Jak powstały 4 kultowe berlińskie kluby techno

berg-kopia.jpeg

To miasto, które ma w Senacie swojego reprezentanta ds. clubbingu. Mówisz Berlin, myślisz - to tam chcę przeżyć melanż ostateczny.

Dzisiaj trochę trudno w to uwierzyć, ale jeszcze w latach 80. o wiele więcej w temacie muzyki techno działo się w Hamburgu czy Frankfurcie nad Menem. Tak, tym nudnym, przemysłowym Frankfurcie - równie nudnym i przemysłowym, co Detroit, kolebka techno, które notabene przybyło do Niemiec właśnie stamtąd. A Berlin? Tam przede wszystkim królowali anarchiści. Co prawda po zachodniej części muru elektroniczne imprezy rozkręcał Westbam, słynny didżej i pionier miksowania techno na płytach winylowych, ale sam Berlin kojarzył się raczej z kontrkulturą w punkowym wydaniu.

Wszystko zmieniło się po upadku Muru Berlińskiego w 1989 roku. Muzyka techno idealnie pasowała jako soundtrack do nowej, dziwacznej i nieco apokaliptycznej rzeczywistości, w której mieszkańcy obu części Berlina musieli nauczyć się żyć. Co ciekawe, modę na techno wprowadzili przede wszystkim młodzi mieszkańcy Berlina Wschodniego, nie przepadający za gitarowymi brzmieniami panującymi w zachodniej części stolicy.

Partyzancka impreza techno była bardzo łatwa do zorganizowania: wystarczył tylko dobry soundsystem i didżej z torbą płyt. W odróżnieniu od swoich angielskich kolegów, którzy na miejsca swoich nielegalnych imprez wybierali podmiejskie pola, berlińczycy wykorzystywali industrialną scenerię Berlina i bawili się w starych fabrykach, opuszczonych bunkrach czy podziemnych korytarzach stacji metra.

Na berlińskich ulicach działo się dużo, jednak serce techno od zawsze najmocniej biło w klubach. Zobaczcie, jak na przestrzeni lat powstawały te najważniejsze.

1
Tresor
tresor.jpg

Był rok 1982. Niespełna 30-letni Dimitri Hegemann, zakochany w eksperymentalnej elektronice mieszkaniec Kreuzbergu, postanowił zorganizować Atonal, festiwal dedykowany swoim ulubionym brzmieniom. Przez lata działalności imprezy Hegemann nawiązał masę kontaktów z muzykami z całego świata, dzięki czemu połowę lat 80. spędził na walizkach. Jeżdżąc do USA i Wielkiej Brytanii poznawał tamtejszą kulturę klubową od środka, a gdy na początku następnej dekady na stałe zakotwiczył w Berlinie, otworzył klub dla tysięcy spragnionych coraz popularniejszego w Berlinie techno. Hegemann zbudował renomę Tresora przez stałą współpracę z najważniejszymi postaciami sceny Detroit z Jeffem Millsem, Robertem Hoodem i Juanem Atkinsem na czele - właśnie dlatego to miejsce stało się symbolem berlińskiego clubbingu lat 90. Mroczny, surowy Tresor był tak popularny, że w 1996 roku Hegemann wpadł na pomysł wybudowania Tresor Tower, wieżowca integrującego klubową scenę Berlina, mieszczącego w sobie zarówno kluby, jak i sklepy, wytwórnie płytowe i agencje bookingowe. Niestety akurat to mu nie wyszło.

2
Watergate
ter.jpg

Tresor powstał na początku lat 90., gdy techno było niezależną kontrkulturą. Jednak w połowie dekady do klubów weszły pieniądze, a imprezy zaczęły przenosić się ze starych magazynów do nowoczesnych wnętrz. Takich, jak otwarty w 2002 roku klub Watergate, choć jego założyciel Steffen Hack utrzymuje, że wybór miejsca to czysty przypadek. Tak czy inaczej, zmiana była widoczna - Watergate było o wiele mniej obskurne, niż inne berlińskie kluby techno. Co ciekawe, właściciel wymarzył sobie klub z muzyką rapową i drum’n’bassową, jednak prawa rynku były twarde: ludzie przyjeżdżali do Berlina tylko na techno. Niewątpliwym atutem Watergate była od zawsze bliskość Szprewy; znużeni imprezą klubowicze mogli odpoczywać, gapiąc się na rzekę przez wielkie, ciągnące się od podłogi do sufitu okna.

3
Berghain
berg.jpeg

Zasada numer jeden - czekasz w długiej kolejce, obojętnie skąd jesteś i ile masz kasy. Zasada numer dwa - jeśli selekcjoner nie wpuści cię do środka, nie próbuj negocjować, ani broń Boże przekupywać go. Berghain to klub-fenomen, prawdopodobnie najbardziej kultowe miejsce w Berlinie, o którym od dawna krążą legendy, zwłaszcza związane z seksem - każdy przecież widział, jak ktoś kogoś na parkiecie albo gdzieś pod ścianą... Założony w 2004 roku powstał jako nieformalna kontynuacja klubu Ostgut, słynącego z ostrych imprez, przyciągających zwłaszcza mniejszości seksualne. Berghain to wielkie gmaszysko - niegdyś mieściła się tu elektrociepłownia. Od lat grywają tu najwięksi, a szczególną popularnością cieszy się surowe techno z wyraźnie spowolnionym brzmieniem. Właściciele chcą, aby to miejsce kojarzyło się przede wszystkim wolnością (co zresztą przyciąga do Berghain tych, którzy nie mają problemów z pokazywaniem własnej seksualności), więc fotek tam nie zrobicie. Oczywiście, jeśli w ogóle uda wam się przejść przez selekcję, której najbardziej znaną twarzą - i to nie tylko ze względu na widniejący na niej wielki tatuaż - jest niejaki Sven Marquardt - chyba jedyny selekcjoner na świecie, który może pochwalić się współpracą z Hugo Bossem. Zresztą, co będziemy dużo pisać, o tym, jak wejść do Berghain, instruuje nawet specjalny przewodnik.

4
Bar25
25.jpg

Dziwaczny twór, sytuujący się pomiędzy parkiem rozrywki, komuną a klubem. Powstały w 2005 roku Bar25 mieścił się tuż nad Szprewą. Był czynny przez cały tydzień, ale najbardziej słynął ze swoich imprez afterparty, odbywających się na powietrzu w niedzielne popołudnia. To była chyba najbardziej wyluzowana miejscówka w całym Berlinie: można był przyjść potańczyć, napić się, potem położyć na trawie i zasnąć, a później, po przebudzeniu, zagadać do przypadkowo poznanych osób. Założyciel klubu Christoph Klezendorf chciał wcielić w życie szatański plan: stworzyć jednocześnie hipisowskie, mocno narkotyczne miejsce, które przyciągnie fanów wielodniowego odjazdu i jednocześnie na tym zarobić. Dlatego obok Baru25 mieściła się także modna restauracja, w której stołowała się śmietanka Berlina - co ciekawe, wszystko było prowadzone przez tych samych właścicieli. Sam Klezendorf wychował się na gigantycznych domówkach w dzielnicy Mitte, na które mógł wejść każdy, nawet nie znając właścicieli. W końcu miał dosyć chodzenia po czyichś melanżach i postanowił zrobić coś swojego. Najpierw organizował nielegalne imprezy, na których sprzedawał napoje ze starej przyczepy, a później udało mu się wynająć olbrzymią działkę o powierzchni 10 000 metrów kwadratowych, własność Berlińskiego Zakładu Oczyszczania Miasta, który długo szukał na nią chętnego. Czego tam nie było! Kino, teatr, arena cyrkowa, hostel (kiedyś nocował w nim Quentin Tarantino) i oczywiście klub, który działał na równie oryginalnych zasadach: obojętnie, czy grał tam Paul Kalkbrenner, czy didżej, który stawał pierwszy raz za deckami, każdy dostawał za seta 200 euro. I pomyśleć, że Klezendorf rozkręcił cały ten biznes za jedyne 5 tysięcy euro, które pożyczył od kolegi.

Dlaczego mówimy o tym w czasie przeszłym? Bo ta wyjątkowa miejscówka przestała istnieć w 2010 roku. Szkoda, ponieważ to Bar25 był swoistą esencją klubowego życia Berlina, w którym wszyscy - od squattersów po krawaciarzy - stawali się na czas imprezy jedną wielką rodziną.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.