Jak Trent Reznor zrewolucjonizował muzykę filmową

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
Trent Reznor
fot. Han Myung-Gu/WireImage

Ludzie dzielą się na tych, którzy wychwalają zespół Nine Inch Nails pod niebiosa, oraz na tych, którzy są wobec nich cudownie obojętni.

Niezależnie jednak, do której grupy się zaliczacie - ja zdecydowanie do tej drugiej - nie można pominąć ogromnego wpływu Trenta Reznora na muzykę wydawaną głównie w latach 2000. Kontrowersyjny smutas, muzyczny wizjoner, odkrywca talentów Marilyna Mansona i zespołu Rammstein oraz koleś, który pomimo upływu lat nadal znajduje się na topie. Amerykańskiemu muzykowi nie tylko udało się wypłynąć na salony z pozornie undergroundowym brzmieniem, ale też - w drugiej dekadzie XXI wieku - wymyślić swoją karierę zupełnie na nowo.

Ćpanie, tortury i służby specjalne

Od samego założenia Nine Inch Nails, zespołu w wielu kręgach kultowego, posiadającego niezwykle oddany fanbase i - tu już niezależnie od sympatii - w pewnym okresie wyznaczającego kierunki we współczesnej muzyce, Trent Reznor jawił się jako wycofany, mroczny, ale jednak skandalista, który nie bał się prowokować, a wszelkie zarzuty o bycie niepoprawnym miał w dalekim poważaniu.

Wystarczy wspomnieć o szokujących teledyskach NIN, chociażby Closer, Starsuckers, Inc. czy Happiness in Slavery. I przypomnieć słynne kadry z małpą przytwierdzoną do krzyża, rzucaniem piłkami baseballowymi w podobizny Freda Dursta, Mariah Carey i Michaela Stipe’a czy fetyszyzacją rytualnych tortur. Na Reznora i spółkę - a także na wspomnianych Rammstein i Mansona - spadła też krytyka, zrzucająca pośrednią odpowiedzialność za masakrę w szkole Columbine, gdzie uczniowie zabijali swoich rówieśników. Co tu dużo mówić - lekko nie było. Wracając jeszcze na moment do klipów - za obraz do Down In It industrialni muzycy ściągnęli na siebie uwagę… FBI. Amerykański wywiad nieopatrzenie zinterpretował footage, który do nich trafił, jako snuff movie, czyli dzieło, w którym mogły być wykorzystane prawdziwe sceny zbrodni. Na szczęście nie były, a całe zamieszanie okazało się po prostu serią niefortunnych pomyłek.

A jakby tego było mało, założyciel Nine Inch Nails często i z wielką przyjemnością wypowiadał się krytycznie w mediach na przeróżne tematy. Dissował lidera Limp Bizkit, zrównał z ziemią wspólną płytę Chrisa Cornella i Timbalanda, rzucał inwektywami w stronę Grammys (a heartfelt FUCK YOU guys), kiedy jego show zostało brutalnie skrócone, w 2018 zdarzyło mu się odpowiedzieć na zaczepki pewnego fana zachętą, żeby ten suck his entire cock. Na początku lat 90., Reznor postanowił nagrać słynny album The Downward Spiral w domu, w którym członkowie sekty Charlesa Mansona zamordowali Sharon Tate i jej przyjaciół. Mało? To dorzućmy jeszcze moment, w którym szczerze odradzał fanom zakup... zremasterowanej płyty Nine Inch Nails, traktując to jako skok wytwórni na kasę. Zresztą krytykowanie branży muzycznej i wielkich labeli było u niego na porządku dziennym. Podobnie jak miłość do twardych narkotyków. Wiedzieliście, że w latach 90. sam David Bowie przyczynił się do zmiany trybu życia Reznora i pomógł mu wyjść z kokainowego nałogu?

Podbój Hollywood

W momencie, w którym NIN nie był już tak chodliwym towarem, a na scenie należało ustąpić innym, młodszym artystom, Trent Reznor i jego wierny kompan Atticus Ross postanowili, że zrealizują się w sferze, w której ewidentnie brakowało już świeżości i podejścia innego niż to reprezentowane przez kompozytorskie wygi pokroju Hansa Zimmera, Johna Williamsa czy Alexandre’a Desplata. Zaczęło się jeszcze na przełomie lat 90./00., kiedy Reznor (wtedy jeszcze solo) dorzucał swoje produkcyjne trzy grosze do soundtracków Natural Born Killers, Kruka, Człowieka w ogniu i Zagubionej autostrady, a także pracował przy kultowej grze Quake. Co prawda, wtedy jeszcze głównie w roli producenta i sporadycznego kompozytora, co stanowiło naturalne preludium do wielkich rzeczy, które miały nadejść w drugiej dekadzie XXI wieku.

Bo prawdziwie przełomowym momentem w kompozytorskiej karierze lidera Nine Inch Nails okazała się współpraca duetu Reznor-Ross z Davidem Fincherem. Panowie spotkali się przy okazji The Social Network, czyli filmu uważanego przez wielu za najdoskonalsze dzieło amerykańskiego reżysera. Obraz przedstawiający początki powstania social mediowego hegemona Facebooka i - często wątpliwą moralnie - drogę do sukcesu Marka Zuckerberga, zgarnął trzy Oscary i cztery Złote Globy. W obu przypadkach została również doceniona ścieżka dźwiękowa. Decyzja o tyle przełomowa, że wcześniej nie nagradzano w tej skali kompozycji, którym bliżej było do klubowej elektroniki, niszowego ambientu, ejtisowych syntezatorów, najntisowych glitchów i industrialnych gitar aniżeli do konserwatywnie brzmiących, pompatycznych orkiestracji, melancholijnych sekcji smyczkowych czy minimalistycznej klasyki.

Pionierzy soundtrackowej rewolucji

Ferment, jaki zasiali - do spółki z nieżyjącym już Jóhannem Jóhannssonem - Reznor i Ross, trafił na bardzo żyzną glebę i w przeciągu dekady spowodował, że podejście wielu kapituł do muzyki brzmiącej nieco bardziej eksperymentalnie i prezentowanej w mniej oczywisty sposób znacząco uległo zmianie. Stwierdzenie, że nie byłoby Oscarów dla Hildur Guðnadóttir i Ludwiga Göranssona, nie byłoby też nominacji dla Miki Levi, czy rosnącej rozpoznawalności Daniela Lopatina, Fatimy Al Qadiri i Bobby’ego Krlicia bez wyraźnego sygnału, jaki na The Social Network wysłali w świat Trent Reznor i Atticus Ross, nie jest żadną przesadą.

Po debiucie u Finchera przyszła imponująca seria. Industrialno-elektroniczny duet zmajstrował muzykę do kolejnych filmów hollywoodzkiego wizjonera: The Girl with the Dragon Tattoo i Gone Girl, a ostatnie dwa-trzy lata to soundtracki do indie hitów ze stajni A24 - Mid90s i Waves oraz spektakularny sukces serialu Watchmen. W większości z tych filmów dominowała muzyka oparta na elektronicznych pasażach, z wyeksponowanymi bębnami i syntezatorowo-dronową agresją, zbalansowaną spokojniejszymi, ambientowymi momentami.

W ubiegłym roku Reznor/Ross ponownie spotkali się z Fincherem, czego efektem powstanie OST do Manka. Skomponowali również część utworów (razem z Jonem Batiste’em) do najgłośniejszej animacji sezonu, czyli pixarowskiego Soul. Za oba zanotowali po nominacji do Złotych Globów, z czego jedna zmaterializowała się w postaci statuetki. I, o dziwo, nie mamy tu na myśli najnudniejszego filmu w dorobku autora Podziemnego Kręgu. Wygląda na to, że z tegorocznymi Oscarami również powinni mieć po drodze, a tylko katastrofa mogłaby spowodować, że nie zostaną dostrzeżeni przez Akademię.

W przeciągu trzech dekad, Trent Reznor najpierw przemienił się z naczelnego introwertyka muzycznej sceny w skrajnego atencjusza i prowokatora, który co rusz musiał wzbudzić jakąś kontrowersję, co rusz zaszokować świat jakąś niepoprawną akcją, a teraz wcielił w rolę dojrzałego artysty i kompozytora, którego zatrudnienie stanowi gwarancję sukcesu. Nie tylko artystycznego, bo tego przecież nikt o zdrowych zmysłach nie śmiałby kwestionować, ale również komercyjnego. Jak pokazuje tendencja z ostatniej dekady, angaż lidera Nine Inch Nails i jego stałego współpracownika, Atticusa Rossa, jest pewniakiem, jeśli chodzi o nominacje do najważniejszych filmowych nagród. I wszystko wskazuje na to, że w niedalekiej przyszłości niewiele się w tej materii zmieni.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i deputy content director newonce. Prowadzi autorskie audycje „Vibe Check” i „Na czilu” w newonce.radio. W przeszłości był hostem audycji „Status”, „Daj Wariata” czy „Strzałką chodzisz, spacją skaczesz”. Jest współautorem projektu kolekcje. Najbardziej jara go to, co odkrywcze i świeże – czy w muzyce, czy w popkulturze, czy w gamingu.