Liverpool, a w latach 30. Arsenal Herberta Chapmana. Mowa więc o historycznym osiągnięciu.

Siłą rzeczy z uwagi na to, że lata 80., nie mówiąc już o latach 30., to zupełnie inna piłkarska rzeczywistość, Guardiolę można w pewnych względach porównywać do Fergusona. Pewnie nigdy nie przepracuje w City 27 lat, jak Szkot na Old Trafford, ale podobnie jak on Guardiola potrafi przeobrażać swoją drużynę, wymieniać w niej poszczególne elementy i dostosowywać do nowych wymagań. W sezonie 2022/23 również to zrobi i nie dlatego, że coś przestało działać, a dlatego, że w zespole zawsze trzeba dbać o twórczy ferment i myśleć o jeden krok do przodu.

Manchester City v Liverpool
fot. Robbie Jay Barratt - AMA/Getty Images

Fergusona na koniec kariery chwalono za to, że tytuły zdobywał z przeróżnymi zespołami. Zaczynał od doświadczonej ekipy z takimi postaciami jak Steve Bruce, Bryan Robson, Mark Hughes czy Gary Pallister, na czele której stanął Eric Cantona i zrewolucjonizował Premier League, grając za plecami wysuniętego napastnika. Dekadę lat 90. kończył za to z osławioną Klasą '92 i atakiem, w którym niezwykle groźną rotację tworzyli Andy Cole, Dwight Yorke, Ole Gunnar Solskjaer i Teddy Sheringham, a dominującym ustawieniem stało się 4-4-2.

Nie minęło kilka lat, a Manchester United podporządkowany był silnej dziewiątce, jaką był Ruud van Nistelrooy, a już po upływie paru sezonów linia ofensywna była płynna, a Wayne Rooney, Cristiano Ronaldo i Carlos Tevez doskonale wymieniali się pozycjami. Czasy się zmieniały, tak samo jak zmieniał się Manchester United i Ferguson zawsze znajdował odpowiedź na nowe trendy.

CIĄGŁY ROZWÓJ

Ferguson wiedział, że konkurencja nie śpi i ten, kto stoi w miejscu, ten w rzeczywistości się cofa. Guardiola również zdaje sobie z tego sprawę i choć jego Manchester City nie różni się od siebie jakoś drastycznie z sezonu na sezon i nie widzieliśmy jeszcze tego, co u Szkota, czyli zupełnie nowego pomysłu taktycznego i zmiany bazowego ustawienia drużyny, to można powiedzieć, że ta wersja City, jaką zobaczymy w nadchodzących rozgrywkach, będzie już trzecią, jaką Katalończyk stworzył na Etihad Stadium.

To byłoby zgodne z jego słowami z przeszłości. Pytany kiedyś o to, dlaczego w jednym klubie spędza tylko trzy-cztery lata, Guardiola mówił, że mniej więcej tyle czasu trwa cykl jednej grupy piłkarzy. Tłumaczył też, że przez ten czas tak mocno zżywa się z zawodnikami, że z trudem przyszłoby mu pozbycie się kilku z nich i przebudowywanie zespołu. I o ile tak właśnie postąpił w Barcelonie (gdzie wyglądał na szczególnie wypalonego) i Monachium, to w Manchesterze, jeśli wypełni umowę kończącą się w czerwcu 2023 roku, przepracuje tyle, co w tych klubach łącznie.

W przeszłości mówił, że po tym okresie będzie potrzebował przerwy, jednak dziś wydaje się, że dużo bardziej prawdopodobne jest przedłużenie kadencji o kolejne kilka lat. Szczególnie, że Guardiola znów dostał możliwość, by przebudować nieco drużynę. Tym właśnie cechują się jego dotychczasowe ruchy, że nie ma mowy o rewolucji, tylko o drobnych korektach. Teraz nadejście nowej ery wyznacza przede wszystkim przyjście Erlinga Haalanda. A skoro mowa o 21-letnim napastniku, który już dzisiaj należy do światowej czołówki, to można spodziewać się, że City Guardioli v3.0 będzie skoncentrowane wokół niego.

Erling Haalad - Manchester City
Fot. Tom Flathers/Manchester City FC via Getty Images

PIERWSZA WERSJA

Zanim jednak przejdziemy do obcnej sytuacji, warto przejść przez poszczególne etapy rozwoju The Citizens pod wodzą Katalończyka i przeanalizować, jak doszli do tego punktu.

Guardiola przychodził do klubu latem 2016 roku i wbrew obiegowej opinii, wcale nie przejmował tzw. samograja. Łatwo wpaść w taką pułapkę, jeśli spojrzymy, że pod wodzą Manuela Pellegriniego City było świeżo po półfinale Ligi Mistrzów, wówczas najlepszym wyniku w historii klubu, a Chilijczyk zdobył z nim wcześniej mistrzostwo Anglii. W rzeczywistości jednak Guardiola brał drużynę, której potrzeba było odświeżenia. W rozgrywkach 2015/16 tylko Watford i West Brom miały wyższą średnią w wyjściowym składzie wieku niż Manchester City (27,8), a niektóre starcia z europejską elitą pokazywały, że kilku zawodników pewnego poziomu już nie przeskoczy.

Pierwsze ruchy nowego menedżera jasno wskazywało na to, że idzie młodość. Z klubu odeszli Joe Hart (o zjeździe którego pisaliśmy w przeszłości w newonce.sport), Edin Dżeko, Martin Demichelis czy Samir Nasri. Rok później dodatkowo Guardiola pozbył się Aleksandara Kolarova, Fernando, Pablo Zabalety, Jesusa Navasa, Nolito czy Willy'ego Caballero. Z całej tej grupy najmłodszy w momencie sprzedaży był Jovetić (27 lat), a reszta graczy mieściła się w przedziale 29-35 lat.

W zamian w ciągu dwóch lat Guardiola sprowadził Leroya Sane (20 lat w momencie przyjścia do City), Gabriela Jesusa (19), Ilkaya Gündogana (25), Johna Stonesa (22), Edersona (23), Bernardo Silvę (23), Benjamina Mendy'ego (23), Aymerica Laporte'a (23), a Kyle Walker tylko nieznacznie zawyżał tę średnią (27). Dokładając do tego Kevina De Bruyne (rocznik 1991) i Raheema Sterlinga (1994), których Guardiola zastał, można powiedzieć, że miał teraz młodą drużynę zbudowaną według własnej wizji i pod swoje potrzeby.

Ta pierwsza wersja Manchesteru City zaczęła zgrywać się ze sobą od początku sezonu 2017/18. Wcześniejszy, pierwszy w Anglii, był dla Guardioli najmniej udany w karierze, bo zakończył go na ledwie czwartym miejscu w Premier League i często wystawiał skład wymieszany jeszcze z nowych nabytków i weteranów, na których długofalowo nie zamierzał stawiać. Dotyczyło to głównie obrony, gdzie dopiero drogie transfery Edersona, Stonesa, Walkera, Laporte'a czy Mendy'ego dały fundamenty pod zupełnie nową formację.

To, co wyróżniało tę wersję City w ofensywie, to rola środkowych pomocników i skrzydłowych w systemie 4-3-3. De Bruyne i David Silva grali jako „wolne ósemki”, a za nimi środek pola patrolował Fernandinho. Na bokach wiatr robili Sterling i Sane i to właśnie ich piłki zagrywane w środek pola karnego siały największe spustoszenie, a akcje bramkowe, w których strzelec wbijał piłkę z kilku metrów do pustej bramki stały się znakiem firmowym City.

– Ja i Leroy świetnie się rozumiemy – mówił wówczas Sterling. – Obaj gramy tak, by jeden widział drugiego, kiedy ten jest przy piłce i na tej podstawie dopasowujemy swoje pozycje w polu karnym – dodawał. Inni porównywali to do... akordeonu. Gdy piłka była daleko od pola karnego, Sane i Sterling ustawiali się szeroko i wyciągali obrońców ze swoich stref. Gdy jednak już dostali piłkę, formacja ofensywna zacieśniała się wokół pola karnego. Rozciąganie i składanie – jak podczas gry na tym instrumencie.

W ten sposób Manchester City znacząco się poprawił. Już w drugim sezonie w Anglii Guardiola świętował tytuł z niespotykanym wcześniej dorobkiem 100 punktów. To była poprawa o 22 oczka względem rozgrywek 2016/17. Liczba goli w lidze wzrosła z 80 do 106, a liczba bramek traconych spadła z 39 do 27. Model expected goals przewidywał wzrost o odpowiednio 12 goli strzelonych i spadek o pięć straconych, ale w rzeczywistości drużyna Guardioli w obu przypadkach okazała się jeszcze lepsza. Piłkarze City poprawili się pod względem średniego posiadania piłki, oddawali średnio o jeden strzał z pola karnego więcej na mecz i nie dali konkurencji szans.

Rok później wyrósł im mocny konkurent w postaci Liverpoolu, ale mimo tego obronili mistrzostwo z dorobkiem 98 punktów i bilansem goli 95:23. Guardiola stworzył potwora.

Brighton & Hove Albion v Manchester City - Premier League
Fot. Matt McNulty/Manchester City FC via Getty Images

DRUGA WERSJA

O pierwszym kształcie City Katalończyka możemy mówić do sezonu 2019/20. Po dwóch mistrzostwach z rzędu przyszła zapaść i choć nadal drużynie udało się strzelić w lidze ponad 100 goli, to skończyła w tabeli Premier League aż 17 punktów za Liverpoolem. A momentami przecież strata wynosiła ponad 20 punktów.

W tamtym sezonie dało sobie znać kilka problemów. Latem Guardiola do układanki dołożył Joao Cancelo i Rodriego, ale w meczu o Tarczę Wspólnoty Sane zerwał więzadła. Ponadto odszedł m.in. Fabian Delph i przede wszystkim Vincent Kompany. Belg nie był już wprawdzie kluczowym graczem na boisku, ale był kimś takim poza nim. Zresztą, jego gol w samo okienko przeciwko Leicester City w przedostatniej kolejce sezon wcześniej sprawił, że w ostatnim meczu The Citizens mieli wszystko w swoich rękach. Po raz kolejny Kompany zdobył ważną bramkę na finiszu sezonu, jednak tym razem po mistrzowskiej fecie pożegnał się z klubem.

To, co było widoczne w trakcie tych rozgrywek, to fakt, że rywale nauczyli się grać przeciwko maszynie Guardioli. Szczególnie widać to było z drużynami, które potrafiły dobrze zorganizować się na własnej połowie, stosować średni pressing i szybko atakować, licząc na starcia jeden na jeden z obrońcami City. Wśród nich brakowało Laporte'a, który już w czwartej kolejce sezonu doznał poważnej kontuzji.

Defensywa poskładana była nieraz prowizorycznie. Wobec braku Laporte'a Guardiola rotował Nicolasem Otamendim, Johnem Stonesem, Erikiem Garcią i przesuwał na środek obrony Fernandinho. Ale gdy tak robił, brak Brazylijczyka był mocno odczuwalny w środku pola, gdzie Rodri potrzebował czasu, by dostosować się do wymagań i do tempa gry w Premier League. Mówiąc krótko: Manchester City miał miękkie podbrzusze i narażony był na kontry. Stąd porażki z beniaminkiem Norwich City, z Tottenhamem, Southamptonem i dwukrotnie zarówno z Wolverhampton, jak i Manchesterem United. Nim skończył się grudzień, drużyna Guardioli pogubiła już więcej punktów niż w dwóch wcześniejszych sezonach razem wziętych.

Nic więc dziwnego, że latem 2020 roku na Etihad skupiono się na obronie. Ruben Dias był flagowym transferem tego okna, a wraz z nim przyszedł Nathan Ake. Dodatkowo odejście Sane do Bayernu, na które naciskał już rok wcześniej i pewnie by nastąpiło, gdyby nie uraz, miał zamortyzować transfer Ferrana Torresa. Poważnym ubytkiem była jednak strata Davida Silvy. Kolejny raz trzeba było radzić sobie z odejściem z drużyny jednego z najbardziej doświadczonych graczy, jednak na to złożyły się rodzinne problemy Hiszpana i postanowił wrócić do ojczyzny.

Początek sezonu 2020/21 nie zwiastował jednak, że City się poprawiło. Jesień była w kratkę i w połowie grudnia bilans City w lidze brzmiał następująco: pięć wygranych, pięć remisów i dwie porażki. Mistrz potykał się nie tylko na Leicester City (2:5), Liverpoolu (1:1), Manchesterze United (1:1) czy Tottenhamie (0:2), ale gubił punkty z Leeds, West Hamem i West Bromem. 15 grudnia zajmował dziewiąte miejsce w tabeli. W dodatku Guardiola zwlekał wtedy z przedłużeniem umowy, która wygasała po tamtych rozgrywkach. Drużynie towarzyszyła niepewność.

W końcu jednak Pep złożył podpis pod nowym kontraktem i to dało prawdziwy początek drugiej inkarnacji drużyny. Guardiola narzekał, że jego zawodnikom brakuje cierpliwości i dają się wciągnąć rywalom w ich grę. – Za dużo biegamy – wypalił po remisie z WBA Katalończyk. – Kiedy jesteś przy piłce, musisz się więcej przesuwać, chodzić, kontrolować tempo gry. Bez piłki biegasz za przeciwnikiem, ale w ataku musisz pozwolić piłce wykonywać ruchy. Straciliśmy to, bo odeszliśmy od naszych podstaw, za co ponoszę winę – dodawał.

Pep Guardiola Signs a Contract Extension at Manchester City FC
Fot. Matt McNulty / Manchester City via Getty Images

Chodziło o to, że kiedy zawodnicy desperacko przemieszczają się w poszukiwaniu przestrzeni wokół pola karnego, kruszy się struktura, jeżeli piłkę stracą. To prowadziło do okazji jeden na jednego przy kontrach rywali i jak mantrę powtarzano, że defensywa City jest odsłonięta. Od tego czasu częściej zabezpieczał środek pola, grając z dwoma defensywnymi pomocnikami, a na treningach kładł nacisk na utrzymanie odpowiedniej struktury w grze w ataku pozycyjnym. Tak, aby po stracie piłki nie ganiać za przeciwnikiem.

Praca nad tym elementem popłaciła. Guardiola wypowiedział te słowa już w styczniu, gdy City zaczynało się rozkręcać i nim się wszyscy obejrzeli, już było po zabawie. Potknięcia z początku sezonu udało się przekuć w sukces i od grudniowego remisu z WBA zespół Guardioli wrzucił wyższy bieg. Wygrał kolejnych 15 meczów w Premier League, a menedżer znów delikatnie skorygował ustawienie. Skoro nie było już Sane i Silvy, to dawny system ofensywny stał się nieaktualny. Rodri okrzepł i zaczął być klonem Sergio Busquetsa, na co Guardiola liczył, kiedy go kupował. Boczni obrońcy grali jeszcze wyżej, stanowiąc dodatkowych środkowych pomocników, gdy drużyna była przy piłce. Najważniejsza zmiana zaszła jednak na środku ataku.

The Citizens w trakcie tej serii potrafili rozbić Chelsea na wyjeździe 3:1, wygrać 4:1 z Liverpoolem na Anfield czy pewnie pokonać Tottenham 3:0 u siebie. Po drodze były też efektowne zwycięstwa 4:0 z Crystal Palace i 5:0 z West Bromem. Nagle coś zaskoczyło i Guardiola wprowadził element nieprzewidywalności. Porzucił grę z klasyczną dziewiątką i w tej roli rotowali się Sterling, Foden, De Bruyne, Jesus i... Gündogan. To właśnie ten ostatni niespodziewanie został najlepszym strzelcem sezonu w drużynie, osiągając swoją życiówkę pod względem liczb.

Guardiola kładł nacisk na to, by jego zespół dbał o posiadanie piłki, a groźną bronią stały się wbiegnięcia w pole karne w drugie tempo. To właśnie w tej grze królował Gündogan, a przeciwko Chelsea zniszczenie siał w ten sposób De Bruyne. 26 stycznia, niewiele ponad miesiąc po tym, jak City zajmowało dziewiąte miejsce, wskoczyło na miejsce lidera tabeli. Gdy przegrywało pierwsze spotkanie po serii 15 zwycięstw, miało wciąż 14 punktów przewagi nad drugim Manchesterem United. Kwestią czasu było zapewnienie sobie tytułu, co ostatecznie nastąpiło na trzy mecze przed końcem sezonu.

Manchester City v Liverpool
Fot. Getty Images

Sezon, który zaczął się bardzo słabo, zakończył się znakomicie. Przewaga The Citizens nad wicemistrzem wyniosła 12 punktów, a po drodze pobili kilka rekordów. W trakcie zwycięskiej serii w lidze, zespół dołożył jeszcze sześć wygranych w innych rozgrywkach, co dało 21 zwycięstw z rzędu. To najlepszy wynik dla jakiejkolwiek drużyny w historii Premier League. Gdyby patrzeć na serię bez porażki, ta objęła 28 spotkań, co również stanowiło rekord. Na wyjazdach nie przegrali przez 23 mecze z rzędu, z czego 12 kolejnych potrafili w trakcie tej serii wygrać i to osiągnięcie także przeszło do historii. Sygnał był jasny: Manchester City wrócił na szczyt z przytupem i o kryzysie można zapomnieć.

Tytuł udało się obronić w minionym sezonie i widać było, że Guardiola tylko delikatnie poprawia drużynę. Latem sprowadził Jacka Grealisha i nie udało się z Harrym Kane'em, ale to już był pewien sygnał. Owszem, system znów działał, ale kataloński menedżer szukał nowej dziewiątki, jednak wyszedł z założenia, że nie ma co robić tego na siłę. Przez to znów oglądaliśmy w tej roli sporą rotację. Sezon zaczął Torres, później występował tam Jesus, a następnie częściej Guardiola wystawiał tam Fodena. Trzy mecze w Premier League na tej pozycji rozegrał też De Bruyne, a dwa Bernardo Silva. Brak wiodącego strzelca nie przeszkodził jednak w tym, by sięgnąć po mistrzostwo Anglii i zdobyć 99 bramek w lidze.

TRZECIA WERSJA

To wszystko sprawia, że transfer Haalanda jest tak intrygujący. Manchester City przez ostatnie dwa lata świetnie sobie bowiem radził bez typowego napastnika i wpasowanie kogoś o profilu Norwega wywróci grę w ofensywie. Ponadto przychodzi jeszcze Julian Alvarez, więc widać wyraźnie, że był nacisk na sprowadzenie atakujących o innym profilu. Alternatywą dla klasycznej dziewiątki będzie... kolejna dziewiątka, choć z pewnością będziemy oglądać jeszcze mecze, kiedy zagra tam np. Foden.

Guardiola pracował już z klasycznymi napastnikami i Robert Lewandowski czy Sergio Aguero raczej nie powinni na niego narzekać, więc o liczby Haalanda można być spokojnym. Tym bardziej, że mowa o 21-latku, a więc Manchester City inwestuje długofalowo i musi zdawać sobie sprawę z tego, że początkowo Norweg będzie się uczył nowej ligi i nowego otoczenia.

Haaland to jednak nie jest tylko lis pola karnego. Jego dynamika i zmysł do gry kombinacyjnej będą pasowały do stylu City, jednak mimo wszystko nie po to sprowadza się tak zdolnego snajpera, by zmuszać go do rozgrywania. Jego obecność na szpicy wpłynie na role innych piłkarzy. Wydaje się, że zyskać mogą ci gracze, którzy dobrze czują się w bocznych strefach. Riyad Mahrez i Jack Grealish mogą grać po obu stronach ataku, a jeszcze są Foden i Silva. Guardiola może też zastosować ustawienie, w którym boczni napastnicy grają bardziej w świetle pola karnego, a akcje oskrzydlają boczni obrońcy. Cancelo i Walker jako klony Robertsona i Alexandra-Arnolda z Liverpoolu? To może się udać.

Wydaje się jednak, że bardziej prawdopodobny jest powrót do początków Guardioli w City. Wspomniane wcześniej firmowe akcje duetu Sane-Sterling, kiedy jeden z nich wystawiał piłkę na piąty metr przed pustą bramkę, teraz może kończyć Haaland. Jego przyjście może być strzałem w dziesiątkę dla Grealisha, który w Aston Villi bardzo często ustawiany był na lewym skrzydle, ale dryfował sobie po całym boisku i zagrywał piłki w pole karne. Nieco głębiej z prawej strony boiska swoją kępkę trawy ma De Bruyne, który powinien świetnie dorzucać dośrodkowania na głowę mierzącego 194 centymetry potężnego Norwega.

Haaland tym właśnie różni się od Aguero, że dysponuje doskonałymi warunkami fizycznymi. Argentyńczyk nie był wprawdzie ułomkiem i potrafił się zastawić, jednak jego gra bazowała raczej na uciekaniu od rywali i szukaniu wolnych przestrzeni. Z Haalandem częściej można grać na ścianę, co powinno sprzyjać Mahrezowi czy De Bruyne, oraz szukać go w polu karnym zagraniami z głębi pola.

Jak więc może wyglądać ustawienie City w sezonie 2022/23? Ederson, w obronie Walker, Dias, Laporte i Cancelo, dalej Rodri jako szóstka i De Bruyne z Silvą przed nim, Haaland na środku ataku, a po bokach Mahrez i Grealish lub Foden. W dodatku jest jeszcze Kalvin Phillips, który nadal umożliwia grę na dwóch pivotów i daje dodatkowe zabezpieczenie, gdyby Guardiola chciał go zestawić z Rodrim kosztem któregoś z graczy ofensywnych. To tylko próba wybrania optymalnej jedenastki, bo Guardiola i tak będzie sporo rotował, niemniej jednak norweski snajper staje się od teraz nowym punktem odniesienia w grze mistrzów Anglii.

Od tego, jak Guardioli uda się dopasować go do taktyki drużyny, zależeć będzie bardzo wiele, szczególnie, że to nie jest dodatek do drużyny, a zapowiedź większych zmian. Gdyby nie Haaland, zapewne ani Jesus, ani Sterling nie spieszyliby się z odejściem z Etihad, choć od dwóch sezonów słychać było, że narzekają na niewystarczającą liczbę minut. Ich odejście zwalnia sporo przestrzeni w formacji ofensywnej i pokazuje, kto ma tam rządzić. Przyglądanie się temu, jak Guardiola dopasuje Haalanda i czy Manchester City bezboleśnie poradzi sobie z przewartościowaniem gry w ataku będzie z pewnością jedną z najbardziej intrygujących spraw nadchodzącego sezonu Premier League.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Futbol angielski i amerykański wyznaczają mu rytm przez cały rok. Na co dzień komentator spotkań Premier League w Viaplay. Pasję do jajowatej piłki spełnia w podcaście NFL Po Godzinach.
Komentarze 0